Yoda to postać-symbol Gwiezdnych wojen. Mimo że w przeciwieństwie do kilku innych nie wystąpił we wszystkich częściach sagi, wciąż jest bardzo ważną postacią dla przebiegu obu trylogii. Fani często wskazują na dużą różnicę między starym mistrzem Jedi z nowej i starej trylogii, a inni argumentują, że dwadzieścia lat na bagnie może dużo zmienić w psychice. Okazuje się, że przemiana Yody zaczęła się już od czasów Wojen Klonów. Ostatnie trzy odcinki ostatniego sezonu The Clone Wars są tego wyśmienitym przykładem.
Szaleństwo może być czasem drogą do prawdy.
Pierwszy odcinek zaczyna się dość ciekawie. Yoda słyszy podczas medytacji głos Qui-Gona, a Rada Jedi zaczyna podejrzewać, że nawet na Wielkiego Mistrza Jedi zaczyna oddziwaływać potęga ukrytego Sitha. Twórcy serialu obiecywali nam przygodę w stylu trylogii o Mortis z trzeciego sezonu i rzeczywiście dostajemy trochę rozważań o Mocy, ale fabuła i tak kręci się wokół poszukiwań Yody, który chce odnaleźć ukrytego Sitha w sposób bardziej metafizyczny niż robiła to reszta Jedi. Fani mogliby czepiać się dziwnych metod medytacji, ale od czasów komiksowego Dziedzictwa już nic nie jest w stanie zadziwić. Ciekawostką jest, że dowiadujemy się dlaczego na miejsce swojego wygnania Yoda wybrał właśnie Dagobah i skąd w ogóle znał tę planetę.
Śmierć to dopiero początek.
W tym odcinku Wielki Mistrz Jedi spotyka gwiezdnowojenną wersję wyroczni rodem z Makbeta i Golluma. By wypełnić zadanie powierzone mu przez Qui-Gona Yoda musi przejść serię prób, które trwają przez cały odcinek. Oczywistym było, że mały Jedi ma jakieś słabości, a rola podpory Zakonu mu ciąży, ale wygląda na to, że dopiero w tej chwili uświadamia sobie, jak trudne zadanie na niego spadło. Dlatego musi stawić czoła swoim słabościom i swojemu strachowi.
Stawianie czoła wszystkiemu, czego się boisz uwolni cię od siebie samego.
O tym, jak wielkim wyjątkiem było gdy Yoda podczas Wojen Klonów opuszczał Coruscant możemy dowiedzieć się z książki Yoda mroczne spotkanie. W The Clone Wars zrobił to po raz kolejny i Sithowie postanawiają to wykorzystać. Na ich korzyść działa to, że Wielki Mistrz Jedi udał się na Korriban, gdzie silnie oddziaływuje Ciemna Strona Mocy. Nazwę planety w serialu zmieniono, ale twórcom udało się uniknąć gniewu fanów, ponieważ nie zmieniono zbyt bardzo kanonu. Uznano, że Moraband to nazwa, której używano w tamtych czasach, a poza tym szczegółem, jest to ta sama planeta, którą od bardzo dawna znamy w uniwersum. Śmieszy powód tego całego zamieszania: George Lucas uznał, że nazwa Korriban za bardzo przypomina Coruscant i należy coś z tym zrobić, by głupi widzowie się nie pomylili.
Cała trylogia pokazuje kilka ważnych rzeczy. Pierwszą z nich jest przemiana Yody. Fani już od bardzo dawna krytykowali różnicę między tą postacią w starej i nowej trylogii, a teraz podjęto próby naprawienia tej niezgodności. Drugą sprawą jest poszukiwanie drugiego Sitha. Odcinki pokazują jak blisko byli Jedi i rzucają na zdarzenia z Zemsty Sithów nowe światło okazuje się, że rozkaz 66 został wydany praktycznie w ostatnim momencie, bo cały spisek wychodził na jaw coraz bardziej, o czym wspominały też wcześniejsze odcinki.
Ważne jest także to, że tym razem twórcy odrobili pracę domową i po zamieszaniu, jakie stworzyły odcinki o Mortis, postanowili wyprodukować coś, co nie będzie tworzyć wielkich problemów z nowym pojmowaniem Mocy. Druga rewelacja w stylu midichlorianów byłaby nie do przełknięcia.
Warto też wspomnieć o efektach specjalnych. Twórcy serialu chwilili się, że stworzenie płonącego Wookiego biegnącego w deszczu na Kamino nie sprawiłoby im już problemów i rzeczywiście uraczyli widzów świetnym zjawiskiem. Efekty pochłonęły tak dużo pieniędzy, że zabrakło już na takie rzeczy jak peleryna Dooku, który z tego powodu otrzymał nowy strój. Na pochwałę zasługują także liczne nawiązania do Expanded Universe między innymi pojawienie się Dartha Bane’a. Całość nie niszczy kanonu, a nawet go w pewien sposób wzbogaca. Gdyby cały serial był utrzymany od początku na takim poziomie, czekałbym z utęsknieniem na kolejne odcinki.
Moja ocena: 9,5/10