Koniec literackiego Expanded Universe

Czas zbliżającego się końca roku nieodmiennie skłania do refleksji i zwykle sprowadzają się do pospolitych podsumowań tego, co się działo w ostatnich dwunastu miesiącach. Zwykle – ale nie tym razem. 2014 rok, jak żaden inny, odbił się szczególnie mocno w naszym gwiezdnowojennym światku. Jest to bowiem ostatni rok, w którym wydano cokolwiek z Expanded Universe (pomijamy The Old Republic i gry Fantasy Flight Games), a także ostatni rok w perspektywie co najmniej sześciu najbliższych lat, w którym nie dane nam było zobaczyć żadnego nowego filmu Star Wars. Nieuchronnie kończy się pewna epoka, której specyficzny charakter pewnego „zawieszenia” po premierze Zemsty Sithów prawdopodobnie nigdy nie wróci. Co jednak nie oznacza, że my, fani nie możemy na swój sposób cofnąć się w czasie. I to właśnie chciałbym zrobić, w kontekście literatury Star Wars.

Jeśli jest coś, do czego czuję najsilniejsze przywiązanie, a dotyczy Star Wars, to byłyby to bezsprzecznie książki. Epizody I i IV-VI były moją bramą do, cytując klasyka, „nowego, wspaniałego świata”, ale fanem z krwi i kości stałem się dzięki powieściom gwiezdnowojennym. Pierwszą z nich była Ciemna Strona Mocy Timothy’ego Zahna. Pal Sitha, że to środek trylogii i za żadnego Hutta nie miałem pojęcia, kto zacz Thrawn – ważne, że mogłem znowu znaleźć się w uniwersum George’a Lucasa i poznać dalsze przygody Wielkiej Trójki. A że sama historia była porywająca, to już inna sprawa. Od tego momentu minęło ponad trzynaście lat i dziś znajduję się w miejscu, w którym nigdy, przenigdy nie spodziewałem się stanąć, i to nie tylko z powodu pewnej decyzji nowego kierownictwa Lucasfilm – przeczytałem wszystkich 155 niemłodzieżowych książek, składających się na Expanded Universe. Od adaptacji książkowych, przez potężną Nową Erę Jedi czy mało rozpoznawalną trylogię Dark Forces, po ostatnie z ostatnich, Honor Among Thieves. Rzecz absolutnie nie do pojęcia: nie została mi ani jedna opowieść książkowa ze starego kanonu, której bym nie znał. Powiedzieć, że skłania to do refleksji, to mało powiedzieć! To się aż domaga jakiegoś wielkiego, przekrojowego podsumowania całości literatury gwiezdnowojennej.

Ja tego jednak nie zrobię. Nie będę Was zanudzał swoją listą najlepszych i najgorszych powieści, bo raz, że niespecjalnie będzie się różnić od dziesiątek podobnych list opublikowanych przez innych fanów w sieci, a dwa, że… już całkiem podobne zestawienie kiedyś zrobiłem. Podejdę do tego inaczej. Powiem Wam o trzech rzeczach, za które najbardziej cenię 155 książek Expanded Universe, trzy elementy stanowiące dla mnie największy wabik i zarazem sedno rozszerzonego wszechświata.

Różnorodność. Najbardziej było ją widać w ostatnich latach, ale dotyczy to w zasadzie całej literatury ery post-bantamowskiej, czyli od 2000 roku wzwyż. Książki Star Wars jako ogół można wliczyć do grona space opery bądź space fantasy, natomiast, gdy przyjrzymy się bliżej, to zauważymy znacznie szerszą gamę gatunków: powieść przygodowa, wojenna, detektywistyczna, thriller polityczny, nawet horror. Sprawia to, że po pierwsze każdy powinien znaleźć coś dla siebie, a po drugie nie stykamy się wszędzie z takimi samymi schematami.

