Przyszłość „Gwiezdnych wojen”

Każda opowieść ma swój początek. Historia powstania Gwiezdnych wojen wzięła swój prolog od wyobraźni i próby jej zrealizowania przez jednostkę, która swym pomysłem zaraziła później inne osoby. Wizjonerstwo i kreatywność, na których skupiały się filmy science fiction, miały być próbą wprowadzenia prolepsis (przywołanie wydarzeń przyszłych przyp. autora), pokazania przyszłości i skontrastowania jej z problemami targającymi współczesnego człowieka najczęściej dylematem i konsekwencjami wyboru pomiędzy dobrem a złem. Posłużywszy się projektem, należało wprowadzić charakterystyczne archetypy bohaterów, tkwiące w mitach oraz wierzeniach, i dopiero ich przebudzenie pozwało uświadomić, że przesłania im towarzyszące pozostają aktualne nawet po dzień dzisiejszy. Któż bowiem w dzieciństwie nie pragnął wcielić się w postać dzielnego, acz niedoświadczonego i niecierpliwego Luke’a Skywalkera, mądrego i sprawiedliwego starego mistrza Jedi lub Hana Solo zawadiackiego przemytnika o szlachetnym sercu, który w końcu rezygnuje z pieniędzy na rzecz wartości o wiele wyższej przyjaźni. Zdarzali się również i tacy, pragnący ukryć się za anonimowością, i czarną peleryną, stając się brutalnym Darthem Vaderem, którego persona była odzwierciedleniem powszechnego w fabule terroru galaktycznego. Każda z postaci, która występowała w tej kosmicznej operze, reprezentowała wartość, którą trudno jest wychwycić we współczesnym świecie lub oczekującą na odpowiedni czas, aby się ujawnić. Najczęściej jednak to przyszłość, w rozumieniu działań w odleglejszym odstępie czasowym, wskazuje na ile wartości czy trwanie konkretnych bytów jest wciąż obecne wśród naszego otoczenia. Za kilkadziesiąt lat „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…” może okazać się równie realne jak rzeczywistość, w jakiej żyjemy.

Chcąc przeanalizować jednak przyszłość, należy wyciągnąć właściwy wniosek z przeszłości, w związku z czym powinno się wspomnieć w jakich warunkach społeczno-politycznych powstało „marzenie” George’a Lucasa. Świat podzielony był już od kilkudziesięciu lat żelazną kurtyną, zza której zaciekłą walkę toczyły dwa, skrajnie zróżnicowane ideologicznie, bloki. Dywersyfikacja wyznawanych wówczas wartości, pozwoliła na wytworzenie nowego wroga, zagrażającego skrupulatnie wypracowanej demokracji. Żywe okazały się także obawy przed rozpoczęciem kolejnej wojny światowej i zrzucenia brzemienia za ten stan na obecne pokolenie ludzi, zmagających się z jego udźwignięciem. Istotną rolę odegrały także, ukształtowane w tym czasie wydarzenia odbywające się przy bezpośrednim udziale państwa amerykańskiego. To przede wszystkim wojna w Wietnamie, w którym to konflikcie liberalna Ameryka zaczynała tracić grunt pod nogami, a urzędujący prezydent Lyndon Johnson zaczynał zaskakująco szybko tracić poparcie w związku z przedłużaniem obecności „amerykańskich chłopców” poza granicami państwa. Szczególnego znaczenia nabrały również ruchy studenckie, będące konsekwencją stanowiska militarnego Ameryki i patowej sytuacji w Wietnamie. Tutaj należy uwzględnić fascynację młodzieży ideologią hippisowską głoszącą pacyfizm, ekologię, czy zainteresowanie duchowością Wschodu, co stanowiło wówczas przeciwieństwo dla konformizmu, konsumpcjonizmu i popularnego „wyścigu szczurów”. Sprzeciwiano się każdej instytucji i normie oraz dorosłemu pokoleniu, kojarzonemu z nakładaniem wszelkich zakazów i nakazów. Do tego dochodził także kryzys gospodarczy państw uprzemysłowionych i uzależnionych od ropy naftowej w 1973 roku, który był konsekwencją wzrostu cen ropy naftowej, i embarga, jakie państwa OPEC nałożyły Stanom Zjednoczonym wraz z wybuchem wojny izraelsko-egipskiej, w tym samym roku.

