Co z tym Imperium?

Przed premierą Łotra 1 wyrażałam olbrzymią nadzieję na to, że Imperium tam przedstawione będzie dokładnie takim, jakim być powinno: groźne, u szczytu swojej potęgi. Jasne, patrząc po niektórych klipach promocyjnych, mogłam się już czegoś spodziewać, ale mimo iż film absolutnie uwielbiam i widziałam go już ze sto razy, za każdym razem bolą mnie zęby, jeśli chodzi właśnie o tę kwestię.

Jednym z najbardziej ikonicznych momentów Gwiezdnych wojen w ogóle jest dla mnie scena abordażu „Tantive IV” i szturmowcy wyrzynający Rebeliantów bez najmniejszego problemu. Wtedy są jeszcze kompetentni, nawet umieją przestawić broń na ogłuszanie. W ostateczności można również usprawiedliwić ich zamierzoną niecelność na Gwieździe Śmierci rozkazem Tarkina, bo przecież księżniczka i jej wybawiciele mieli ze stacji bojowej uciec, ale to takie trochę naciąganie faktów. Potem zaczyna się to, co od wieków stało się już przedmiotem dowcipów fanów i stworzyło ten cudowny paradoks gwiezdnowojenno-startrekowy o tym, jak szturmowiec strzela do gościa w czerwonym mundurze.

Naiwnie liczyłam na to, że w Łotrze będzie trochę inaczej. No niestety. Przede wszystkim ci właśnie nieszczęśni szturmowcy, którzy teoretycznie powinni być wojskami szturmowymi, tutaj służą po prostu jako mięso armatnie, a to na okupowanym księżycu Jedha, a to jako eskorta więźniów… Jak bardzo się z nimi dowodzący nie liczą, udowadnia chociażby scena w książkowej adaptacji, gdzie ich część po prostu ginie podczastestu Gwiazdy Śmierci, bo są zbyt nieistotni, by w ogóle zawracać sobie głowę ich ewakuacją. Są też ewidentnie kiepsko wytrenowani, bardzo łatwo ich zaskoczyć, a baty sprawi im nawet ślepiec z chińskim kijkiem z durastali. Ba, co tam ślepiec! W jego przypadku można byłoby się przynajmniej upierać, że przecież jest w jakiś sposób wrażliwy na Moc, a jak wiadomo, Moc (nomen omen) może wszystko. Nic jednak nie usprawiedliwia panów w bieli dostających łomot od Jyn Erso. Wiem, dziewczyna przeszła na pewno ciężkie szkolenie u boku Sawa Gerrery, ale może nie przesadzajmy, co? Nawet zbroje są o kant wiecie czego potłuc, skoro wystarczy ten wspomniany kijek, by takiego szturmowca ogłuszyć, a może nawet i zabić. Imperium wprowadziło tak drastyczne oszczędności, bo im brakowało na żarówki na stacji bojowej?

Wychodzi na to, że szturmowcy to po prostu zwykłe trepy po podstawowym przeszkoleniu wojskowym. Najwyraźniej wszystkie inne sprofilowane jednostki zabierały tych co bardziej inteligentnych, choć jak człowiek przypomni sobie Endor i scouttrooperów, to pojawiają się pewne wątpliwości. W Łotrze dostaliśmy do kompletu i shoretrooperów, którzy już w ogóle się kupy nie trzymają – czy naprawdę przemalowane na piaskowe khaki zbroje jakoś im życie ułatwiały? Chyba że dostali do środka klimatyzację…Snowtrooperzy, scouttrooperzy, shoretrooperzy…zważywszy na mnogość i urozmaicenie planet gwiezdnowojennego świata, można zakładać, że tych jednostek było od groma i trochę, tylko co w takim razie zrobić, jak się trafi na planetę o jeszcze innych warunkach klimatycznych? Tworzy kolejnych wyspecjalizowanych szturmowców? Bo zwykli jeszcze wejdą w bagno i się utopią?

