Wiadomość ogłoszona jesienią 2012 roku, dotycząca wykupienia pełni praw do marki Star Wars przez wytwórnię Disneya oraz decyzja o kręceniu kolejnych epizodów wzbudziły same w sobie wiele emocji. Z natury rzeczy zainteresowanie fanów skupiło się właśnie na tych dwóch wiodących tematach, ale jak czas pokazał, skutki tych wydarzeń okazały się być dalekosiężne. Część osób domyślała się, co może pociągnąć za sobą zmiana właściciela, jednak kompletny reset Expanded Universe i przemianowanie go na Legendy został przyjęty przez większość zagorzałych fanów chłodno. Zmiany nie dotknęły wyłącznie kwestii fabularnych. Dark Horse Comics, wydawca opowieści obrazkowych spod znaku Star Wars, wraz z nadejściem 2015 roku utraci licencję na rzecz pozostającego własnością Disneya Marvel Comics, które już kiedyś wydawało zeszyty ze znanym nam złotym logo.
Do momentu nadejścia tej zmiany pozostało jeszcze kilka miesięcy, ale wraz z numerem osiemnastym serii Legacy: Volume 2 faktycznie zakończyła się era komiksów Dark Horse. I choć pozostało jeszcze kilka wydań zbiorczych, to już w tym momencie można zabrać się za podsumowanie tej ponad dwudziestoletniej przygody. Przez ostatnie kilka dni przyjrzałem się nieco bliżej komiksom Star Wars wydanym w ciągu minionych lat przez Dark Horse, przypominając sobie część z nich po kilku latach, inne z kolei zaś czytając po raz pierwszy. Zdecydowanie jest to historia warta ponownego bądź pierwotnego przeżycia i spróbuję ją tu pokrótce przedstawić, koncentrując się przede wszystkim na większych seriach, gdyż pojedynczych zeszytów jest zbyt wiele.
Dziwne początki
Szczerze powiedziawszy, nie mogłem sobie przypomnieć, który komiks był debiutem Dark Horse, jeśli chodzi o markę Star Wars. Typowałem dwa tytuły, z czego jeden okazał się być tym właściwym: Mroczne Imperium. Pierwszy zeszyt ukazał się w grudniu 1991 roku i wraz z kontynuacjami pod postacią Mrocznego Imperium II oraz Kresu Imperium było wydawane z przerwami do 1995. Seria ta opowiada o powrocie Imperatora zza grobu poprzez użycie techniki przeniesienia jaźni do ciał swoich klonów. Wydarzenia przedstawione w Mrocznym Imperium odbiły się echem na całym uniwersum, bo ciężko było przejść obojętnie obok podróży Luke’a na ciemną stronę Mocy, zniszczenia Byss czy „Eclipse”, którego to niektórzy zapewne kojarzą z Empire at War: Forces of Corruption.
Drugim z typowanych przeze mnie tytułów były Opowieści Jedi. Wraz z Mrocznym Imperium obie te serie są uznawane za kultowe, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że większym sentymentem obdarza się właśnie dzieje Starej Republiki. Wydawane w latach 1993-1998 Opowieści można w zasadzie podzielić na dwie bardzo ogólne części – okoliczności Wielkiej Wojny Nadprzestrzennej oraz żywoty Ulica Qel-Dromy i Nomi Sunrider. Choć wiele osób uważa te komiksy za archaiczne nie tylko pod względem graficznym, ale także szeroko rozumianej technologii, to ich wkład w EU jest wręcz nieporównywalny. Tom Veitch i Kevin J. Anderson przylotem rodzeństwa Daragon na Korriban, konfliktem na Onderonie i zdradą Exara Kuna wyznaczyli kurs rozwoju ery Starej Republiki, nie tylko tej komiksowej, ale całej, na The Old Republic kończąc. Same historie wciąż bronią się lepiej, niż te nowsze i jedyne, czego mi szkoda, to fakt, że pomimo prób takich jak Knights of the Old Republic, w którym to Bastila miała być tak naprawdę Vimą Sunrider, nigdy nie doczekaliśmy się realnej kontynuacji tych komiksów.