Wszystkie te czynniki wymusiły narodziny nowej nadziei, jaką był szlachetny, odważny, wolny, a przede wszystkim niezależny Luke, kontrastowany upadłym, okrutnym, militarystyczno-totalitarnym i niewolniczym Imperium Galaktycznym. Wskazywała by na to niemal jednoznaczna barwa bohaterów. Początkowo bowiem poznajemy Luke’a jako młodego farmera, żyjącego w niemal idyllicznym świecie bez zmartwień i wojen. Poza jego niewielkim poletkiem, rozgrywają się sceny dantejskie, w których bezpośrednim ciemiężycielem okazał się totalitarny reżim imperium zła, kierowany przez Dartha Sidiousa. Wyrosła na gruncie wyniszczonej wojną oraz wewnętrznymi kłopotami Republika, której jądro tkwiło w zbiurokratyzowanym oraz przepełnionej korupcją Senacie, pozwoliła aspirującemu i ambitnemu politykowi z Naboo przejąć w demokratycznych procedurach funkcję Kanclerza Galaktycznej Republiki. Dojście do władzy Palpatine można śmiało przyrównać do sięgnięcia po władzę Adolfa Hitlera, zresztą skądinąd ścieżki identycznie kończącej się. Wykorzystawszy bowiem niezadowolenie społeczne, potrzebę posiadania silnego i charyzmatycznego polityka, starającego się poprawić sytuację materialną swych obywateli, często dochodzi do wyrzeknięcia się własnej wolności i odpowiedzialności za podejmowane decyzje na rzecz rządzących, zwykle nie cofających się nawet przed środkami ostatecznymi. W końcu jednak następuje kres rządów tyrana, gdy wartości takie jak wolność i równość, zaczynają wychodzić z okopów i skutecznie przedzierać się przez bastion władzy absolutnej.

Z chwilą domknięcia filmowych trylogii, tak Starej jak i Nowej, obwieszczono, iż nie powstanie żadna jej kontynuacja, gdyż historia rodu Skywalkerów i towarzyszące im przesłanie zostało domknięte. Zaczęto oczywiście tworzyć liczne kontynuacje w postaci książek czy komiksów, czemu towarzyszył rozwój tzw. Expanded Universe, z lepszym, bądź gorszym skutkiem dla świata wykreowanego przez Lucasa. Każdy bowiem z autorów przedstawiał historię rozgrywającą się po lub przed wydarzeniami znanymi z filmów. Przeważnie kreując jednakowe osobowości, nie wykorzystując w sposób dostateczny i zadawalający potencjału tkwiącego w Gwiezdnych wojnach oraz przywołując wciąż te same postaci. Większość autorów zaczęła stopniowo tracić zaufanie nowego pokolenia fanów, a co bardziej krytyczni nie omieszkali także pozostawić na ich „produkcie” suchej nitki. Znajdywali się też i tacy, którzy w mentalności niektórych, trafiali do panteonu respektowanych i niemal nieśmiertelnych, pomimo zdarzających się czasem wpadek z gorszymi pozycjami wydawniczymi (np. Timothy Zahn, Steve Perry czy Michael Reeves). Co zaś się tyczy fabuły, zmieniała się i nadal zmienia, tak jak dzieje naszego świata, z rosnącą popularnością tematyki terroryzmu, separatyzmu, rasizmu, moralności czy problematyki klonowania. Bohaterowie zdają się ewoluować, otrzymując osobowość zdradzającą coraz większy niepokój i pociąg ku ciemnej stronie, będąc poddawani czasem niejednoznacznej ocenienie z moralnego punktu widzenia. Forma opowieści przybiera także formę specjalistyczną (w zależności od zainteresowań i doświadczeń zawodowych autora) i coraz powszechniejsze wydaje się przemieszanie z innymi gatunkami np. horrorem.

