Ludzie, którzy znają mnie choć trochę, już zapewne przewidują odpowiedź na to pytanie. Natomiast ci, którzy obcują ze mną bardziej, skwitowaliby to oczywistym prychnięciem. Zatem: czy jest coś pociągającego w Akademii Jedi? No, ale zaraz, zaraz! Jakiej Akademii? Uczelni Jedi na przestrzeni tysiącleci było… oj multum z różnym podejściem do danych spraw i inną interpretacją Woli Mocy. Przyjrzyjmy się zatem krótko kilku kandydatom.
1. Stara wizja.
Znalazłem kiedyś informację, że na samym początku istnienia Zakon Jedi był zgrupowaniem mnichów zajmujących się filozofią i medytacją i ta wersja najbardziej by mi odpowiadała. Jednak niestety ku uciesze masochistycznej części mojego jestestwa uważam, że każda filozofia, która nie ma oddźwięku w życiu społecznym (sic!) jest zwykłym srutu tutu dyrdymałem. I tak było z Jedi. Zaczęli nagle sobie uświadamiać umiejętności płynące z Mocy. Mieli więc siłę argumentu… bo nie argument siły. I zaczęli nawracać galaktykę. To nas przenosi do następnej wizji Zakonu.
2. Nowa wizja.
Jedi zaczęli się wtrącać. Czy do dobrze? No tak, bo strona praktyczna filozofii jest równie ważna jak teoretyczna. Ale jeśli ta druga leży i kwiczy, to z praktykowania takiej pseudo myśli wychodzi paszkwil. Warto też wspomnieć, że z chwilą, kiedy tworzymy jakąś organizację, to ze swoimi buciorami wchodzi biurokracja. A ta co najwyżej zmienia ów paszkwil w surrealistyczną wydmuszkę.
Skupmy się teraz na ostatnich latach Republiki. Jedi mając pod nosem Sitha pozwalali się zmanipulować i wyszło poodoo. Niezbyt to chlubne uczyć się od „wielkich”, którzy dali się tak łatwo podejść. A może to nie ich wina? Tak, właśnie. To wszystko przez tą nadprzeciętną przebiegłość Palpatine’a!
Przy tym zakaz związków emocjonalnych z płcią przeciwną. O tyle ratuje tę sytuację przyzwolenie na seks. Niejednokrotnie ludzie w celibacie nie wytrzymują. A jak próbują wytrzymać, często kończy się to po prostu frustracją, czego skutków doświadczamy. Tylko jest taka różnica między naszymi ludźmi „żyjącymi” w tej cnocie, a Jedi, którzy dodatkowo posiadają miecz świetlny… oj to by się dobrze nie skończyło. Dodatkowo Jedi zajmowali się polityką, zatracając swoje ideały. Nie, mnie się to jakoś nie widzi.
3. Nowa nowa wizja.
Odbudowa Zakonu. No, tu to już się zmieniło. Mile wspominam okres, kiedy Luke sam nie wiedząc jeszcze dokładnie, co i jak próbował odnowić instytucję Jedi z grupką adeptów. Różnie to wyglądało. Niestety nie potrafiłem nigdy wybaczyć Luke’owi, że znowu wmieszał Rycerzy Pokoju w politykę. Owszem, obrona Nowej Republiki obroną Nowej Republiki, ale bez przesady. Wystarczy wspomnieć, co się działo w czasie inwazji Yuuzhan Vongów, żeby mieć świadectwo tej wielkiej przyjaźni ze strony Republiki. Zakon długo nie pociągnął, bo potem przyszedł Krayt i wszystkich zaskoczył. Znowu, po raz tysięczny Sithowie ukryci przez światem (tu już jednak o wiele bardziej liczni!) podbijają Galaktykę.
Ale wracając do czasów Luke’a. Zniesiono zakaz emocjonalnego wiązania się z drugą istotą, zapewne by w sposób naturalny uzupełnić uszczuplone nieco szeregi Rycerzy. Pomijając już jednak wątek prokreacyjny – najlepsze z tego wszystkiego było to, że sam wielki Luke nie wiedział, jak ma wyglądać Zakon. Odkrywanie różnych aspektów, dyskusje, ktoś poszedł na skróty, ktoś nie posłuchał, Ciemna Strona delikatnie szeptała wszystkim do ucha.
Myślę, że z swoimi pokładami niezależności i robienia po swojemu odnalazłbym się tu jak najbardziej. Oczywiście zaskutkowałoby to przejściem na tą złą stronę, ale to wina mojej mrocznej natury! Tutaj byłoby o wiele więcej zabawy w poprzednich formach Zakonu dostałbym wytyczne i koniec. Wypełniaj rozkazy można powiedzieć, że Jedi to naprawdę organizacja militarna. Później, w miarę jak Zakon się rozwijał, stawał się coraz bardziej formalny, zamknięty i z klapkami na oczach.
4. Moja wizja.
Wracając do pytania – czy chciałbym się uczyć w Akademii Jedi? Tak, ale właśnie takiej, która dopiero przeciera szlaki, gdzie można dyskutować o wszystkich aspektach, gdzie wszystkiego nie narzucą z góry i powiedzą „Tak rób”, gdzie miałbym możliwość samodzielnego myślenia. Oczywiście, nie myślę o totalnej samowolce. Przydałby się ktoś mądry do kierowania, ale nie forsowania autorytetem swoich prywatnych opinii, niepewnych zresztą. Bycie Jedi w czasie zakładania Akademii przez Luke’a byłoby super przygodą. Szczególnie, że brali w niej udział ludzie już dorośli, o różnych światopoglądach i różnych orientacjach a nie małe dzieci, którym robiono pranie mózgu. Bo osobiście znam ludzi, których nie wychowano w duchu samodzielnego myślenia, ale w pełnym indoktrynacji rygorze. A to nigdy nie kończy się dobrze ani dla nich samych, ani dla ludzi, których spotykają na swej drodze. Pierwsi uczniowie musieli sobie wiele rzeczy na nowo przemyśleć, mając za sobą bagaż doświadczenia. I właśnie! Żadnej polityki – chyba, że w ujęciu klasycznym, kiedy to polityka miała rozwijać cnoty ludzi.
Jakby nie było, jedna rzecz. Przede wszystkim myślmy sami za siebie, a nie cytujmy bezrozumnie wkute na pamięć formułki. Bądźmy jak Qui-Gon, nie jak… a nie powiem, bo byście się obrazili.
A jakie jest Wasze zdanie?