O „Przebudzeniu Mocy” rok po premierze

Krzywy: Moja ocena Przebudzenia Mocy po blisko roku jest taka sama, jak zaraz po wyjściu z seansu – to świetne kino, świetne Gwiezdne wojny. Nadal mnie cieszy, że pomimo materiału źródłowego w postaci licznych powieści nie zdecydowano się na recycling idei, a postawiono na zupełnie nową historię. Jestem jednak już szalenie zniecierpliwiony – za dużo pytań zadał ten film, na za mało odpowiedział. Brakuje mi rozwinięcia uniwersum, którego pewnie nie doczekamy się aż do premiery ósmego epizodu – jedna (niezła) książka o Lei i jeden (słaby) komiks o Poe Dameronie to za mało. Dodatkowe materiały krążące fabularnie wokół Nowej nadziei i serialu Rebelianci już męczą i nużą. Lekko w życie Hana i Lei mogliśmy zajrzeć, ale chciałbym dowiedzieć się w końcu, co po Powrocie Jedi robił Luke, bo tutaj twórcy Przebudzenia Mocy z tajemniczością aż przesadzili.

Vidar: Zacznę od tego, że po roku nadal nie jestem w stanie uwierzyć, jak bardzo ten film skłócił fandom. Niemniej – po dalszym z nim obcowaniu i przemyśleniach jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak się stało. I uważam, że „hejterzy” mają sporo racji. Subiektywnej. I co lubię zaznaczać, nadal uważam, że trwające do dziś wzajemne opluwanie się przez osoby o różnym spojrzeniu na ten film bywa momentami żenujące. Moim zdaniem, Przebudzenie jest niedoskonałym, ale bardzo udanym spadkobiercą tradycji Starej Trylogii. I nadal oglądanie go wywołuje u mnie podobnego banana na twarzy, jaki pojawia mi się przy oglądaniu Epizodów IV, V i pozbawionych Ewoków części Epizodu VI. Dalej twierdzę, że główni bohaterowie są nakreśleni wyjątkowo sympatycznie. Marysuizm Rey? W filmie jest bardzo wyraźnie zasugerowane, że wcale nie jest prostą zbieraczką złomu. Wciąż podtrzymuję to, co kiedyś napisałem o Kylo – na razie nie sprawdza się jako nowy symbol zła, ale scenarzyści zostawili sobie na tyle solidne furtki, że jeszcze może z tego być bombowa historia. Na dobre utkwi mi na pewno w pamięci scena ataku na wioskę na Jakku, przemowa Huxa i wystrzał Starkillera (ogólnie Gleeson odwalił kawał dobrej aktorskiej roboty), bitwa o Takodanę oraz drobne scenki – „kciuk” BB-8 i Rey dobywająca miecza.

Niemniej, po pewnym czasie bardziej zaczęło mi przeszkadzać kilka innych rzeczy. Pocięty wątek Snoke’a – z adaptacji książkowej wiemy już, że rozmowa z Kylo miała być dłuższa i głębsza, a tak to nie wiemy o nim i jego spojrzeniu na świat praktycznie nic. Kompletnie olana polityka – rozumiem, trzeba było wrócić do korzeni. Ale sama lakoniczna wzmianka o tym, że starająca się zachować neutralność Republika wspomaga teoretycznie niezależny Ruch Oporu, by uniknąć pełnej wojny to ciut mało, by w pełni wciągnąć się w ten konflikt. Nie podoba mi się, że dopiero za którymś razem ogrom pracy, jaki włożono w opracowanie scenografii staje się widoczny (przede wszystkim chodzi mi o zamek Maz). Sam film pomyślano jako „miękki reboot”, czyli „demonstrację” mającą na celu pokazanie, że da się połączyć magię dawnego Star Wars z nowoczesnością, nowoczesny hołd dla dawnego Star Wars. Osobiście oglądało mi się to dobrze, ale jestem w stanie w pełni zrozumieć myślenie osób, które takim obrotem spraw były rozczarowane – kwestia gustu i tego, co w odległej galaktyce lubimy najbardziej. Jestem pewien jednego – kolejne filmy muszą już zacząć odważniej eksplorować nowe pomysły i elementy obecnego kanonu. Kolejny „hołd” to będzie za dużo, na pewno nawet najwięksi entuzjaści Epizodu VII w większości go nie kupią. Na zakończenie rzecz, która mi dopiero po pewnym czasie rzuciła się w oczy. Ten film sam w sobie nie pokazuje za dużo nowego świata, ale stanowi solidny fundament dla wielu wątków. Opowieści z życia Maz Kanaty i historii związanych z jej zamkiem i gośćmi, wątek Kanjiklubu i Guavian, postać podróżnika i dawnego przyjaciela rodu Solo, Lor San Tekki… Serio, jestem ich głodny!

