Przyznam Wam się do czegoś – zupełnie nie mogłem się zmusić do napisania recenzji książki Tarkin Jamesa Luceno. Dla tych, którzy nie chcą czytać całej recenzji, napiszę od razu. Ta książka jest zła. Ale skupmy się na szczegółach.
Tarkin to druga powieść z aktualnego kanonu Gwiezdnych wojen, a jednocześnie pierwsza wydana w Polsce przez nowego wydawcę – wydawnictwo Uroboros, należące do Grupy Wydawniczej Foksal. Na ponad 300 stronach książki dostajemy masę szczegółów na temat znanego z Nowej nadziei Wilhuffa Tarkina.
Oceniamy książkę po okładce
Pierwsze wrażenie po wzięciu polskiego wydania są bardzo pozytywne. Muszę to napisać – z zewnątrz książka prezentuje się lepiej niż te, które oferowało przez lata wydawnictwo Amber. Lepszy papier, ciekawie matowana okładka i wypukły napis „Star Wars” sprawiają, że książka aż zachęca, aby ją wziąć do ręki. To zupełnie nowa jakość w wydawaniu książek Star Wars.
Nazwisko autora także zachęca do zapoznania się z tą pozycją. James Luceno napisał kilkanaście pozycji ze świata Gwiezdnych wojen (teraz te książki należą do Legend, czyli „anulowanego” kanonu Star Wars): między innymi Dartha Plagueisa i Maski kłamstw, ale to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Zatem, zachęceni okładką i nazwiskiem autora, zabieramy się do czytania.
Otwieramy i…
Kiedy jednak zaczniemy czytać, rzucają nam się w oczy wady wynikające z niechlujstwa wydawnictwa. Mam tutaj na myśli… słabą redakcję albo nawet miejscami jej brak. Wrażenie jest takie, jakby tylko pół książki zostało zredagowane, bo w dalszej części tekstu niebyt dobre sformułowania językowe kłują po oczach. Przykład? Proszę bardzo: „Cylinder kodowy identyfikuje go jako komandora LaSala. (…) Tarkin nie był zaskoczony. Po tym, co pokazali porywacze, fałszowanie insygniów czy kodów cylidrowych wydawało się dziecinną igraszką.” Inny przykład: „- Czyżby polityka nie była odpowiednim polem bitwy dla ciebie? – spytał z łóżka, w którym spoczywał od dawna. Z jego ciała wystawały rozmaite rurki i wentyle.” Redaktor na pewno wyłapałby niewłaściwą nazwę („kody cylindrowe”), tym bardziej, że wyżej jest podana prawidłowa nazwa. Każdy redaktor też, nawet taki bez wykształcenia medycznego, powinien wiedzieć, że wentyl służy raczej do pompowania opony, a z ciała to mogą wystawać dreny, a w żyłę może być wbity wenflon, w żadnym razie nie wentyl.
Takich lapsusików jest w książce więcej i, oczywiście, nie zaznaczałem wszystkich. Takie błędy dziwią, bo rzucają się w oczy nawet mnie, a nie jestem profesjonalnym redaktorem książek. Zwróćcie uwagę też, że nie wynikają one z nieznajomości świata Star Wars przez tłumacza czy redaktora. To nie są żadne gwiezdnowojenne określenia! Uroboros nie jest nowym wydawnictwem na rynku. Czyżby pośpiech z wydaniem Tarkina był tak duży, że redaktor przeczytał tylko pierwsze pół książki?
Skupiamy się na treści
Tarkin, jak można się łatwo domyślić, opowiada historię wielkiego moffa w czasach poprzedzających wydarzenia filmowego Epizodu IV, to znaczy kiedy Imperium w tajemnicy budowało pierwszą Gwiazdę Śmierci. W książce dostajemy też liczne retrospekcje opisujące młodość Tarkina i to, jak zdobywał doświadczenie i stał się bezwzględnym dowódcą sił Imperium i genialnym strategiem.
I tutaj wychodzi to, że… książka jest bardziej niż słaba. Kiedy ją skończyłem, całkowicie wypadła mi z pamięci. Na kartach powieści nie ma niemal nic, co zostałoby w głowie po lekturze! Po tygodniu od przeczytania książki, nie jestem w stanie opowiedzieć, o czym ona była!
Tarkin w retrospekcjach wygląda mało wiarygodnie. Przedstawienie jego młodości i „zdobywania męskości” na Płaskowyżu zupełnie nie pasuje mi do tej postaci i wbrew temu, co stara się nam sugerować autor, nie tłumaczy wyjątkowych umiejętności Wilhuffa jako stratega. Czasy teraźniejsze to prosta fabułka (Tarkinowi zostaje ukradziony statek i trzeba znaleźć porywaczy), bez polotu i finezji. Owszem, są niezłe momenty jak opisy starć kosmicznych, ale to za mało, aby uratować książkę. Rozmowy i potyczki słowne między Vaderem i Tarkinem także wypadają niewiarygodnie. Mroczny Lord to raczej małomówna postać, a nie ktoś, kto toczy dysputy z Tarkinem…
Całość książki sprawia wrażenie krótkiego, 80 stronicowego opowiadania, które z musu zostało „dopchnięte” treścią, aby urosło do wielkości książki. To chyba najkrótsza recenzja Tarkina Jamesa Luceno.
Podsumowanie
Bardzo się cieszę, że Uroboros zyskał licencję na wydawanie Star Wars. Muszą poprawić niedopracowania (przypominam, że Tarkin to ich pierwsza starwarsowa książka). Szkoda też, że Luceno zdecydowanie nie dał tym razem rady. Jedyny plus tej książki, taki dla hardkorowych fanów, to fakt, że dzięki tej pozycji sporo elementów „starego kanonu” wraca do nowego, ale jest to plus niewielki. Zdecydowanie nie polecam!
Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza książki na potrzeby naszej recenzji. Zapraszamy też do przeczytania naszej poprzedniej recenzji tej powieści.