Zdawałoby się oczywiste, że w tak rozbudowanym uniwersum jakim jest Star Wars, musi pojawić się kwestia tak istotna w życiu każdego społeczeństwa, jak wiara w byty wyższe. Jak to jednak wygląda w rzeczywistości? Czy jest jakaś jedna dominująca religia? A może jest kilka największych, które stale się ze sobą spierają? Niby mamy wiarę w Moc oraz jej różne aspekty, ale wbrew pozorom nie była ona jakoś niewiarygodnie popularna, chociażby ze względu na jej bezosobowy charakter oraz fakt, że tylko nieliczni mogli jej w pełni doświadczyć. Można za to śmiało się pokusić o stwierdzenie, że religii było tyle, ile gatunków, a nawet więcej. Przedstawiam Wam listę najbardziej odjechanych według mnie gwiezdnowojennych wierzeń.
Waru
Wiara w istotę zwaną Waru jest opisana w jednej z najgorzej ocenianych przez fanów książce, Kryształowej gwieździe. Otóż na stacji kosmicznej Crseih przebywało stworzenie (ciężko to opisać inaczej), ukształtowane ze złotych łusek pod którymi przepływał czerwony płyn. Tym właśnie był Waru. Miał on niezwykłe zdolności leczące, zależne jednak od jego humoru. Gdy chciał, mógł przelewać swoją energię w ciało chorej istoty, lecząc ją całkowicie, jednak równie często zdarzało mu się uśmiercać swoich wyznawców poprzez wysysanie ich sił, twierdząc, że niestety było dla nich za późno. Jest jednak jasne, że spragnione nadziei na uzdrowienie istoty nie przejmowały się takimi drobnymi wpadkami i tłumnie przychodziły do świątyni na nauczanie Waru, które jednak nie do końca było dla nich zrozumiałe. Okazało się bowiem, że był on istotą z innej galaktyki/innego wymiaru, gdzie pojmowanie niektórych prawd było zgoła inne niż w odległej. Koniec końców, kult Waru zakończył się w chwili wchłonięcia przez niego głównego antagonisty książki, co dało mu wystarczająco dużo sił na powrót do swojego domu, gdziekolwiek by on nie był.
Zakon B’omarr
Jedna z najoryginalniejszych chyba religii w Star Wars. Poza grupą ciekawskich fanów chyba niewiele osób wie, że Jabba mieszkał w… klasztorze. Słynne miejsce znane jako jego pałac było siedzibą siedmiowiekowego zakonu mnichów B’omarr. Owi mnisi próbowali rozwiązywać zagadki wszechświata i poprzez rozwijanie swoich umysłów dążyli do oświecenia. Całymi dniami zajmowali się medytacją i coraz większym odłączaniem się od własnej cielesności i wygód fizycznego świata. W drodze do oświecenia mnisi coraz bardziej zamykali się w sobie, komunikując się ze sobą za pomocą pojedynczych słów czy obrazów, najbardziej rozwinięci byli nawet w stanie osiągnąć porozumienie telepatyczne. Brzmi dosyć buddyjsko, prawda? To teraz dodajmy trochę więcej smaczku do tej religii. Gdy mnisi uznawali, że któryś nich osiągnął już stan docelowy, przeprowadzali na nim dosyć specyficzny zabieg. Polegał on na wycięciu z ciała mnicha mózgu i umieszczeniu go w słoju wypełnionym odżywczym płynem. Cały słój następnie przymocowywany był do pająkowatego droida i dalsza egzystencja mnicha polegała na przemierzaniu klasztoru i zgłębianiu tajemnic wszechświata, będąc uwolnionym od fizycznych ograniczeń i niewygód. Niezwykle kusząca perspektywa.