Mimo sporego zdystansowania się wielu fanów od innych produkcji ojca-założyciela, grzechem byłoby nie wspomnieć o Star Wars Holiday Special, która została okrzyknięta najgorszą produkcją w historii telewizji i najbardziej absurdalną. Jednak to dzięki niej po raz pierwszy poznaliśmy rodzinę Chewbaccki oraz jego rodzimy świat Kashyyyk. Także warta adnotacji jest dylogia Ewoków, o rodzinie ludzkich kolonistów rozbitych na planecie Endor i ich spotkaniu z Ewokami. Dochodziły też do głosu filmy animowane, które niestety również nie zostały przyjęte życzliwie, znikając w odmętach zapomnienia, sporadycznie przewijając się niczym zjawa wśród konwentowych prelekcji (np. Star Wars Droids). Dopiero po kilkunastu latach przerwy, Lucas najpierw zaproponował znanemu wówczas twórcy seriali animowanych Genndy’emu Tartakovskiemu, udział w projekcie stworzenia animowanej serii o mało eksponowanym wówczas okresie Wojen Klonów. Jakiś czas później sam George Lucas, przy wykorzystaniu technologii animacji trójwymiarowej, odnoszącej coraz większą popularność, kontynuował historię tego okresu w galaktyce. Głównym celem, jak można było się domyśleć, było dopowiedzenie pewnych wątków poruszanych np. w Zemście Sithów. Serial jednak już od kilkunastu wyświetlonych odcinków zaczął budzić liczne kontrowersje w środowisku fanów, zwłaszcza za naginanie pewnych kwestii ustalonych wcześniej przez inne źródła zaliczane do kanonu. Szczególną nienawiścią obdarzono młodą padawankę Anakina Skywalkera Ahsokę Tano, której specyficzny sposób bycia i wychodzenie cało z niemal każdej opresji, może być porównywane tylko do postaci Galena Marka alias Starkillera z gry The Force Unleashed i jego „niezwykłych” Mocy.

W grach tendencja przejawia się w odwrotnym kierunku. Z upływem lat, wypuszczano mnóstwo świetnych serii gier komputerowych, jak chociażby przygody Kyle’a Katarna w Dark Forces, Jedi Knight, Jedi Outcast czy Jedi Academy. Świetnie przyjęły się także strategie jak Empire at War wraz z dodatkiem oraz gry cRPG, do której to kategorii zalicza się uwielbiany przez fanów okresu Starej Republiki Knights of the Old Republic i KotOR: The Sith Lords, często zaliczane do najlepszych gier Star Wars jakie powstały. Klasyfikację gier zamyka niestety, przynajmniej w moim mniemaniu, najgorsza z gier SW, czyli The Force Unleashed. Nie chodzi tu oczywiście o efekt wizualny, jaki ta gra reprezentuje, bowiem tu niewiele można by było się przyczepić, jednak to, co przyciąga graczy to także gameplay i fabuła, które w tym przypadku kuleją (także w drugiej części). Próba ożywienia czy tworzenie remake’ów popularnych kilkadziesiąt lat temu opowieści, wydaje się nie wychodzić twórcom na dobre, a dodatkowo wplatanie w to wydarzeń z Klasycznej Trylogii, reinterpretacja symboli (np. emblemat Rebelii, będący herbem rodzinnym głównego bohatera) czy obdarzanie nadludzkimi siłami bohatera, okazało się być strzałem na oślep. Swoistą popularnością zdają się też cieszyć gry oparte na serialu The Clone Wars, czy rzeczach stanowiących raczej zabawę dla małych dzieci, aniżeli dla dużych chłopców np. Lego.

