„Łotr 1” kontra „Przebudzenie Mocy” – fabuła

Taraissu: Rozbieżności w opiniach na temat Przebudzenia Mocy i Łotra 1 sugerują, iż porównanie obu produkcji oprze się o liczne różnice. Niesłusznie. Zasadniczo obie historie opowiadają o tym samym: grupa niezadowolonych obywateli rusza, w imię idei (dobro), do walki z tyranią (zło). Zaś ostateczną przeszkodą na drodze do zwycięstwa jest bojowa kula zawieszona w przestrzeni kosmicznej. Konstrukcja obu opowieści też jest dość klasyczna: oto bohater musi opuścić swój Orbis Interior, aby wyruszyć na poszukiwanie artefaktu (przysłowiowego Świętego Graala), który zadecyduje o losach świata (galaktyki). W przypadku Epizodu VII będzie to Luke Skywalker (odnaleziony dzięki mapie), natomiast w Łotrze 1 plany Gwiazdy Śmierci. Zgodnie z zasadą opowieści bohater musi zgromadzić drużynę, w której znajdą się osoby reprezentujące konkretne cechy: zbieranina skupiona wokół Jyn Erso (Cassian Andor, K-2SO, Bodhi Rook i duet Chirrut-Baze) oraz kompania Rey (Finn, BB-8, Han Solo i Chewbacca). Kompletna historia wymaga też przedstawicieli drugiej strony i tu następuje pierwsza rozbieżność. W przypadku Przebudzenia Mocy mamy klasycznego antagonistę – Kylo Rena, który stanowi przeciwieństwo protagonisty. Z kolei postać złoczyńcy w Łotrze 1 pełni Orson Krennic, stanowiący swego rodzaju spersonifikowane przedstawienie Imperium. I o ile Krennic wydaje się (póki co) postacią ciekawszą niż Kylo Ren, o tyle w kontekście opowieści to Ben Solo, jako przeciwieństwo Rey, lepiej wpasowuje się w miejsce antagonisty. Dodatkowo rokuje na ciekawą transformację, posiada również swojską (ludzką) twarz, bo pełną wątpliwości. Konflikt dobra i zła na przykładzie Rey-Kylo został nie tylko oddany fabularnie, ale również wygląda malowniczo na tle śniegowej scenerii, gdy błękitne światło miecza ściera się z krwistą czerwienią. W tym kontekście, przemieszanie cech tradycyjnie przypisywanych bohaterom z tymi uznawanymi za pejoratywne w Łotrze 1, czyni wątek konfliktu dobra ze złem mniej klarownym w tym filmie.

To co zdecydowanie różni obie produkcje to szeroka perspektywa. Przebudzenie Mocy jest historią o przeznaczeniu, o losie, który „opornego wlecze siłą” (cytując Senekę Młodszego). Działa tutaj zasada predestynacji, której siłą sprawczą ma być Moc. Natomiast Łotr 1 to opowieść o poświęceniu i wierze w to, że to poświęcenie ma sens, ale motorem działania bohaterów jest ich własna wola i wolny wybór. W ramach swojej wewnętrznej logiki, wątki fabularne są poprowadzone dość konsekwentnie w obu historiach. Na podobnym poziomie są również dialogi okraszone elementami humorystycznymi. Wśród analogicznych wątków pobocznych, w oczy rzuca się przede wszystkim klasyczne „daddy issues” obu bohaterek. Drugim bardzo podobnym elementem jest motyw zdrajcy: Finna, obawiającego się konsekwencji swoich czynów oraz Bodhiego – pragnącego odkupić swoje winy. Obaj bohaterowie wypadają wiarygodnie przez wątpliwości z jakimi się zmagają i dość samolubną motywację działań. Na niekorzyść Przebudzenia Mocy zaliczyć trzeba brak kontekstu/wątku politycznego. Ciekawie natomiast wypada porównanie wątków „tych złych” – konstrukcyjnie bardzo podobnych do siebie (w obu filmach poznajemy zakulisowe rozgrywki oraz konflikt na linii Krennic-Tarkin oraz Kylo Ren-Hux, obserwowany z pewną pobłażliwością przez wyższą instancję – odpowiednio Vadera i Snoke’a). W moim odczuciu, mimo (zaskakująco!) wielu elementów wspólnych i symbolicznego wymiaru walki dobra ze złem w Przebudzeniu Mocy, w kontekście fabularnym, nieco lepiej wypada Łotr 1. Chociaż odbiega nieco od klasycznego wzorca opowieści, to wydaje się bardziej kompletny dzięki spójności wątków i konsekwencji w działaniu bohaterów.

