Dark Dragon: Odcinek jest typowym zapychaczem, ale solidnym i jak dla mnie satysfakcjonującym. Począwszy od sceny wystrzelenia kapsuły, która bezpośrednio nawiązuje do Imperium kontratakuje. Następnie poznajemy nowy typ droida, który jest wzorowany na odrzuconym koncepcie C-3PO Ralph McQuarriego. Czy to dobrze, że ciągle przywracane są odrzucone pomysły z Oryginalnej Trylogii w innej formie? Nie wiem. Jednak z pewnością pasują one do uniwersum. Podoba mi się fakt, że tym razem skupiamy się na Zebie i głównych rebelianckich droidach. Dialogi są naprawdę zabawne. Akcja dość przewidywalna, aczkolwiek satysfakcjonująca. Epilog z Thrawnem w roli głównej napawa mnie optymizmem.
Nadiru: Tknęła mnie taka myśl – jeśli cały sezon Rebels składa się w połowie z tzw. zapychaczy, to czy na pewno można tu mówić o zapychaniu czegokolwiek…? Tym bardziej, że każdy taki kawałek przybliża nas do wielkiego finału. W każdym razie Warhead jest moim zdaniem jednym z najlepszych epizodów tego sezonu. Droidy są niesamowite i zarazem niesamowicie zabawne, a historyjka jest całkiem oryginalna i zgrabnie opowiedziana. Co więcej, miło jest wreszcie zobaczyć, że i Zeb ma głowę na karku i jest w stanie wymyślić plan nie gorszy, ba, lepszy od tego, na co wpada reszta załogi „Ghosta”. Podobnie jak Dark Dragon mam pewne zastrzeżenia co do ciągłego recyklingu concept artów McQuarriego (nie bez powodu są w końcu nazywane grafikami koncepcyjnymi…) na potrzeby serialu, ale ponieważ efekt końcowy jest niezgorszy, to chyba nie ma co specjalnie narzekać. Ode mnie 9/10.
Taraissu: Wydaje mi się, że do opisania tego odcinka wymyślono słowo „fajny”. Zabawny, bystry i z happy endem (no, oczywiście, zależy kto komu kibicuje). Utrzymany w klasycznej konwencji: zostawiamy w bazie osobę niespecjalnie nadającą się (i niezbyt chętną) do zadania, bo przecież co złego może się stać? Oczywiście dzieje się coś niespodziewanego, a nasz bohater pokazuje swój prawdziwy potencjał. Przewidywalne, ale pozytywne. Odnosząc się do (nadmiernej?) eksploatacji szkiców koncepcyjnych nadmienię, że to w końcu Ralph McQuarrie w dużej mierze zadecydował o tym, jak wygląda uniwersum Star Wars. Wprawdzie na przestrzeni lat artyści odeszli od jego stylistyki, jednak od jakiegoś czasu twórcy znów chętnie sięgają do korzeni. Zresztą moda na retro, napędzana sentymentem, wciąż trwa na świecie i jest jednym z głównych nurtów w kulturze. Oczywiście nadużywanie koncepcji odrzuconych lub wyeksploatowanych, trąci wtórnością, ale z drugiej strony chyba wolę ten zwrot w stronę klasyki od usilnych prób zrobienia czegoś „czego jeszcze nie było”. W tym drugim przypadku łatwo przekroczyć granicę, która generuje pytanie: „Czy to jeszcze Gwiezdne wojny?”. Reasumując: odcinek uważam za przyjemny. Zresztą za każdym razem, gdy słyszę kryptonim Fulcrum uśmiecham się w duchu. Ot, taki drobny motyw wędrujący przez Odległą Galaktykę, zataczający coraz szersze kręgi. 7/10.
JediPrzemo: Zeb nigdy nie był moim ulubionym rebeliantem, a kolejny odcinek, który nie stanowi większej części głównej historii nie nastrajał mnie optymistycznie. Jednakże oglądało się go całkiem przyjemnie! Ewidentnie jego najlepszą stroną były dialogi oraz finał z Thrawnem, ale jest to jeden z nielicznych odcinków, w którym zabrakło logicznych głupot, co także podnosi ocenę. Co do McQuarriego to naprawdę uważam, że jest nadużywany. Z jednej strony czerpią garściami z jego szkiców i tworzą na ich podstawie mnóstwo modeli, a z drugiej oszczędzają nie tylko na twarzach oficerów i pilotów, ale również dość istotnych postaciach jak Wedge czy Hobbie. Nie rozumiem tej polityki i postrzegam to jako brak własnych pomysłów. Podziwiam za to twórców za każdą scenę z Thrawnem, jak widać wystarczy dać mu dwadzieścia sekund żeby zmienić porażkę w kolejny krok do sukcesu i osłabić entuzjazm fanów Rebelii. 7/10