Ukoronowaniem tego wszystkiego są deathtrooperzy, wizualny symbol Łotra 1, który, nie ukrywam, jest naprawdę imponujący. Wyglądają świetnie, zastraszająco, obwieszeni są bronią i granatami jak choinki bożonarodzeniowe, gadają na Team Speaku i w ogóle stanowią super duper elitarną jednostkę, która… która właściwie niewiele robi. Tak, wiem, występują jako obstawa pana dyrektora, ale nadal nie zwalnia ich to chyba od myślenia? Przyznam, że zaliczyłam ciężkiego facepalma na Lah’mu, kiedy to panowie grożą bronią Galenowi, idącemu w stronę Lyry, pozostając na tym szyfrowanym łączu. Jasne, można się domyślić, o co chodzi, choćby z gestu i kontekstu, ale jak bardzo jest to głupie? Nie będę się może znęcać już nad tym przestawieniem broni na ogłuszanie, bo po tym, co wycięła Lyra Krennicowi, to się czasem dziwię, że on jej własnymi ręcoma… Dalej. Bardzo ładnie nam się panowie wykazują brakiem posłuszeństwa, aczkolwiek to chyba jest już błąd scenarzystów, który zostaje naprawiony w książce – kiedy Krennic na Eadu wydaje komendę „ognia” po raz pierwszy, psim obowiązkiem deathtrooperów było strzelać, Erso nie Erso. Jasne, sama sobie to usprawiedliwię – Krennic wyjaśnił szczegóły całej akcji obstawie i wiedzieli, że to ściema. Niemniej jednak chyba nie do końca, skoro w adaptacji Freeda komenda pada tylko raz i po niej panowie rozstrzeliwują inżynierów współpracujących z Galenem.

Wykazują się jednak na Scarif i to muszę im oddać – kiedy na pole bitwy wkraczają czarne zbroje, Rebelianci zaczynają dostawać solidne baty. Chociaż po raz kolejny pojawia się tutaj trochę głupi błąd kontynuacyjny, jako że pan dyrektor podróżuje stale z sześcioma szturmowcami, dwóch poszło z nim do archiwum – teoretycznie powinien wysłać czterech. Z promu desantuje się sześciu. Tak, wiem, według Pablo Hidalgo deathtroopersi mieli swoje centrum treningowe na Scarif, ale to jeszcze bardziej bez sensu – gdzie w takim razie była ta reszta szkolących się? Nie było ich tam w ogóle, bo zostali rozesłani, by ochraniać ludków z Inicjatywy Tarkina? Ale wracając do naszych banth… Chłopcy na polu bitwy dają sobie radę bardzo ładnie do momentu, kiedy pojawia się na nim Chirrut. Wtedy zaczynają pudłować na potęgę, ale też i głupieją spektakularnie. Widać, do czego Rebelianci próbują się cały czas przebić, więc dlaczego, na bogów, nie rozwalili tego przełącznika już wcześniej? Uniki robił? Dobrze, w końcu jednak Chirrut schodzi w mniej lub bardziej spektakularnej scenie i oto nadchodzi Baze… i naszym szturmowcom albo siadają nerwy, albo mózg się w tej czerni na plaży przegrzewa. Zamiast walić w niego zza osłony, jak to dotychczas z sukcesem robili, ci wychodzą zza niej, w dodatku pojedynczo, co by mu robotę ułatwić. Dżentelmeni… Ostatni w dodatku chyba próbował granat podać zamiast zza tej osłony wyrzucić.

I to są elitarni szturmowcy? Tak, cholera, elitarni jak ten legion na Endorze?

Pozwolę sobie na chwilę jeszcze wrócić do tej dwójki, która poszła z Krennicem. Kiedy dyrektor otwiera boczne drzwi do tej struktury z dyskami, rozpoczyna się strzelanina. Owszem, Jyn dosyć szybko schowała się tak, że nie można było jej specjalnie ustrzelić, ale Cassian już niekoniecznie. Po raz kolejny wychodzi na jaw, z jak kiepskiego materiału były wykonane te zbroje, skoro lecieli już po jednym trafieniu – chiński plastik, jak w paszczę mynocka strzelił. Co ciekawsze – to już pan dyrektor, cywil, jakby nie było, może po jakimś przeszkoleniu wojskowym, w końcu wywiad militarny, strzela lepiej niż te melepety. Przez chwilę przyszło mi do głowy jeszcze, że mogli go osłaniać i dlatego szło im jak szło, ale oni go właśnie nijak nie osłaniają. Ochroniarze? Chyba dostawali jakieś ukryte rozkazy od Tarkina.