Nadiru: Chociaż Łotr 1 i Przebudzenie Mocy zdają się być na dwóch zupełnie różnych biegunach, gdy mowa o fabule, to jednak oba filmy mają ze sobą przynajmniej dwie wspólne cechy: nie oferują żadnych wielkich zaskoczeń i pojawiają się w nich superbronie. Łotr 1 powstał, by opowiedzieć historię, której zakończenie doskonale znamy już od 40 lat, natomiast Przebudzenie Mocy podąża utartą ścieżką monomitu o wędrówce bohatera, przy okazji wiele zaczerpując z Nowej nadziei, opartej na identycznym schemacie. Zwracam szczególną uwagę na to, by nie mylić faktów i nie podchodzić do Epizodu VII jako nowej wersji, przeróbki czy wręcz swoistego remake’u Epizodu IV; to opowieści celowo zbieżne w pewnych punktach, ale zarazem każda jest inna w podążaniu za campbellowską teorią podróży głównej postaci.

W Łotrze 1 zbieramy drużynę i lecimy wykonać misję, w której koniec końców wszyscy giną. Nie licząc ostatniego kawałka, widzieliśmy to równie często, jak pojawie się bohatera (tu: bohaterki) z nie do końca jasną przeszłością, który zostaje wbrew swojej woli wciągnięty w wielkie wydarzenia i odkrywa w sobie Moc, przy okazji zyskując przyjaciela i tracąc mentora, jak to się przytrafia Rey. Co jest lepsze? Oba główne wątki są moim zdaniem świetnie zrealizowane, mimo oczywistego wyświechtania i oba ogląda się z niegasnącym zainteresowaniem. Niewątpliwego „kopa” Łotrowi dodaje śmierć wszystkich postaci (będę to pewnie powtarzać w nieskończoność, ale ten element jest dla mnie kluczowy w ocenie tego filmu); w porównaniu z tym Epizod VII ma do zaoferowania jedynie ostatnią scenę z wyciągniętym mieczem świetlnym. I tu mamy też do czynienia z największą wadą Przebudzenia, poza Bazą Starkiller, jaką jest zupełny brak samodzielności i fakt, że by w pełni zrozumieć tą opowieść zapewne musimy obejrzeć kolejną odsłonę Gwiezdnej Sagi. Ani Mroczne widmo, ani tym bardziej Nowa nadzieja tego nie potrzebowały; są mniej lub bardziej zamkniętymi historiami. I już chyba wiecie, jaki jest mój werdykt… Łotr 1.

Cathia: Ciężko ocenić fabułę Przebudzenia Mocy. To zaledwie pierwsza część większej opowieści, której dalszego ciągu nie znamy i dlatego nie podejmuję się pisać o wątkach, które są zaledwie zaczęte – zwłaszcza, że niestety, są dla mnie absolutnie nieporywające. To, co w Przebudzeniu tworzy film pojedynczy – wszystko prowadzące do zniszczenia bazy Starkiller – jest zaledwie kopią tego, co dostaliśmy w Nowej nadziei i kiedy oglądamy kolejne przystanki na drodze bohaterów, ja już wiem, co się będzie działo, nie zaskoczyła mnie nawet śmierć Hana – w momencie, kiedy wkroczył na kładkę, jasnym było, że żywym jej nie opuści. I tak, wiem, że to kwestia Schematu Campbella, ale da się go rozpisać nieco inaczej, mniej oczywiście. Duplikowanie fabuły Epizodu IV sprawiło, że odebrano mi całą niespodziankę jak chodzi o ogólny kierunek, w którym idzie film. Film, który miał być oryginalny, film, którego założeń nie znamy – w przeciwieństwie do Łotra 1.