Nastają czasy Republiki
Do roku 1998 ukazały się jeszcze trzy ważne tytuły. Pierwszą była adaptacja Trylogii Thrawna, której to znaczenia raczej nikomu wyjaśniać nie trzeba. Następnie pojawiły się Cienie Imperium, bardzo udany projekt, wymagający współpracy kilku podmiotów umieszczonych na różnych płaszczyznach wydawniczych komiksowej, komputerowej i książkowej. Pojawił się również cykl X-Wing: Rogue Squadron, wydawany mniej więcej równolegle do pierwszych książek Stackpole’a (chociaż warto pamiętać, że to komiksy były pierwsze). Ale rok ten to także początek najdłuższej komiksowej serii Star Wars wydanej przez Dark Horse, czyli Republic. Każdy, kto się z nią zapozna, stwierdzi, że sam cykl składający się łącznie z osiemdziesięciu trzech zeszytów jest bardzo różnorodny. Powodem takiego a nie innego stanu rzeczy jest to, że ochrzczenie ich wspólnym tytułem Republic nastąpiło mniej więcej w połowie jego wydawania. Zaskakującym i zachwycającym fenomenem tej serii było to, że pomimo rozpoczęcia jej wydawania przed premierą Mrocznego widma, a zakończeniem już po wejściu do kin Zemsty Sithów, nie skupiała się, o dziwo, na głównych bohaterach z filmów, a na drugo-, trzecioplanowych postaciach, czy nawet na tych, które śmignęły na ekranie przez ułamek kadru, czego najlepszym przykładem jest Quinlan Vos. Fakt, że seria przyciągała największą uwagę ze wszystkich wydawanych komiksów aż do jej zakończenia w 2006 roku i przekształcenia w Mroczne czasy, mówi sam za siebie.
Inną większą serią wydawaną w tym okresie było czterdziestozeszytowe Empire, które na tle Republic wypadło blado, głównie ze względu na nierówność poszczególnych historii w niej zawartych. Oprócz Republic i Empire wydawano przede wszystkim miniserie, z których większość, poza tytułem, niewiele mi przed przygotowaniami do napisania tego tekstu mówiła. Z pewnymi wyjątkami, jak chociażby Jedi vs. Sith, czyli pierwsze ukazanie wspominanego jedynie we wcześniejszych źródłach Dartha Bane’a, jednocześnie stwarzające podwaliny pod napisaną kilka lat później przez Karpyshyna trylogię o tym bohaterze.
Cztery wielkie serie
Wraz z zakończeniem Republic w 2006 roku nadeszły cztery, z założenia wielkie, współczesne czytelnikom serie, czyli, w kolejności chronologicznej, Rycerze Starej Republiki, Mroczne czasy, Rebelia oraz Dziedzictwo. Równoległe ich prowadzenie pozwoliło na wykonanie kolejnego ciekawego ruchu, mianowicie Wektora, crossovera z historią rozgrywającą się pomiędzy wszystkimi wymienionymi powyżej cyklami. Niestety dla Wektora, poszczególne części znacznie różniły się od siebie jakością i dla takiej Rebelii okazały się być przysłowiowym gwoździem do trumny. Pozostałe jego odsłony poradziły sobie na rynku i są one względnie lubiane przez fanów. Choć Rycerze Starej Republiki nie stali się pełnoprawnym prequelem KotOR, na co wiele osób liczyło, wybronili się mocnym motywem wiodącym i zapadającymi w pamięć bohaterami, a Dziedzictwo ciekawymi realiami i duetem Ostrander-Duursema. Obie serie doczekały się pięćdziesięciu bazowych zeszytów i dorobiły się dodatkowej historii wieńczącej opowieść. Jednak, o ile Dziedzictwo: Wojnę ciężko uważać za produkt samodzielny, o tyle Wojnę w wydaniu Rycerzy należy uznać za raczej nieudaną próbę rozwiązania problemów, jakie zaczęły się pojawiać po zakończeniu tych serii komiksowych w 2010 roku.
Zakończenie Dziedzictwa i Rycerzy było początkiem końca Dark Horse w dziedzinie odległej galaktyki. Mroczne czasy wlokły się niemiłosierne (w ciągu lat 2006-2013 wydano zaledwie trzydzieści dwa zeszyty), a nowe serie, które miały zastąpić stare… no cóż. Komiksowy Błędny rycerz był bardzo nierówny, Invasion zaczynało wprowadzać niepotrzebny zamęt, Dawn of the Jedi poruszyło tematykę, co do której oczekiwania czytelników były zbyt wygórowane, co stawiało twórców bezlitośnie pod ścianą, Karmazynowe Imperium III okazało się być klasycznym przykładem bezcelowego ożywiania trupa sprzed dekady, Legacy: Volume 2 nie utrzymało poziomu poprzednika, a Mroczne czasy po siedmiu latach wydawania zakończono w trybie „byle szybciej”.
Ponad dwadzieścia lat historii to niemało. W tym czasie pojawiły się produkty lepsze i gorsze, bardziej lub mniej oryginalne. Trzeba jednak przyznać, że ostatnie serie spod znaku Star Wars Dark Horse zwyczajnie nie wychodziły, więc zmiana wydawnictwa powinna wyjść nam wszystkim na dobre, choć póki co, zapowiedzi Marvela z Comic-Conu nie wzbudzają zachwytu. Być może czym bliżej będzie do premiery siódmego epizodu, w tym bardziej otwarte karty zaczną grać wydawnictwa, bo komiksy nie są jedyną dziedziną, która poza okres Starej Trylogii przestała wykraczać. Jedynie czas pokaże, co przyniesie nam przyszłość, a w oczekiwaniu na jej nadejście z pewnością pomoże nam złote niczym Wiek Sithów dziedzictwo Dark Horse’a.