Nadiru: Może to zabrzmi w ustach fana jak herezja, ale generalnie nie lubię zbyt często oglądać filmów Star Wars. Jeśli robię to za często, łapię się na tym, że zamiast przyjemnie spędzać czas, z jednej strony usilnie szukam smaczków i elementów, których jakimś cudem wcześniej nie zauważyłem (co zdarza się coraz rzadziej), a z drugiej zaczynają mnie irytować drobne potknięcia filmowców, skróty fabularne i błędy np. w montażu. Zauważyłem to przy moim ukochanym Powrocie do przyszłości, podobnie jest ze Star Wars i Przebudzeniem Mocy. Ale każdy film to ma, nawet zdawałoby się idealne Imperium kontratakuje. To powiedziawszy, choć pewne elementy Epizodu VII zaczynają mi przeszkadzać, to zarazem za sprawą wgłębiania się w materiały zakulisowe patrzę na film z nieco innego punktu widzenia, z nowym uznaniem dla niego i jego twórców. Ostatnio niezmiernie mi w tym dopomógł komentarz J. J. Abramsa z najnowszego wydania na Blu-ray. Dostrzegam, dlaczego poszczególne elementy filmu są tam, gdzie są, czemu dany fragment i dana scena służą, i co stało za poszczególnymi koncepcjami. Koniec końców, moja ogólna opinia o Przebudzeniu pozostaje taka sama, jak po wyjściu z kina, ale pozmieniały mi się oceny różnych jego części, jedne w dół, inne w górę. Powtórzę za tym, co wówczas powiedziałem: to nie jest mój wymarzony film, ale potrzebowaliśmy go właśnie takiego, jakim jest. A jest, nigdy tego nie ukrywałem, naprawdę świetny.

Krzywy i Vidar napisali o okołofilmowym aspekcie Przebudzenia Mocy i choć zgadzam się z nimi, że jest tego zdecydowanie za mało, to zarazem w pełni rozumiem, czemu tak jest. Ponieważ pierwszy film zbudowany jest na tajemnicach (kim jest Snoke? Kim jest Rey? Co się działo ze Skywalkerem?), odpowiedź na te pytania musimy otrzymać w drugim; umówmy się, nikt z wyjątkiem nas, nerdów, nie chciałby poznać tak znaczące rewelacje z książek czy komiksów. Zresztą, pierwszy raz w historii kinowych Gwiezdnych wojen, Epizod VIII dziać się będzie tuż po zawiązaniu akcji Epizodu VII, co nie pozostawia też żadnego miejsca na tzw. wypełnianie przestrzeni międzyfilmowej. Nici z kolejnych Cieni Imperium lub The Clone Wars. I dlatego przyjdzie nam jeszcze długo poczekać na rozwinięcie tej ery historycznej i mieć nadzieję, że jednak da się napisać kolejne sensowne powieści w stylu Bloodline.

