Dlaczego ciągle wracam do „Battlefronta”?

Star Wars Battlefront to zeszłoroczny hit Electronic Arts. Stworzona przez DICE, czyli weteranów znanych między innymi z serii gier Battlefield, ta pierwsza od lat starwarsowa strzelanka ma średnią ocen na Metacriticod 72 do 75 punktów na 100 w ocenie publicystów branżowych i tylko od 3,4 do 5/10 w ocenie graczy (oceny w zależności od platformy). Czyli, mówiąc w skrócie, średniak. Niemniej, pomimo oczywistych narzekań na mnogość DLC, czy na brak trybu dla pojedynczego gracza – ja nadal do niej wracam, i ciągle zastanawiam się, dlaczego tak mnie kusi.

Powtórzmy to jeszcze raz dobitnie. Battlefront, z punktu widzenia gameplayu, nie oferuje nic nadzwyczajnego. Ot, casualowa gierka – strzelanka sieciowa, którą odarto nie tylko z wciągającej fabuły dla pojedynczego gracza i napakowano DLCekami (podwajając tym samym jej startową cenę), ale też znacznie uproszczono względem takiego, dajmy na to, Battlefielda. Oceny na Metacritic są dalece niesatysfakcjonujące i jak pozbieramy te wszystkie wady do kupy, to okazuje się, że mamy do czynienia z kiepską grą, która nie dość, że nie jest starwarsowym Battlefieldem, to jeszcze ma zwyczajnie za mało treści.

Oczywiście nie ma mowy o samych negatywach. DICE wspiął się na wyżyny swoich umiejętności developerskich i zaoferował graczom produkcję niesamowicie dobrze zoptymalizowaną. Battlefront działa płynnie nawet na nie najmłodszych już komputerach. Należy do tego dołożyć fakt, że świetnie wygląda i jeszcze lepiej brzmi. Kroki wielkich AT-AT czy dźwięk blasterowych wiązek wylatujących z luf karabinów szturmowców sprawia, że uszy od razu czują się, jakby przeniosły się do odległej galaktyki… Oczy zresztą też. Drzewa i liście na Endorze, czy skrzący się śnieg na Hoth to jest właśnie to, co bardzo cieszy. No i właśnie tutaj mamy ten dysonans. Z jednej strony uruchamiając tę grę wpadamy w piękno świata przedstawionego, a z drugiej strony po kilkunastu godzinach zabawy sprawdziliśmy już wszystko i zarówno zabawa, jak i mapy mogą wydawać się dość monotonne.

Gwiezdnowojenny Overwatch

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że ostatnio grałem w Overwatch. Gra Blizzarda to też „tylko” sieciowa strzelanka z kilkoma mapami (ich liczba jest chyba nawet porównywalna z liczbą map w Battlefroncie) i kilkoma zaledwie trybami rozgrywki. Podobnie jak produkcja DICE, najnowsza zabawa od twórców Warcrafta wspaniale wygląda i cudownie brzmi (zwłaszcza polski dubbing). Owszem – Overwatch ma trudniej, bo cały świat i historie bohaterów musi sobie sam stworzyć, a gra spod znaku Gwiezdnych wojen przychodzi niejako „na gotowe”. Nadstawiam uszu i jakoś nie słyszę narzekania na to, że Overwatch nie spełnił oczekiwań. Co więcej – są na rynku gry jeszcze uboższe (nie powiecie mi, że Counter-Strike to mnogość map, trybów i postaci) i także mają rzesze zagorzałych fanów. Zatem to raczej nie ta wskazywana ubogość jest największym problemem Battlefronta. Czemu gra od DICE, zdaniem wielu, „nie porywa”? To zapewne zawiedzione oczekiwania.

Zawiedzione oczekiwania

Strzelanka z uniwersum Gwiezdnych wojen nie może być aż tak słaba, skoro zarówno ja, jak i setki tysięcy fanów Star Wars ciągle w nią gramy. Owszem – na PC serwery bywają pustawe, ale na konsolach gra trzyma się świetnie. Wracam do niej raz po raz, zapominając o tym, czego spodziewałem się rok temu, kiedy na E3 2015 zobaczyliśmy rozbudowane trailery gry. Bo przecież nie ma tutaj mowy o żadnych niespełnionych obietnicach. To po prostu gracze oczekiwali zbyt wiele i najgorsze było to, że każdy chciał czegoś innego. Ci, którzy chcieli ciekawą fabułę dla pojedynczego gracza – minusowali grę, bo singla nie dostali. Ci, co chcieli bardziej taktycznego podejścia do pól bitew w odległej galaktyce – minusowali, bo dostali prostą, casualową grę, w której nie ma snajperów, i w której nie można położyć się w trawie i z „przyczajki” odbijać punkt. Ale tego wszystkiego EA nam nie obiecywał. Pokazywano nam tylko bitwy i wspaniałą grafikę. I to dostaliśmy.

A jednak Battlefront ma w sobie coś takiego, że kiedy siądę na jeden meczyk, potem okazuje się, że grałem właśnie dwie godziny i zaliczyłem całkiem sporo rozgrywek. Gra DICE przenosi mnie do wnętrza Gwiezdnych wojen, a setny frag cieszy tak samo jak pierwszy. Dlatego, mimo mieszanych uczuć co do produkcji DICE, czekam na kontynuację w 2017 roku, a teraz wracam ganiać wielkiego metalowego słonia po Endorze.