Dawno, dawno temu w 1977 roku, czyli niemal czterdzieści lat temu, Gwiezdne wojny miały swoją premierę w Stanach Zjednoczonych. To kawał czasu, a większości czytających te słowa nie było nawet w planach własnych rodziców. Ustrój naszego kraju nie pozwalał, niestety, na natychmiastowe importowanie wszelkich nowinek z Zachodu, toteż premiera filmu, który później dostał podtytuł Nowa nadzieja, odbyła się u nas z dwuletnim opóźnieniem – film George’a Lucasa zawitał u nas dopiero w 1979 roku. Zresztą władze Polski Ludowej nie bardzo wiedziały, jak mają potraktować to amerykańskie dzieło – wszak opowiadało ono o walce dzielnych Rebeliantów ze złym Imperium i skojarzenia z aktualną sytuacją geopolityczną były oczywiste. Ale w końcu uznano film za niewinną bajkę i pozwolono na pokazanie jej w kilku kinach.
Do legendy przeszły polskie plakaty reklamujące Epizod IV i te, które miały promować późniejsze filmy z serii. Polska Szkoła Plakatu działała w najlepsze, a rodzimi graficy jechali po bandzie. Oglądając owe dzieła czasem ma się wrażenie, że rysujący je artyści nie widzieli nawet filmu…
Nie mogę napisać, że coś się po pokazie Gwiezdnych wojen w Polsce zmieniło. Mur Berliński runął wiele lat później, a wolne wybory nie nastąpiły od razu, zatem to nie Gwiezdne wojny obaliły komunizm. Trudno przypisywać filmom o przygodach Skywalkera aż tak wielki zasięg oddziaływania. Niemniej – coś się zmieniło w samych ludziach. Dzieci na podwórkach już nie bawiły się w Indian i kowbojów czy w policjantów i złodziei – ten, kto miał kij, zamieniał się w Vadera albo w Luke’a i przeżywał swoje wersje opowieści z odległej galaktyki. Krzak był kabiną „Sokoła Millenium”, a domowy jamnik Chewbaccą.
Z premierą kolejnej, drugiej (a właściwie to piątej) części Gwiezdnej Sagi był w naszym kraju większy problem. Amerykańska premiera w maju 1980 roku przypadła na dość burzliwy okres w Polsce – w tym na protesty robotnicze i na powstanie Solidarności. Wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku i całkowita blokada, utrudnionego już wtedy i tak, kontaktu z Zachodem spowodowały, że Epizod V dotarł do nas dopiero w 1983 roku, czyli w roku, gdy swą oryginalną premierę miał już Powrót Jedi. Na szczęście, na finał Gwiezdnej Sagi Polacy musieli czekać „tylko” dwa, a nie trzy lata, do 1985 roku.
Fani, fani…
Wczesne przejawy fanostwa to nie tylko zabawy na podwórku w Luke’a i Vadera oraz odtwarzanie ich walk, to także pierwsze, nieformalne spotkania. Historia o nich jednak milczy i zdobyć informacje na ich temat jest niezwykle trudno. Dość popularne było wówczas podawanie swojego adresu w jednej z gazet młodzieżowych (jak na przykład Filipinka) i zachęta do pisania do siebie listów (tak, takich normalnych, na papierze!). Zresztą owe „fankluby korespondencyjne” istniały także w latach 90. i nie dotyczyły tylko Star Wars, ale wielu innych dzieł literatury czy filmów, a nawet Mangi i Anime, która zagościła u nas na dobre dopiero w ostatniej dekadzie XX wieku. Lata 80. XX wieku to prawdziwy rozkwit fanostwa. Dodajmy – fanostwa połączonego ze zbieractwem.
Skoro już jesteśmy przy kolekcjonerstwie, w Polsce, oczywiście, oficjalnych gadżetów nie było. Nawet w Pewexie, gdzie kupowano za dolary zachodnie towary figurek i zabawek ze Star Wars próżno by szukać. Warto zwrócić uwagę jednak na pewien istotny szczegół: otóż Polska nie miała wtedy podpisanych żadnych umów międzynarodowych z Zachodem, które zobowiązywałyby do jakiegokolwiek poszanowania praw autorskich. Nie istniało u nas coś takiego jak prawa autorskie. Wytworzyło to swoisty, wschodni (bo podobnie było np. na Węgrzech) ekosystem, gdzie zarówno mali, domorośli producenci, jak i całkiem spore zakłady produkowały różne gadżety kolekcjonerskie. Oczywiście, nielicencjonowane. Były u nas figurki, fotosy, naklejki i slajdy – ale o tym za chwilę.
Fani spotykali się na przykład przy okazji Polconów, które odbywają się od 1985 roku do teraz. Od kilku „smoków fandomowych” wiem, że już wtedy miały miejsce pierwsze prelekcje poświęcone Gwiezdnym wojnom, choć tzw. Fandom Star Wars wyrósł raczej z ogólnego nurtu miłośników fantastyki i science fiction, z którym w bliskim związku pozostaje cały czas.
Oczywiście pisząc o „Fandomie Star Wars”, mam na myśli bardziej zorganizowany ruch fanowski, bo patrząc na to z innej strony, to na każdym podwórku i na każdej klatce schodowej istniał mały, lokalny klub miłośników Gwiezdnych wojen… Co robili fani w latach 80. i na początku 90.? Wymieniali między sobą listy i próbowali zdobywać nowe informacje o swoich ulubionych filmach. Stawiali także pierwsze kroki w roli kolekcjonerów, choć nie było wielu przedmiotów do kolekcjonowania.
Nasze wspaniałe figurki
Od razu trzeba wspomnieć o figurkach, będących kopiami figurek Kennera (a czasem i kopiami kopii). Owe podróbki zaczęły się u nas dość wcześnie, bo jak zapewne wiecie, oryginalne, amerykańskie figurki pojawiły się przed premierą samego filmu, czyli już w latach 1976/1977. Oczywiście nasze podróbki zawsze były gorsze. Na przykład tam, gdzie w oryginale Luke miał wysuwany „z ręki” miecz świetlny, polska kopia, nieudolny odlew, miała jakąś dziwną pałkę. Nie wspominam już o tym, że figurki były pomalowane na przedziwne kolory i tak niebieski Scout Trooper nikogo nie dziwił. Piloci Rebelii i Imperium to już był dramat. Bardzo często trudno było w ogóle rozpoznać, jaką postać przypomina figurka. Do późnych lat 90. figurki takie można było dostać na bazarach, pchlich targach i wyprzedażach staroci. Było ich naprawdę sporo, jako że źródła pisane mówią o ponad trzydziestu różnych modelach. Figurki były zrobione albo z plastiku, albo z takiej niby gumy i bardzo często bawiły się nimi dzieci, nie wiedząc nawet, że te kawałki plastiku mają przedstawiać postacie ze Star Wars.
I tak kończy się pierwsza część naszej opowieści i wspomnień o szalonych latach i „starych” fanach. W następnym odcinku powiemy o slajdach, kasetach wideo i grach komputerowych.