chewie-han-werehome

Taraissu: Kasacja starego kanonu Star Wars zbiegła się z ważnymi zmianami w moim życiu przez co potraktowałam ją symbolicznie i praktycznie nie interesowałam się nadchodzącym Przebudzeniem Mocy. Jako mocno anarchizująca nastolatka, przeciwna komercji, zbojkotowałam niegdyś poprawioną wersję Starej Trylogii i wszystkie prequele („bo Gwiezdne wojny już były, a te poprawki to tylko próba zarobienia kasy”). Dlatego zignorowanie Epizodu VII przyszłoby mi z łatwością, gdyby nie premiera Star Treka w 2009 w reżyserii J.J. Abramsa, po której miałam tylko jedno pytanie: „Czemu nowe Star Wars nie wyglądały jak nowy Star Trek?”. Do kina na Przebudzenie Mocy szłam bez specjalnych oczekiwań i ze zdumieniem odkryłam, że Moc naprawdę przebudziła się na nowo. Oczywiście film nie był (i wciąż nie wydaje się być) perfekcyjny, ale zawiera w sobie esencję Star Wars, bez silenia się na nachalną oryginalność. Było to bardzo odświeżające po wypaczeniach oraz eksperymentach Expanded Universe i często naiwnych retconach. Krytyka filmu mnie nie zaskoczyła, wszak wiadomo, że najmocniej hejtuje fandom, a niektóre zarzuty miały solidne podstawy. Wszystko to jednak kwestia podejścia. Rok po premierze nadal kąciki ust same podnoszą mi się w uśmiechu w trakcie oglądania filmu, dlatego powiedziałabym, że „efekt wow” utrzymuje się u mnie na stałym, nienachalnym poziomie, ale z innych powodów niż na początku.

Pod względem muzycznym i estetycznym Przebudzenie Mocy pięknie wpasowało się w klimat Starej Trylogii. Wraz ze zgłębianiem tematyki, coraz bardziej doceniam detale kostiumów i scenografii (ślady użytkowania i przeróbki istniejących rzeczy, zamiast wymyślania koła na nowo). W moim prywatnym rankingu scen otwierających filmy, ta z Epizodu VII zajmuje aktualnie drugie miejsce (ex aequo z tą z Nowej nadziei), zaraz po Zemście Sithów. A scena z X-wingami na Takodanie to jedna z najlepszych scen wszystkich filmów. Najbardziej rozczarowuje atak na Bazę Starkiller. Wypada słabo w zestawieniu z atakiem Rebeliantów na pierwszą Gwiazdę Śmierci, w trakcie której zawsze mam gęsią skórkę. Obecnie cenię też Przebudzenie Mocy za aktorów (wcześniej niemal nieznane mi twarze). Tak jak Zemstę Sithów (i całą Trylogię Prequeli) uratował dla mnie przede wszystkim młody Obi-Wan Kenobi czyli Ewan McGregor (i jego buntownicza filmografia tamtego okresu), tak Epizod VII pozwolił mi odkryć Adama Drivera oraz Oscara Isaaca (i jego staranny dobór mądrych filmów podejmujących niepopularne tematy). Osadzenie w kontekście innych kreacji aktorskich zawsze wzbogaca dla mnie film, bo przypomina trochę spotkanie ze starymi znajomymi. Z upływem czasu stwierdzam, że w Przebudzeniu Mocy brakuje wisienki na torcie, takiej kropki nad „i”. Film wydaje się jakby zbyt krótki. Sztywno trzyma się konwencji, a więc nie zaskakuje. Dlatego z jednej strony lekko rozczarowuje, jednak z drugiej rozpala wyobraźnię i pobudza apetyt na ciąg dalszy, ale skoro to część trylogii może tak waśnie powinno być? Przebudzenie Mocy, choć nie jest bez wad, to dobra podstawa pod nowe, spójne Expanded Universe. A dla mnie jest zasadnicza różnica między uniwersum „spójnym”, a „zretconowanym”. Twórcy Epizodu VII pokazali, że rozumieją czym jest Star Wars, czas na krok do przodu, który pozytywnie zaskoczy i zadowoli również malkontentów.