Zresztą, co się dziwić szturmowcom, kiedy kompetencja oficerów dowodzących na Scarif jest… Umówmy, się, jej tam nie ma. Zarówno generał Ramda, jak i admirał Gorin to dwóch niekompetentnych osłów. Ja rozumiem, że Scarif było teoretycznie placówką przedemerytalną, ale – na bogów – znajdowały się na niej dane dotyczące znakomitej większości tajnych projektów Imperium! Pole siłowe to niezłe zabezpieczenie, ale przecież wystarczyłaby awaria albo sabotaż… Jasne, do tego mamy dwa imperialne niszczyciele na orbicie. Niestety, nie wystarczy sama ich obecność, te niszczyciele naprawdę powinny coś robić. Nie będę się może czepiać tego, że Gorina na mostku nie było, bo w końcu nie mógł pełnić służby 24 godziny na dobę, ale zastępca chyba powinien mieć wystarczającą wiedzę i uprawnienia, by wykorzystać te dwa ISDeki zanim pan admirał zweksluje się z kanapy? A kiedy ten się już objawił, chyba powinien wiedzieć, co ma robić? Czy dostał tę fuchę po prostu z czyjejś łaski, na uciechę? Kontrast z Raddusem, który ogarnia wszystko, co tam się dzieje, a wystarczy dać mu problem, by znalazł rozwiązanie, nie mógłby być większy.

Nie inaczej jest zresztą i na powierzchni planety, bo przecież cała radosna obsada centrum dowodzenia Cytadeli reaguje na zagrożenie i atak z takim opóźnieniem, jak gracz w Battlefieldzie z zadupia, gdzie dostarczają Internet wiadrami. Ponownie trzeba architekta, by nimi potrząsnąć. Okay, można powiedzieć, że to wszystko wydarzyło się mocno znienacka i mogli się nie spodziewać. Co w takim razie jednak z tym momentem, kiedy z nadprzestrzeni wychodzi rebeliancka flota? Kto musiał wydać rozkaz zamknięcia Bramy, który powinien być pierwszą rzeczą przychodzącą do głowy dowódcy placówki? Znowu odpowiedzialny jest za to Orson Krennic. Ja tam radośnie obejrzę każdą scenę, w której pan dyrektor wykazuje się swoim geniuszem, ale tutaj absolutnie nie powinien to być on! Od czego jest generał?

Nie do końca podoba mi się też rozegranie konfliktu na linii Tarkin – Krennic. Nie tylko dlatego, że jako fanka obydwu tych panów czuję się wewnętrznie rozdarta i nie wiem, komu kibicować, ale również ponieważ kłóci się to zwłaszcza z tym Tarkinem, którego człowiek zdążył już poznać (choć obawiam się, że tutaj może w grę wchodzić mój headcanon). Tarkin był genialnym strategiem, wizjonerem, ale niekoniecznie człowiekiem, który rzuci na szalę dobro Imperium, by tylko postawić na swoim. Jeśli Tarkin wiedział, że Erso jest cokolwiek niepewny (a wiedzieć musiał, siatkę swoich szpiegów miał całkiem sporą) i to za jego sprawą coś się wydarzyło z tym pilotem, jego pierwszym ruchem powinna być próba zapobieżenia tej sytuacji. Tak, wiem, projekt był pod Krennicem, ale Krennic, oprócz wywiadu wojskowego, pracował dla, halo, Inicjatywy TARKINA. Niemniej Tarkin woli to raczej wykorzystać w przepychance z panem dyrektorem po to, by uzyskać pełną kontrolę nad Gwiazdą Śmierci. Jasne, jest w jakiś sposób prawdopodobne, ale nie do końca pasuje mi do postaci, jaką dla mnie jest wielki moff. No cóż, pozostaje mi jedynie wierzyć, że w niekończącej się rywalizacji z dyrektorem wszystkie chwyty były dla panów dozwolone. W końcu i Krennic zamierzał Vaderowi nakablować na wielkiego moffa.

Jak nie przepychanki, to niekompetencja. Jak nie niekompetencja, to fatalne wyszkolenie. A mamy do czynienia z Imperium u szczytu swojej potęgi! Na boskiego Exara, jakim cudem ono w ogóle przetrwało to dziewiętnaście lat?!