Likwidacja LucasArts oraz przejęcie pieczy nad kolejnymi grami ze świata Star Wars przez Disney Interactive Studios oraz Electronic Arts spotkało się ze skrajnymi reakcjami. Jedni żałowali straty firmy z tradycjami, która dała światu wiele ważnych z punktu widzenia zarówno naszego uniwersum, jak i całej branży rozrywki elektronicznej tytułów. Inni mówili o pogrzebaniu trupa, jakim miała być firma od pewnego czasu. Największe kontrowersje wzbudziło anulowanie 1313. Duża część fanów żałowała decyzji wydawcy, inni wskazywali na brak szans na powodzenie projektu po tak wielkiej ilości zmian koncepcyjnych. Z kolei grupa entuzjastów zaczęła marzyć o kolejnym wysokobudżetowym, pełnoprawnym RPG w świecie wojen wśród gwiazd. Wskazywano na BioWare, obecnie firmę całkowicie zależną od EA (i chyba jedyne studio z ich puli w pełni kompetentne do rozpoczęcia prac nad tego rodzaju tytułem), twórcę legendarnego Knights of the Old Republic jako potencjalnego twórcę nowej legendy. I o tych właśnie marzeniach będzie ten tekst. Od razu zaznaczę – jestem bardzo daleki od hurraoptymizmu. Bo choć cieszy rozwój The Old Republic (które bardzo cenię za prezentację naszego ulubionego uniwersum i wciągającą fabułę), nie da się ukryć, że to, co w tej grze najlepsze ukryte jest pod płaszczykiem najgorszych możliwych elementów MMORPG – sztucznie wydłużających grę, w gruncie rzeczy identycznych przydługawych questów „kurierskich” czy grupowych walk z bossami, niewnoszących wiele do fabuły. Nie wspominając o towarzystwie – choć ideę MMO jeszcze lubię, ludzie, z którymi przychodzi nam zagrać psują nam swoim zachowaniem jakąkolwiek radość z rozgrywki i przebywania w świecie Gwiezdnych wojen. Dlatego też skupimy się na tym, co dalej z prawdziwym, przeznaczonym dla samotnego wilka RPG.
Ktoś napisze „przecież niedawno zapowiedziano nowe RPG w świecie Star Wars. Uprising! O czym w ogóle mowa?”. No właśnie, przez ten tytuł zacząłem tracić nadzieję na to, że nowe ręce pociągające za sznurki dadzą nam w pełni nowoczesne role-playing w świecie Star Wars. Co z tego, że reklamowane jest jako „action role-playing”, skoro zapowiada się na kolejnego hack and slasha, w którym elementy RPG ograniczają się do podkręcania statystyk naszych podopiecznych i biernego czytania dialogów? Choć wizja gry i wstępnie nakreślona wizja świata (część pomysłów naprawdę mi się podoba, choćby pomysł na kreację Hoth) przedstawionego nie są złe (na ocenę fabuły i postaci trzeba poczekać, niestety) , gameplay wersji beta wygląda (przynajmniej w moim odczuciu)… średnio obiecująco, animacje postaci czy efekty graficzne towarzyszące broniom są (nawet, jak na urządzenia mobilne) dość marne i nieco psują klimat rozgrywki. Dodatkowo, zapowiedź odpłatności opartej na mikrotransakcjach jest co najmniej niepokojąca. Nie wątpię – na pewno znajdzie osoby, które choć przez chwilę będą się dobrze przy tym bawić, tego rodzaju gry nadal mają wzięcie ale… to raczej nie jest to, czego szuka osoba wyczekująca nowego RPG w odległej galaktyce.
Inne głosy szepcą „BioWare zrobi nowe RPG z Gwiezdnych wojen!” Poprawka – BioWare ROBI nowe RPG z Gwiezdnych wojen. To The Old Republic, do którego powstają kolejne rozszerzenia, w tym Knights of The Fallen Empire. Mając na uwadze inne plany studia (nowego Mass Effecta oraz nieoficjalnie zapowiedzianego w ostatniej scenie Inkwizycji czwartego Dragon Age’a) – nie doczekamy się w najbliższych latach raczej niczego innego. Zarówno EA, jak i LucasArts zainwestowało już za dużo środków w to MMO, jego baza fanów jest wciąż (jak na tytuł nie będący World of Warcraft) niemała, więc to w nim najpewniej realizowane będą pomysły scenarzystów studia związane ze Star Wars. Dobra strona (dla niektórych) – to ostatni żyjący bastion Expanded Universe, który umożliwi nam poszerzenie wiedzy na temat okresu, w którym żył Revan i toczyły się wojny między starożytnymi Sithami a Republiką! Zła – choć osobiście cenię TOR za prezentację uniwersum, dobrą fabułę, możliwość zanurzenia się w niej po uszy i tony informacji na temat różnych zakątków galaktyki, nie da się zapomnieć potwornego „rozwodnienia” tego wszystkiego kilotonami schematycznych questów-zapchajdziur i koniecznością biegania po rozlazłych terenach zbędnie (z punktu widzenia osoby zainteresowanej przede wszystkim role-playing i poznawaniem świata) wydłużających rozgrywkę. O największej wadzie, przez którą do dziś nie skończyłem kampanii moją postacią – koniecznością użerania się z nieskończoną armią graczy, którzy swoim zachowaniem skutecznie zabijają jakąkolwiek radość z wykonywania niektórych zadań – mógłbym napisać cały długi wywód. Krótko mówiąc, nieważne, jak bardzo się napracują scenarzyści i jak świetną, nieliniową fabułę będą prezentowali w kolejnych dodatkach, najpewniej utonie ona w formule narzuconej przez gatunek MMO, który niestety, jak już wiele osób zauważyło nienajlepiej sprawuje się w przedstawianiu graczom bogactwa świata The Old Republic.