Marik Vao: Gdy słucham fanów, dowiaduję się o tym, jak bardzo zmieniły się opinie na temat The Force Awakens. Hejterzy docenili mocne strony filmu, wielu początkowo zachwyconych fanów zmęczyło się już wtórnością tego filmu, ale prawie wszyscy czekają z niecierpliwością na następny epizod. Tak jest też w moim przypadku, choć muszę przyznać, że moja opinie o filmie nie zmieniła się praktycznie wcale. Może jest to związane z faktem, że Przebudzenie Mocy spełniło praktycznie wszystkie moje oczekiwania i byłem przygotowany na to, co zobaczyłem. To film, jak już wspomniałem, wtórny, przesiąknięty biznesowymi trickami, jak na przykład przesadna poprawność polityczna, mającymi zrobić z niego blockbuster idealny. To samo zapowiada się w Łotrze 1, więc będziemy musieli zacisnąć zęby i obserwować tę przemianę niegdyś niepokornej marki. Niestety i na szczęście, to wszystko działa. Poczułem znów klimat Star Wars na miarę Starej Trylogii. Zachwyciło mnie świetne połączenie efektów specjalnych i rekwizytów, a fabuła odeszła od polityki prequeli na rzecz epickiej przygody i walki dobra ze złem. To Gwiezdne wojny, na jakie czekałem!

Dark Dragon: Moja opinia po wyjściu od seansu praktycznie się nie zmieniła – Przebudzenie Mocy jest dobrym filmem, bardzo dobrym filmem gwiezdnowojennym. Niestety w pewien sposób zmarnowano potencjał na całkowicie oryginalną historię. Film fabularnie napisany w sposób bezpieczny, silnie inspirowany Oryginalną Trylogią. Przy skasowaniu starego Rozszerzonego Uniwersum mogli się pokusić o… wszystko, więc pozostaje pewien żal i niedosyt. Brakowało też efektów specjalnych na najwyższym poziomie (przełomowych), jak miało to miejsce w przypadku poprzednich filmów. Pomysł z superbronią korzystającą z energii słońc w Star Wars też nie jest świeży (vide komiks The Old Republic: The Lost Suns czy Gwiezdna Kuźnia).

Ponarzekałem, to teraz czas na pozytywy. Pieczołowitość o detale i spójność świata po prostu zachwyca. Wszystkie nowości wydają się naturalne dla Gwiezdnych wojen. Muzyka, która po pierwszym seansie wydawała się nieszczególna – teraz na stałe zagościła w moich głośnikach, a motyw Rey jest naprawdę zjawiskowy. Po ponownym obejrzeniu z pewnością bardziej doceniłem sceną z wizją Rey. Doskonale dobrano też całą obsadę aktorską.

JediPrzemo: Moja opinia o Przebudzeniu Mocy nie zmieniła się za bardzo. Film nadal jest poprawny, ale absolutnie nie był warty poświęcenia Expanded Universe żeby powstać. Nie mogę powiedzieć, że poczułem klimat Oryginalnej Trylogii, ponieważ coś takiego dla mnie nie istnieje, Star Wars to Star Wars z tym samym klimatem niezależnie od części i Epizod VII nam go dostarczył. Problem w tym, że jest to bardzo bezpieczny film, z jednej strony rozumiem, jakie było ryzyko, ale z drugiej twórcy przesadzili. Za każdym razem jak widzę te kalki to na mojej twarzy gości grymas rozczarowania… Obsada się spisała i choć Kylo Ren nadal jest dla mnie najgorszą postacią, to po przeczytaniu adaptacji książkowej pojawił się w końcu cień zrozumienia dla niego. Bardziej doceniłem muzykę, aczkolwiek nadal jest dla mnie mało gwiezdnowojenna i uważam, że Williams poszedł po linii najmniejszego oporu.

Jedno na pewno trzeba Epizodowi VII przyznać: rozruszał ponownie cały fandom i wzbudził ogromne zainteresowanie, jakiego nie widzieliśmy od dziesięciu lat. Ma to swoje wady oraz zalety, ale ciężko w tym momencie ocenić, których jest więcej. Nie przekonuje mnie argument, że „powinniśmy się cieszyć, że coś się dzieje”, ale dla mnie największym plusem na ten moment jest wznowienie produkcji gier z tego uniwersum bez udziału psuja we flanelowej koszuli. Zobaczymy co dalej z tego wyniknie…