Wszyscy wiedzieliśmy, o czym Łotr miał traktować: plany Gwiazdy Śmierci musiały zostać wykradzione. To dopiero powinno doprowadzić do sytuacji, o jakiej piszę nieco wyżej – żadnego suspensu, no przecież im się uda. A jednak! Można było tak napisać tę historię, że człowiek się zastanawia, jak do tego wszystkiego dojdzie, w pewnym momencie zapominając, że zna wynik tych wszystkich zmagań. Łotr po prostu nie jest aż tak oczywistą kalką i po raz kolejny działa to na jego korzyść. Acz przyznam, że z przyjemnością wrócę do próby takiej oceny, kiedy dostaniemy całą trylogię sequeli, bo może być zupełnie inna. Póki co – Łotr 1.

Dark Dragon: Bardzo ciężko porównywać początek trylogii z filmem, który z założenia jest zamkniętą historią. Fabuła Przebudzenia Mocy jest do bólu wtórna. Ma swoje przebłyski, jednak zasadniczo niczym nas nie zaskakuje. Jeśli ktoś widział poprzednie filmy, to fabularnie nie zostanie zaspokojony. Być może z punktu widzenia trylogii, po tych kilku latach, to będzie dla nas miało większy sens. Historia kołem się toczy, ale jednak nie. Póki co to tylko gdybanie, a fabularnie na filmie się zawiodłem.

Z punktu widzenia fana znacznie bardziej podobała mi się fabuła Łotra 1. Jednak by ją w pełni docenić, trzeba być fanem. Pomimo tego, że znamy wydarzenia przed i po filmie, to dalej film zaskakuje. Podaje nam do stołu coś znajomego, ale jednocześnie egzotycznego. Historia niby dalej na podobnym heroicznym schemacie, ale jednak z pewnymi niuansami. Mimo wszystko początek powinien być bardziej rozbudowany – przydałaby się wersja reżyserska z dodatkowymi 30 minutami materiału. Fabularnie u mnie wygrywa Łotr 1.

Kaelder: W przypadku Przebudzenia Mocy zgodzę się z resztą redakcji, że ciężko jest porównać historię ledwo co rozpoczętą, która będzie kontynuowana w następnych częściach, z filmem o zamkniętym wątku głównym. Faktem jest jednak, że epizod siódmy wkraczając w nowy rozdział dla historii uniwersum Gwiezdnych wojen dał początek wielu pytaniom, na które nie znaleziono jeszcze odpowiedzi. Zawiła okazuje się wojna między Najwyższym Porządkiem, a Ruchem Oporu, powody odejścia Luke’a Skywalkera, a także nie znamy tożsamości tajemniczego Snoke’a będącego w rzeczywistości tym, który pociąga za wszystkie sznurki. Jednak działania bohaterów i motywacje złych okazują się być w tym wypadku zrozumiałe oraz logiczne. Zresztą w filmie pojawiają się utarte schematy i motywy dość powszechne w Gwiezdnych wojnach, co może być powodem częstych narzekań fanów twierdzących, że Przebudzenie Mocy wydaje się być kalką Nowej nadziei.

Łotr 1 to właściwie historia zamknięta, której fabuła znana była od momentu ujrzenia napisów początkowych Nowej nadziei. O ile więc wątek główny był znany, to poszczególne historie poboczne były zrealizowane dosyć ciekawie i z zamiarem ich rozszerzania w przyszłości np. w książkach, serialach czy komiksach. Najciekawszy dla mnie okazał się wątek z Sawem Gerrerą, który jak się okazuje ma być jeszcze rozwinięty w serialu Rebelianci z uwzględnieniem tego, dlaczego bohater zmuszony jest do używania zbroi podtrzymującej jego funkcje życiowe. Pod względem niestandardowego podejścia do fabuły i wątków zwycięża u mnie Łotr 1.

Ponownie, ale tym razem bez chociażby jednego remisu, wygrywa Łotr 1. Wprawdzie wszyscy w redakcji zgadzają się, że porównywanie aspektu fabularnego filmu będącego osobnym dziełem z filmem otwierającym trylogię jest karkołomne, ale pamiętajcie, że ta seria ma na celu nie tylko porównanie punkt w punkt – to także swego rodzaju recenzja poszczególnych elementów obu produkcji.