Załóżmy, że jednak powstanie to nowe RPG w świecie Star Wars, za te kilka lat, gdy nie będzie kolidujących obligacji ciążących na firmie. Nadal jestem sceptyczny – era świetności BioWare bezpowrotnie minęła. To już nie jedno studio, a ich „sieć” nieco rozpuszczająca dawną renomę marki. Ludzie, którym można przypisać sukcesy ich najsłynniejszych gier (w tym KotOR) opuścili je. Drew Karpyshyn, Greg Zeschuk, Ray Muzyka – ci panowie już nie powrócą. Ale nie chodzi tylko o to, pod skrzydłami EA firma wyraźnie straciła część „poweru”. Do moim zdaniem bardzo dobregoDragon Age: Inkwizycja, RPG w stylu BioWare (opartego na fabule, filmowej akcji i interakcjach z towarzyszami) na siłę wcisnęli questy w stylu opartego na eksploracji świata i akcji Skyrima, co sprawiło, że zamiast z radością, jak w poprzednich tytułach studia, wykonywać misje poboczne, w dużej części się do tego zmuszałem (do potwornej, monotonnej nudy) bojąc się, że bez odpowiednio silnej Inkwizycji finał będzie daleki od moich marzeń. Podobnie Dragon Age II – nie kupuję hejtu na tę grę (choć bardziej kameralna i mniej epicka niż Origins, i tak jest bardzo dobra i prezentuje barwną gromadkę sympatycznych towarzyszy. No i jak na grę BioWare – zadziwiająco dużo w niej szarości), ale widać po niej, że pod dyktando producentów została sklecona naprędce (patrz: ciągłe powroty do tych samych lokacji w ramach zadań, seria irytujących błędów i DLC z punktu widzenia całego uniwersum ważniejsze), byle wstrzelić się w zaplanowany przez księgowych okres. Przykłady można mnożyć, zmierzam do jednego. Nawet, jeśli gra będzie dobra (lub nawet bardzo dobra) nie ma co oczekiwać „wielkiego powrotu do korzeni”, a połączenie niezłych pomysłów BioWare’u z dyktowanymi przez zapatrzonych w trendy i ich „sprzedajność” producentów może irytować odbiorcę oczekującego czysto rolplejowego doświadczenia. I na pewno w mniejszym lub większym stopniu zawieść tych, którzy wspominają projekty studia zainicjowane przed przejęciem przez giganta. A wiadomo – zawiedzeni fani nawet, jeśli tytuł obiektywnie będzie świetny będą wyć i wytykać każdą drobnostkę jako niewybaczalny gwałt na marce.
Jeśli nie BioWare, to kto? Ciężko powiedzieć. Jeśli nowe gry na konsole obecnej generacji i duże produkcje na PC-ty mają powstawać pod skrzydłami Electronic Arts, ciężko stwierdzić. W końcu ten gigant raczej nie da tytułu z tak dużą marką zrobić gołowąsom. Idealnie byłoby, gdyby swoją szansę i solidnych kilka lat na przygotowanie złożonego tytułu dostał Obsidian, twórca KotOR II. Czyli jak wiadomo – bardzo dobrego cienia wielkiej gry, który zabiła pazerność LucasArtsu. Bo pokazali oni, że nadal mają zadatki na władców gatunku. Przykład? Sandboxowe Fallout: New Vegas udowodniło, że struktura zbliżona do The Elder Scrolls nie oznacza wcale rozlazłej i niewciągającej fabuły, płaskich jak kartka papieru postaci, a wracając do znanej marki po latach można zrobić tytuł zarówno nowoczesny, jak i zawierający liczne odwołania do oryginału i przystępny także dla starych wyjadaczy. A w Pillars of Eternity ludzie Obsidian pokazali, że na snuciu wizji odległych, niesamowitych światów znają się jak mało kto. Niestety – chwilowa umowa z EA raczej tu nie wejdzie w grę, jeśli tytuł miałby być wypuszczony pod szyldem Disney Interactive; musiałoby minąć sporo czasu i warunki umowy licencyjnej Disney-Electronic Arts wymagałyby gruntownej rewizji.
Reasumując – na razie poza „drobnymi” i liniowymi action-RPG, dostarczających jedynie namiastkę prawdziwej przygody, na pełnokrwiste erpegi w świecie Gwiezdnych wojen nie ma co liczyć. Samotni gracze muszą zacisnąć zęby i przejść przez niestrawne dla nich fragmenty TOR i kolejnych jego dodatków. Co dalej? Póki ten tytuł jest rentowny, raczej nie ma mowy o nowym, w pełni dopieszczonym RPG w świecie Gwiezdnych wojen – brakuje rąk, brakuje chęci, brakuje (w oczach inwestorów) na razie sensu. Poczekajmy jeszcze parę lat – wciąż mam nadzieję, że przyszłość mile nas zaskoczy.