Plo Koon odnajduje miecz świetlny dawno zmarłego mistrza Jedi, Sifo-Dyasa, skłaniając Yodę, Anakina i Obi-Wana do ponownego rozpoczęcia śledztwa dotyczącego okoliczności jego śmierci. Przeszkodzić im w tym chce Darth Sidious, który w tym celu wysyła w galaktykę swojego ucznia, Dartha Tyranusa…
Szósty sezon The Clone Wars, oprócz tego, że jest nieco nieplanowym zwieńczeniem serialu, ma to do siebie, że większość swoich odcinków poświęca kulisom wojny, wydarzeniom zbliżającym nas do Zemsty Sithów i Rozkazu 66. The Lost One, dziesiąty odcinek sezonu, jest takim właśnie epizodem, który ma za zadanie rozwiązać kilka zagadek. Mistrz Sifo-Dyas, znany nam przede wszystkim ze wzmianki w Ataku klonów, niewątpliwie kwalifikuje się do tej kategorii. Co prawda my, fani, wiemy już z Expanded Universe, co się z nim stało, jednak nie było pewności, czy The Clone Wars podąży tym samym tropem. Nie muszę chyba wspominać Adi Galli czy Evena Piella, by powiedzieć, że różnie to bywało z kanonem w naszym serialu animowanym. Czy tym razem było lepiej?
What is lost is often found.
W oryginalnej historii Sifo-Dyas był przyjacielem Dooku, który należał do grona Jedi wierzących w rychły konflikt z odrodzonymi Sithami. Z tego też powodu tuż po wydarzeniach z Mrocznego widma, nasz mistrz Jedi postanowił „zamówić” armię klonów, płacąc za nią kredytami Hego Demaska, niedawno zmarłego Dartha Plagueisa. Wkrótce potem Dooku, w ramach przypieczętowania swojego przejścia na Ciemną Stronę, zabił Sifo-Dyasa. Na szczęście, nowa historia niewiele odstaje od tego wszystkiego różnica polega tylko na tym, że hrabia Serenno nie wyeliminował swojego przyjaciela osobiście, a zlecił to uczynić komuś innemu. To dobrze, że nie zdecydowano się zmieniać ustalonej wcześniej wersji, przy okazji zaś wyszło coś, czego może nie wszyscy są świadomi że Jedi nie wiedzieli do tej pory, że Tyranus (co istotne, bez „Darth”) to nie kto inny, jak Dooku. Po raz pierwszy zaczynają się pojawiać wątpliwości odnośnie tego, po co została stworzona armia klonów, skoro przy tym procesie brał udział Lord Sithów.
Najważniejsze jednak, że The Lost One jest fajną historyjką samą w sobie. Odkrywanie stojącej za Sifo-Dyasem tajemnicy może i nie należy do najbardziej fascynujących wszystko jest bowiem podane jak na tacy ale z pewnością zaczyna się i kończy dość klimatycznie. Początek odcinka wręcz zwiastuje aż za dużo tajemniczości, bo później mamy jej coraz mniej. Koniec z kolei jest jeszcze jedną wariacją na temat pojedynku duetu Kenobi-Skywalker z Dooku. I powiedziałbym to z głębokim żalem, bo stoczyli oni już ze sobą zdecydowanie zbyt wiele nierozstrzygniętych walk, by wyglądało to wiarygodnie, tym niemniej w The Lost One pojedynek jest naprawdę świetnie zrealizowany. Ogląda się go ze sporą przyjemnością.
Odpowiadając na pytanie postawione we wstępie: tak, było lepiej. Kanon się nie zawalił z powodu The Lost One, nawet ani trochę nie ucierpiał. Tym razem historie wymyślone przez twórców Expanded Universe i George’a Lucasa całkiem ładnie się pokryły, i to w epizodzie całościowo zupełnie niezłym. Na minus można zaliczyć chyba tylko fakt, że w fabule nie było nic porywającego, jak też i to, że, jak w mało której opowieści The Clone Wars, dało się tak mocno odczuć te ograniczające 22 minuty. Z zagadki Sifo-Dyasa z pewnością można było wycisnąć jeszcze więcej treści, jednak nie starczyło na to czasu antenowego. Szkoda, chociaż twórcy serialu na pewno nie mają się czego wstydzić. Wykonali tu kawał dobrej roboty.
Ocena: 8/10