Dodatkowo, jeśli na wiele pozycji gwiezdnowojennych spojrzymy od strony ich przynależności gatunkowej, to wówczas jest spora szansa, że rozpoznamy wśród nich prawdziwe perełki. Przykłady? Trylogia Hana Solo. Perfekcyjny przykład przygodówki, tak doskonały, że mógłbym go zaproponować każdemu fanowi gatunku. Darth Plagueis. Majstersztyk tematyki politycznej; poleciłbym, gdyby tylko nie potrzeba było znajomości, no, tak z połowy prequelowej literatury. Punkt przełomu? Wojna w najcięższym wydaniu, nie stroniąca od tego, co typowe dla wojennych powieści: autentyczności. Pokazać krew, flaki i bluzgi umie każdy, pokazać czym jest wojna – to już nie jest takie proste.

Rozrywka. Książki mają przede wszystkim dostarczać rozrywki. Mimo powszechnego poglądu, że literatura to sztuka wyższa, wznioślejsza niż, przykładowo, filmy, zdecydowana większość rynku istnieje po to, by zapewnić czytelnikom rozrywkę. A starwarsowe powieści dostarczają jej w dużej dawce! Pościgi, pojedynki na miecze świetlne, gwiezdne bitwy, galaktyczne wojny – tego nam nie brak, a większość jest wykonana naprawdę świetnie. Weźmy taką Trylogię Thrawna. To kwintesencja rozrywki przez wielkie R, tak bardzo w stylu filmowych Gwiezdnych wojen, że bardziej się nie da. Albo X-wingi, przede wszystkim ś.p. Aarona Allstona. Pomijając fakt, że to kawał dobrej opowieści szpiegowsko-przygodowej, dostajemy szereg wspaniałych postaci, które przerzucają się cudownymi dialogami i nie szczędzą sobie humorystycznych docinków. Cienie Imperium, książki Michaela Reavesa i Steve’a Perry’ego, antologie, zdecydowana większość pojedynczych powieści i dylogii – zabawa, fun, rozrywka!

Kontynuacja. Kolejna rzecz, której nie da się ukryć, to fakt, że czyta się literaturę odległej galaktyki, by poznać dalsze lub inne losy Wielkiej Trójki. I choć w ostatnich latach dramatycznie spadła jakość rzeczonych powieści – z tragicznym, tak fabularnie, jak i literacko Przeznaczeniem Jedi na czele – to wciąż miło było poznawać kolejne przygody Luke’a, Leii i Hana, a następnie ich potomstwa. Od wspomnianej trylogii Timothy’ego Zahna, przez koszmarki w stylu Kryształowej gwiazdy lub tzw. Trylogii Callisty, po Nową Erę Jedi i dwa dziewięciotomowce: oto, jak daleko dotarło Expanded Universe. Co ciekawe, ta część rozszerzonego wszechświata chyba jako jedyna doczekała się swojego definitywnego finału, jakim jest Crucible Troya Denninga.

Różnorodność, rozrywka i kontynuacja. To, w moim odczuciu, opartym na trzynastu latach zaczytywania się 155 powieściami Star Wars, jest kwintesencją literatury Expanded Universe. Dlatego ją czytamy, dlatego ją – przynajmniej część z nas – kochamy. I dlatego zabolało, gdy zdegradowano ją do poziomu niekanonicznego. Co nie zmienia faktu, że każda z tych trzech rzeczy, mimo innego statusu wobec filmów, wciąż jest obecna w tych książkach. Kontynuacja, naturalnie, w najmniejszym stopniu, ale i tu możemy spokojnie sobie powiedzieć: oto alternatywna historia uniwersum George’a Lucasa. Zawsze można do niej powrócić. Zawsze możemy się do niej odwołać, gdy Epizody VII-IX nie spełnią naszych oczekiwań. Bo, sami widzicie, jest do czego wracać. 155 książek to naprawdę sporo. Wybrać coś dla siebie – to żaden problem.

Dlatego sięgajcie wciąż do książkowego Expanded Universe. Nawet, jeśli miałoby to być kilka tytułów na krzyż. Nawet tyle – to już coś!