Uwaga! Artykuł został pierwotnie opublikowany w sierpniu 2013 roku, kilka miesięcy przed tym, jak dawne Expanded Universe zostało zamienione w Legendy.
Wiem, że tym artykułem ściągam na siebie gniew najpotężniejszych istot we wszechświecie, Mandalorian, którzy… Nie, zaraz. Zaraz! Najpotężniejszych? Najbardziej mężnych? Walecznych i honorowych? Niepokonanych? Nie! Tu coś nie pasuje. Skąd, no skąd wziął się taki obraz bojowniczych i wspaniałych Mandalorian? Przecież na przestrzeni około 4 000 lat ponosili porażkę za porażką, za każdym razem uciekając z podkulonymi ogonami.
Nie było takiego okresu w dziejach gwiezdnego uniwersum, w którym ci „wojownicy” nie dostaliby porządnego lania, nie usługiwali Wielkim Panom czy stali się „niezależni” (z kiepskimi dla siebie skutkami). Tu ledwo zerwali się ze smyczy u Sithów, a tam zaraz zbierają bęcki od Republiki i Jedi. Potem żegnamy tradycję i Mandalorianie rozjeżdżają się we wszystkie strony galaktyki. Następnie ponownie robią za sługusów u Sithów. Następnie: rozgromieni przez Jedi, służba u nich, zejście na psy i bawienie się w najemnictwo, wojna domowa, zamieszanie z wojnami klonów i podział na frakcje, lanie od Sojuszu, „przymierze” z Sithami, wewnętrzne konflikty, zdrady i jeszcze więcej kłopotów.
Ja nie wiem. Naprawdę nie wiem, skąd się wzięło to uwielbienie dla Mandalorian. Gdzie, ja się pytam, gdzie ta cała wykreowana propaganda spotyka się z rzeczywistością? Takich bajek jak Mando, to nawet ja nie potrafię pisać, że już nawet nie wspomnę o braciach Grimm i Andersenie.
Może to kwestia tych super wypasionych zbroi albo zgrywanie wielkich i twardych macho. Lub kompleks mniejszości. Fenomen Mandalorian jest dla mnie niezrozumiały. Zupełnie. Zatem przyjrzyjmy się bliżej tym chciwym rolnikom na sterydach.
Pierwszy ważny konflikt to wielka wojna Sithów. Od razu mamy rażącą w oczy hańbę. Mandalor Nieposkromiony czyli mam rozumieć ten, którego nie można okiełznać? Bujda na resorach. Podczas pojedynku z Ulicem Qel-Dromą, pomimo dosiadania przez Mandalorianina bojowego bazyliszka, Sith w kilka chwil położył swego przeciwnika na łopatki. Ponadto Mandalor obiecał, że w razie porażki zostanie poddanym Ulica. Jego słowa po pojedynku brzmiały tak: „Poddaję się. Moi wojownicy są twoi”. Nieposkromiony został… tak, został Poskromionym. A jak zakończył swój żywot? Zjadły go zwierzęta.
Schedę po strawionych resztkach przejął Mandalor Ostateczny. A został przywódcą tylko dlatego, że znalazł maskę Poskromionego. Jemu w sumie też się nie poszczęściło. Niby pozbierał Mando do kupy i stworzył z nich „siłę nie do pokonania”, ale… tym razem przegrali nie z Mrocznymi Lordami, a z Jedi. I to właściwie z jednym człowiekiem. Revanem. Nagle wszystko zaczęło się sypać: jedna przegrana, druga przegrana. I Ostateczny zanim się obejrzał, rzeczywiście stał się Ostatecznym. Znowu ten sam schemat. Revan toczy pojedynek z Mandalorem, w którym to… tak, zgadliście! Ginie ten drugi. Co za nieoczekiwany zwrot akcji!
Co się stało z tymi świetnymi wojownikami po tylu porażkach? Znowu zlekceważyli honor, tradycję czyli składniki najważniejsze i zajęli się napadami na bezbronnych. Dosłownie zajęli się grabieżą, atakując tam, gdzie pewne było, że odniosą zwycięstwo (musieli się dowartościować?). Co prawda, zdarzył się chlubny moment z Canderousem – według przepowiedni Krei zjednoczenie Mandalorian miało być jego zasługą. Ale długo to nie trwało.
Następnie przyszła wielka wojna galaktyczna. Imperium Sithów wyszło z ukrycia, ale jeszcze przed swoim coming outem manipulowali oni Mandalorianami. I jakby nie było, to Imperium postawiłio na ich czele figuranta, marionetkę Mandalora Mniejszego. Przez chwilę mandaloriańska blokada skutecznie odcięła Republikę, ale… i tu uważajcie! Nasi bohaterowie znowu zostali pobici, a Mniejszy pozbawiony życia w bratobójczym pojedynku. Bardziej już chyba nie można było go umniejszyć. Ale w tym momencie zwracam honor, pojawił się czarnoskóry Mandalor Oczyszczony, który chwilowo doprowadził swoich do stanu używalności. Później raczej nic ciekawego się nie działo… prócz regresji Mando. Nowe wojny Sithów, znowu bawienie się w najemników i… nie zgadniecie. Wojna domowa!
To było tak: mamy grupkę szlachetnych Mando i tych złych, brzydkich odszczepieńców. No i się tak nawzajem tłukli przez jakiś okres. Następnie przyszedł czas na wojny klonów, gdzie znowu mamy bratobójcze walki. Było już tak źle, że [spoiler z The Clone Wars] przywódcą Mandalorian został Darth Maul [koniec spoilera]. Reszta to już takie srutu tutu. Nasi bohaterowie nigdy nie odzyskali dawnej potęgi i chwały, zajmując się na co dzień uprawianiem roślin. Co prawda pokazali się z dobrej strony podczas inwazji Vongów, ale dali plamę w bitwie o Mandalorę w 41 ABY. Co się działo później, nie piszę – ze względu na spoilery. Ale nie miejcie zbyt dużych nadziei, dobrze?
Wiemy już, że Mandalorianie nie potrafią niczego wygrać i wcale nie są tacy wielcy, na jakich się ich kreuje. Jak im się zachce, to odkładają honor i tradycję na półkę. Zajmują się piractwem i najemnictwem. Egoiści z przerośniętym ego. Wolą argument siły niż siłę argumentu. Spróbujcie się z nimi dogadać, albo chociaż żyć obok nich. Ale czy są jakieś pozytywy? No cóż… jak widać na obrazku wyżej, kobiety to oni mają ładne. Nie można im tego odmówić. Niespecjalnie dbają o wierność małżeńską, ale są opiekuńczymi rodzicami. Bo wiadomo, więzi klanowe. Więcej plusów? Brak. Zatem jaki werdykt? Skąd te uwielbienie dla Mando? To chyba wszystko przez to, że mają te swoje duże spluwy i właśnie ładne kobiety.
Teraz idę do schronu przeciwmandowego i nie pokazuję się publicznie do końca życia.
A przy okazji, co Wy myślicie o tych zakutych w zbroje rolnikach?