„Rebels 1×14: Fire Across the Galaxy”

JediPrzemo: Odcinek pełen akcji, wybuchów i strzelania. Muszę przyznać, że trzymał poziom pilota oraz Call to Action, co było dosyć miłym zaskoczeniem. Zabrakło mi wyjaśnienia dlaczego Kanana zabrali właśnie na Mustafar, ale można na to przymknąć oko. Szturmowcy i piloci TIE tradycyjnie zapominają lub nie umieją strzelać, a dowódcy ISD nie używają ani promieni ściągających ani turbolaserów, jednakże serial już nas przyzwyczaił do tego. Bardzo fajnie wyglądał pojedynek z Inkwizytorem (nawet włączając w to ten absurdalny miecz Ezry), zwłaszcza ucieszył mnie sposób jego pokonania (odkąd zobaczyłem jego broń to tylko czekałem, aż ktoś wpadnie na ten pomysł).

Tarkina niestety było malutko, zapowiadanego Vadera jeszcze mniej, ale Lorda SIthów na pewno zobaczymy w następnym sezonie. Poznaliśmy w końcu tożsamość Fulcruma, która nie była wielkim zaskoczeniem; przynajmniej fani The Clone Wars (o ile tacy istnieją) będą zadowoleni. Odniosłem wrażenie, że w tym odcinku było też zdecydowanie więcej muzyki z filmów, co można zaliczyć na plus. Czy czekam na sezon drugi? Na pewno obejrzę, ale nie będę raczej z niecierpliwością odliczać dni w kalendarzu do premiery. Odcinek oceniam na 8/10.

Cathia: Ha, dobrze mi się wydawało – jedyne, co poległo w tym odcinku to honor i duma Imperium. Oraz Inkwizytor, co w sumie można byłoby skwitować słowami „kończ waść, wstydu oszczędź”, bo jak na postać kreowaną na tego złego, był dziwnie kiepski. Zwłaszcza w porównaniu z super-hiper-dzielną-wychodzącą-z-każdej-opresji załogą. W sumie nie wiem, czego innego się spodziewałam, bo przecież konsekwentnie od pierwszego odcinka Imperium pokazane było jako przypadkowa zbieranina, która o dyscyplinie i walce to może słyszała, ale stała w tej drugiej kolejce – po głupotę. Bo być tak głupim to naprawdę trzeba umieć.

Jeśli chodzi o akcję, to jakkolwiek dotychczas całkiem mi się ta erpegowość Rebeliantów podobała, tutaj jednak zaczynała mnie denerwować. Rozumiem, należy bohaterom życie ułatwiać i dobry Mistrz Gry przyjmie, że zmajstrowali ładunek wybuchowy, co to jednocześnie i machiny, i ludzi ogłuszy, ale w pewnym momencie każda dobra historia wymaga czegoś trudniejszego i przeszkód do pokonania. Oraz ofiar – wybaczcie, bez ofiar ciężko o dobrą opowieść. Jeśli wiemy, że nikomu nic się nie stanie, ciężko się ekscytować nawet najgorszymi opałami, w których znajdują się bohaterowie.

Nie mówię, że nie podobała mi się całość tego odcinka, bo skłamałabym. Pojedynek był całkiem ładny i klimatyczny, mimo że widz zalicza facepalma za facepalmem, jęcząc „kończ gadać, pchnijże go tym mieczem”. Doskonała była scena przesłuchania Kanana i to był moment, w którym miałam jeszcze nadzieję na to, że z Inkwizytora coś będzie… Absolutnie przecudne były ujęcia z niszczycielami nad Mustafar oraz korytarze na okręcie, ale żeby nie było za dobrze, Vader, który się pojawił w finale, wyglądał jak żywcem wzięty z kiepsko animowanych gier z lat 90.

Na koniec element, który, niestety, podważył moją chęć dalszego oglądania Rebeliantów bardziej niż robienie konkursowych debili z imperialnych – ujawnienie Fulcruma. NIE. Nie znosiłam tej postaci od chwili jej pojawienia się, przez nią zarzuciłam oglądanie The Clone Wars. Jeśli niniejszym dołącza do załogi „Ducha”… to ja dziękuję, zabieram zabawki i idę do innej piaskownicy. Ciężko mi ten finał ocenić, bo wzbudził we mnie gorzej niż mieszane uczucia. Może tak – ze względu na akcję i nasycenie starwarsowością 8/10, ze względu na sens 3/10.

Nadiru: Mówcie, co chcecie – ale mimo dość oczywistego faktu, że elementy The Clone Wars nie zginą gdzieś tam w nadprzestrzeni, dałem się zaskoczyć twistowi na koniec serialu. Cathia nie lubiła tej postaci, ja w sumie też, jednak odmieniło mi się to w okolicach 3. sezonu wspomnianego serialu. Pod koniec z kolei śmiało mogłem ją nazwać jedną z ciekawszych i fajniejszych postaci. Dlatego, poza zaskoczeniem, jestem też zadowolony, że Fulcrum to – bo przestało to być spoilerem dla każdego, kto ma sieć i jest fanem Star Wars – Ahsoka Tano we własnej osobie.

Wracając do Fire Across the Galaxy samego w sobie, odcinek rzeczywiście irytował głupotą i chroniczną niemocą Imperialnych. Szturmowcy nagminnie pudłujący z paru metrów to niby norma Rebels, ale do tej pory mieliśmy przynajmniej pozory logiki – nasze postacie odpowiadały ogniem, ruszały się, szukały osłon. A teraz? Sabine spokojnie sobie stoi na kabinie TIE Fightera, a sześciu czy siedmiu żołnierzy nie może ją trafić… No, przepraszam bardzo, są pewne granice tolerancji. Podobnież z akcją na pokładzie ISD, ale tutaj już nie będę wchodził w szczegóły.

