Nowy świt to pierwsza książka z nowego kanonu, która w Polsce, paradoksalnie, ukazała się po wszystkich późniejszych. Ma być ona wprowadzeniem do serialu Rebelianci, więc przybliżane są nam postaci Kanana i Hery. Warto przy okazji wspomnieć, że autor, John Jackson Miller, siedzi już w świecie Star Wars od ładnych kilku lat i ma na koncie parę tytułów związanych z Expanded Universe. Mamy zatem do czynienia z kolejnym autorem ze „starej gwardii” twórców kanonu… Jak się spisał tym razem? Przyjrzyjmy się.
Standardowo, jakość wykonania jest porządna. Uroboros przyzwyczaja nas do tego, że książki z serii Star Wars mogą być wydrukowane porządnie, a nie po kosztach i to widać. Tłumaczenie również jest w porządku, ale czego innego oczekiwać po takiej weterance jak Anna Hikiert? Oczywiście, mógłbym się przyczepić do korekty, bo miejscami zdarzały się literówki, ale w porównaniu z poprzednimi tytułami, widać wyraźny postęp.
Co do fabuły… Zacznijmy od tego, że książka nas oszukuje, praktycznie od momentu, kiedy tylko zobaczymy ją na księgarnianej półce. Na okładce widzimy Herę i Kanana z włączonym mieczem. Jeśli liczyliście na solidne „dżedajowanie”, to się rozczarujecie. Kanan ani razu nie uruchamia swojego miecza, ba, nawet go nie wyjmuje z futerału, a sama broń jest wspomniana w książce całe dwa razy. Ewidentny lep na klientów, ale fani serialu i tak się skuszą.
Wracając jednak do meritum. Akcja dzieje się w kolejnym, nowym systemie gwiezdnym, w którym trwa wydobycie rzadkiego i potrzebnego Imperium surowca. Kanan pracuje tam jako pilot, a Hera ma się spotkać ze swoim kontaktem. Poznają się w dosyć klasycznych okolicznościach (niedoszły rycerz Jedi zachowuje się jak błędny rycerz) i tu następuje coś, czego bardzo mi brakuje w serialu. Kanan od razu zwraca uwagę na atrakcyjność Hery. Nazwanie tego afektu „zakochaniem” byłoby nadużyciem, ale z pewnością jest zadurzony w Twi’lekance. Jego próby zaimponowania jej bywają zabawne, a cała jego nonszalancja przypomina nam pewnego znanego przemytnika. Szkoda, że w serialu bardziej tego nie wykorzystano…
Oprócz nich, w książce będziemy mogli spojrzeć na świat oczami hrabiego Vidiana (wspomnianego w paru innych książkach), Rae Sloane (jednej z bohaterek Aftermath), rozgoryczonego górnika Skelly’ego oraz Sullustanki Zaluny. Bardzo spodobało mi się to, że wszystkie postaci są wiarygodne. Ich motywy są na tyle prawdziwe, że po cichu kibicujemy każdej z nich, wiedząc, że sukces jednej strony oznacza porażkę drugiej. Czytając rozdziały poświęcone Vidianowi, chętnie poznajemy jego metody podnoszenia efektywności, a jednocześnie bardziej nas przerażają. Z drugiej strony chcemy, by mu się powiodło, żeby oczami wyobraźni zobaczyć minę jego lizusowatego konkurenta. Sloane faktycznie wierzy w Imperium i jest gotowa mu się poświęcić. Skelly w swej głupocie jest absurdalnie uparty, ale też ma dość dobre powody, by go kupić, a Zaluna jest typową postacią, która przez „bycie przyzwoitą” wpakowała się w kłopoty i musi wybrać między spokojem a tym, co słuszne.
Było trochę miodu, to pora na kilka łyżek dziegciu. Książka ma dwa główne problemy. Pierwszym jest to, że tak naprawdę coś poważnego zaczyna się dziać dopiero od połowy, a nawet wtedy nie mamy pewności, czy w końcu zaczęła się główna akcja. Jak na książkę, która ma prawie 500 stron, to naprawdę jest to dosyć długie wprowadzenie, ale nie mogę też powiedzieć, że źle się je czyta. Tak Jest ono całkiem w porządku, ale brakuje w nim czegoś, co bardziej by zachęciło do przewrócenia strony. Takim motywatorem zdaje się być wspomniany Skelly, ale przez pierwszą połowę jest on przede wszystkim postacią drażniącą i wywołującą „facepalma”.
Drugim problemem są wybuchy. W tej książce naprawdę akcja nabiera tempa tylko w momencie, gdy coś eksploduje. Strzały z blastera są? No są, ale najpierw musi być wybuch. Trochę jakbyśmy oglądali film Michaela Baya, tylko z mniejszą ilością eksplozji. Zagrożenie jest? Owszem, ale zgadnijcie, z czym się wiąże? Tak jest! Z wybuchem! Tylko, takimi większymi, niż inne. A wiecie, jak się kończą trzy ważne wątki? No właśnie… To nie jest spoiler. To wszystko można przewidzieć. Naprawdę jest wiele sposobów, żeby zainteresować czytelnika, nie musimy eksponować tylko jednego.
Co do świata, mam tylko jedną uwagę. Ktoś w Lucasfilmie widocznie uznał, że gatunek Dexa był za mało wykorzystany w Expanded Universe, stąd ostatnio (The Clone Wars, Kompania Zmierzch) coraz więcej Besalisków. Nie mówię, ze to coś złego, po prostu fajnie by było powiedzieć przy okazji o nich coś więcej, niż tylko to, że mają cztery ręce.
Podsumowując, Nowy świt jest kolejną przyzwoitą pozycją w nowym kanonie. Nadal nie dostrzegam poprawy jakości względem EU, ale poziom jest utrzymany. Książkę się czyta całkiem przyjemnie, postaci są wiarygodne, a intryga odpowiednio skonstruowana. Żeby jeszcze coś zrobić z tymi wybuchami… Tak czy siak, na pewno nie uznałbym tej pozycji za obowiązkową, do serialu nie wnosi ona wiele, do uniwersum zaś zaledwie nowy surowiec i historię Denetriusa Vidiana.
Autor: John Jackson Miller
Okładka: Douglas Wheatley
Wydawnictwo: Uroboros
Data premiery: 23 marca 2016
Objętość: 478
Czas akcji: 11 BBY
Ocena: 7/10
Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza książki na potrzeby naszej recenzji.