Kult Varnu
O czym mogą marzyć mieszkańcy górzystej, suchej planety? O wodzie, dużej ilości wody. Stąd też wiara mieszkańców Kamaru w to, że jeśli będą dobrymi Kamarianami, to po śmierci trafią do świata, który w całości jest wypełniony wodą. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie geneza tej religii. Jej założycielem był bowiem nie kto inny jak Han Solo. Stało się to, gdy po kolejnej nieudanej akcji przemytniczej musiał wylądować na Kamarze i tam, żeby choć trochę się odkuć, zorganizował dla tubylców amfiteatr, w którym wyświetlał holofilmy. Konkretnie, jedyny holofilm jakim dysponował, czyli dokument Varn – wodne królestwo. Solo nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, myślał, że prymitywni tubylcy są po prostu zafascynowani technologią holograficzną, dlatego poprosił swojego znajomego Sonnioda o przysłanie mu kolejnych. Niestety, tubylcy nie docenili odtworzonego musicalu, który zaprezentował im przemytnik, zamiast tego, wściekli, zniszczyli holoprojektor i zmusili Hana do ucieczki. Gdy nastroje już się uspokoiły, Sonniod wrócił na Kamar z nowym sprzętem odtwarzającym i dokumentem o Varnie. Odnowił wtedy religię, która wkrótce rozprzestrzeniła się na całą planetę, a następnie dotarła na Mon Calamari, Bengat, a nawet na Varn. Plemię nie zapomniało jednak o roli Hana. W ich mitologii pozostał jako Solohan Oszust, który odwrócił się od bogów i został przez nich porwany w niebiosa razem ze swoim futrzastym, zwyrodniałym demonem Chewbaccą. Sam Sonniod został dobrym prorokiem, który odrzucił przyjaźń Solohana. Czy wymaga to dalszego komentarz?
Sędzina
Chyba niewiele religii miało tak proste zasady zbawienia, jak trandoshańska wiara w Sędzinę. Otóż bogini ta zajmowała się obserwacją samców tego gatunku i w miarę ich dokonań, przyznawała im punkty Jagannath. Jakie dokonania? Sens życia Trandoshan czyli polowania. Im upolowany cel był rzadszy i bardziej niebezpieczny, tym więcej punktów można było dostać. Przykładowo, jednym z ulubionych celów łowców z tego gatunku byli wysokopunktowani Wookie. Oczywiście, jeśli w czasie łowów zyskało się powód do wstydu, jak na przykład schwytanie łowcy żywcem, cały wynik mógł zostać wyzerowany. Punkty te można było zbierać całe życie i wierzono, że po śmierci przekazywało się je Sędzinie, która po ich przeliczeniu, przyznawała zmarłemu odpowiednie miejsce w życiu po życiu. Nie istniał, rzecz jasna, nigdzie oficjalny taryfikator, co nie przeszkadzało Trandoshanom w próbie osiągnięcia jak najwyższego wyniku, co wiązało się również z powodzeniem u samic tego gatunku. Ale to na pewno zupełnie przypadkowe, że swoim ulubionym zajęciem jednocześnie zapewniamy sobie odpowiednią pozycję po śmierci, podziw płci przeciwnej oraz szacunek swojego ludu… Ot, taki zbieg okoliczności, w końcu wszystko dla religii!
Rdzeń
Czy droidy mogą w coś wierzyć? Otóż okazuje się, że tak. Wiara w tak zwany Rdzeń zakładała, że wszystkie droidy w galaktyce są ze sobą połączone niezależnie od producenta. Ci mieszkańcy galaktyki, którzy o tym słyszeli, uważali, że w ten sposób droidy próbują nawiązać połączenie z otaczającym ich światem; tak jak istoty organiczne czuć więź z ekosystemem ich planety. Pojawiła się nawet teoria o zbiorczym umyśle (tak jak u Killików), który łączył droidy, jednak jeszcze dziwniejsze wydaje się przeświadczenie niektórych z nich, że mogą korzystać ze swojego połączenia z Rdzeniem w ten sam sposób jak wrażliwi na Moc. Co prawda mieliśmy w niekanonicznych źródłach droida pomalowanego farbą z midichlorianami, mogącego korzystać z Mocy, ale myślę, że chyba nie o to chodziło…
A czy Wy chcielibyście dołączyć do któregoś z tych kultów?