To co było na plus, zapytacie? Z wyjątkiem Ahsoki Tano (a tak, będę wbijać tę szpilę! ;)), pojedynek na miecze świetlne, genialne ostatnie słowa Inkwizytora – który pewnie jakoś przeżyje wydarzenia Fire Across the Galaxy, choć wątpię, by obyło się bez jakiegoś pancerzo-kombinezonu – klimatyczność, a także drobnostki: koreliańskie korwety, Darth Vader, czy fajne zremiksowanie muzyki z obu trylogii. Na podsumowanie pierwszego przyjdzie jeszcze czas, na razie zaś stawiam finalnej opowieści ocenę 7/10. Byłoby więcej, bo choć fanem Imperium nie jestem, to jednak wstyd pokazywać je aż tak źle.

Marik: No i stało się! Cukierkowego zakończenia sezonu spodziewałem się już od dawna. Finał nie zaskoczył mnie praktycznie niczym. Najbliższy temu był moment „śmierci” naszego czarnego charakteru, jednak wspomnienia ze wcześniejszych produkcji (na przykład o Ventress) szybko pozbawiły mnie nadziei, że nie zobaczymy już tego absurdalnego wiatraczka. Nie podobało mi się też, że początek odcinka fani już znali, ponieważ był to jeden z klipów promujących serial jeszcze przed premierą pierwszego odcinka.

Jeśli chodzi o Ahsokę, to od czasu kinowego filmu The Clone Wars życzyłem jej bolesnej śmierci. Wiedziałem, że były to marzenia ściętej głowy, ale liczyłem, że nie zobaczę jej już po piątym sezonie tamtego serialu. Niestety, teraz mogę tylko liczyć na to, że będzie się pojawiać tylko sporadycznie. Największą wadą całego odcinka było jednak Imperium. Dostaliśmy zdecydowanie za dużo absurdów w zbyt małym czasie. Jako gracz Movie Battles II, muszę okazać odrobinę zrozumienia dla beznadziejnej umiejętności celowania szturmowców, ale irytuje mnie to, że często nawet nie próbowali oni nic zrobić! Czy dym jest naprawdę w stanie w czymkolwiek przeszkodzić, kiedy szturmowcy stoją w ciasnym korytarzu? Poza tym, dlaczego chmara TIE nie jest w stanie zestrzelić zaledwie dwóch myśliwców? W jaki sposób jeden TIE wypełniony granatami mógł unieruchomić cały niszczyciel i dlaczego jego załoga nie zamknęła natychmiast hangaru? Dlaczego szturmowcy zostali oszołomieni przez EMP, skoro nie są droidami?

Pytań można by mnożyć, ale nie warto. Myślę, że już wiadomo, jak się ten odcinek zaprezentował. Dlatego można przejść już do zalet. Największą z nich było zabawne nawiązanie do Nowej nadziei, czyli uciekający Tarkin. Milo było też zobaczyć znajome statki Rebelii, które przeprowadziły akcję w bardzo pasującym do niej stylu – zjawić się, wykonać misję jak najszybciej i uciec w nadprzestrzeń. Odcinkowi dałbym 2/10.

Kaelder: Nie było aż tak tragicznie, jak można było się spodziewać, ale liczyłem, że w związku z zakończeniem sezonu, odcinek będzie nieco dłuższy. Tymczasem, całość minęła szybciej niż włączenie ostrza miecza świetlnego. W obliczu utraty dowódcy „Duchów”, współtowarzysze zmuszeni byli obmyślić sposób, który pozwoliłby na infiltracje wrogiego statku wykorzystując przy tym element zaskoczenia. Tutaj uraczeni zostaliśmy kilkoma ciekawymi momentami, otrzymując m.in. odpowiedź na pytanie, co stało się ze skradzionym we wcześniejszym odcinku myśliwcem TIE.

Niestety, po pierwszych kilku minutach logika się kończy. Dalej dostajemy pomalowany, bijącymi po oczach kolorami myśliwiec imperialny, a w międzyczasie swój popis wybitnych umiejętności strzeleckich dawali sami szturmowcy. Po raz kolejny otrzymujemy też nawiązania, tym razem w postaci np. śmierci Tarkina na Gwieździe Śmierci oraz walki Qui-Gona i Obi-Wana z Darthem Maulem. Ot, takie nieznaczne mrugnięcie w kierunku starszych fanów.

Na plus w Fire Across the Galaxy zasługuje z pewnością walka na miecze świetlne pomiędzy Inkwizytorem a Ezrą i Kananem. Poznaliśmy też tożsamość tajemniczego informatora „Duchów”. Szczerze mówiąc powrót „starej znajomej” z ery wojen klonów może oznaczać jedno: zmiany. Z całą pewnością wpłynie ona na szkolenie młodego Ezry, ale da też pewną iskierkę nadziei dla reszty, którzy jak większość w galaktyce myśleli, iż Jedi całkowicie wyginęli. Oprawa muzyczna zasługuje również na pochwałę a wraz z nią też inne, pomniejsze smaczki, na które przyjemnie było patrzeć m.in. korwety czy widok zniszczonego ISD. Jak więc oceniać odcinek? Spokojnie, mimo pewnych niedociągnięć i mocno ściśniętej fabuły w zaledwie kilkudziesięciu minutach, daję 7/10.