Przyszłości Gwiezdnych wojen, jak to ująłby zgrabnie Yoda, przysłonięta chmurą tajemnicy i w ciągłym ruchu jest. Nie sposób przewidzieć wszystkiego, a także ciężko jest domniemywać cokolwiek sensownego, by nie zostać posądzonym o bycie fałszywym prorokiem we własnym kraju. Niewykluczone, iż znów posłużą one za inspirację dla nowych pokoleń i za realizacje dalszych przedsięwzięć związanych z sagą George’a Lucasa wezmą się nowi ludzie o oryginalnych pomysłach. Nadal świat rzeczywisty będzie rozwijał się rytmem wygrywanym muzyką zespołu Bithów z Kantyny Mos Eisley, a technologia pójdzie na tyle daleko, że za kilka bądź kilkadziesiąt lat hologram stanie się nowym nośnikiem, zaś odległa galaktyka będzie bliższa niż kiedykolwiek przedtem. Już teraz lasery i roboty stanowią istotną część naszego życia, ratując życie ciężko chorych pacjentów poddawanych operacjom lub podczas działań militarnych i szpiegowskich. Musimy jednak być świadomi nie tylko pozytywnego wpływu jaki saga ma na marzycieli i innowatorów, starających się urzeczywistnić pewne gadżety, lecz także o negatywnym odbiorze niewolnictwa, upadku wartości, korupcji czy zwycięstwa zła i przemocy. Gwiezdne wojny i przyszłość tego fenomenu przypominają nieco zagadkę dotyczącą śmierci Luke’a Skywalkera: wszyscy wiedzą, że kiedyś to nastąpi (prędzej czy później), ale nikt nie wie o istotnych szczegółach. Chodzi tu bowiem o to, kto zabił mistrza Jedi, jak to uczynił, jakie były pobudki działań zabójcy, i kiedy to nastąpiło. Tak naprawdę jednak wszystko będzie trwało dopóki jest na Gwiezdne wojny popyt, kura będzie dalej znosić złote jaja i są ludzie wierzący w potęgę marzeń. Kluczowe znaczenie mają tutaj fani, co zresztą podkreślają i aktorzy i twórcy. Fandom istniejący w wielu miejscach na całym świecie jest symbolem świadczącym o wciąż żywym zainteresowaniu ludzi, tym co dzieje się wokół Gwiezdnej Sagi. Co roku realizuje się w końcu mnóstwo konwentów, setki nowatorskich prelekcji i pokazów, na które przychodzą zarówno starzy wyjadacze ze swymi pociechami jak i młodzi ludzie, którzy na kilka chwil pragną oderwać się od nudnej codzienności i miło spędzić czas, wśród ludzi o podobnych zainteresowaniach co oni.

Mnie osobiście pozostaje mieć jedynie nadzieję, że takich ludzi nigdy nie zabraknie, fanów nie zacznie odpływać, a prelegentów nie zastąpią roboty. Książki odkryją przed nami nowe i nieznane fakty (np. ciążę Wicketa z Leią, niespodziewaną wizytę Imperialnej inkwizycji u Luke’a w Akademii czy agenturalność pozagalaktyczną Tallisibeth Enwandung-Esterhazy), a za ich pisanie zajmą się ludzie nie pochłonięci kulturą USA. Dzięki temu, w co bardzo wierzę, możliwe okaże się przyjęcie odmiennego punktu widzenia i posłużenie się motywami z wydarzeń obecnych w danej kulturze. Któż bowiem nie chciałby dowiedzieć się o historii pewnego polityka, korespondenta wojennego lub poczytać o zamachu wojskowym na jednym ze światów Republiki, opisanym przez Europejczyka czy mieszkańca Dalekiego Wschodu? Co do gier, to myślę, że w niedalekiej przyszłości będzie możliwe oddanie większego realizmu, możliwości poczucia w ręku zimnej rękojeści miecza świetlnego, odczucia większego dynamizmu akcji oraz oryginalności historii w odległej galaktyce. Możliwe może okazać się rozgrywanie gier w symulatorach specjalnie przygotowanych lub pozwalających przenieść się bezpośrednio w wirtualny świat, uprzednio wykreowany przez autorów. Tego życzę Wam, drodzy czytelnicy, ale także i sobie. Niech Moc będzie z Wami.