Dark Dragon: Nowy serial animowany ma jasno określone cele – ma przykuć żeńską publikę do marki i sprzedać nową linię zabawek. Odcinki są darmowe i gołym okiem widać, jak mały budżet został na toto przeznaczony. Wszechobecne kopiuj-wklej, rozpikselowane elementy architektury, zapętlone animacje, braki w klatkach (dym), proste do rysowania kształty, projekty strojów i postaci. Znacznie lepiej prezentuje się Clone Wars z 2003 roku, podobnie starsze animacje z Gwiezdnych wojen, zresztą nawet fani stworzyli lepsze animacje. Tutaj twórcy naprawdę się nie postarali. Na pochwałę z pewnością zasługują aktorzy podkładający głos oraz udźwiękowienie – przyjemnie się tego słucha.
Fabularnie oczywiście nie ma fajerwerków i przypomina to wycięte sceny dołączane do filmów. Mają one częstokroć spory potencjał i odpowiadają na pomniejsze zagwozdki sagi. Podczas odcinków dowiadujemy się, jak wygląda nocny piaskoryjec w pełnej krasie, skąd wampy w bazie na Hoth (naklejka na drzwiach w Epizodzie V), kiedy i dlaczego Leia dostała suknię od Ewoków itd. Momenty ciekawe i uważam, że zasługują na te dwie minuty uwagi. Niestety, zdarza się sporo bardzo naciąganych scen (np. termodetonator wybucha baaaaardzo długo, zabójca przez cały czas nic nie robi) i psuje to odbiór. Dodatkowo styl graficzny oraz to, że główne role są obsadzone wyłącznie przez postacie żeńskie (plus gościnnie przykładowo Anakin, który wygląda bardzo kobieco) wielu może się nie spodobać.
Yako: Próbuję dokonać niemożliwego. Próbuję sobie wyobrazić, że jestem sześcioletnią dziewczynką. Jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało, to wiem, że ten serial nie przyciągnąłby mnie do Gwiezdnych wojen. Owszem, mając 9 czy 10 lat potrafiłem spędzić wiele godzin przed telewizorem czy filmami na VHS (internetu jeszcze nie było), ale raczej były to „migające obrazki”, które nie ubogacały szczególnie mojego życia. I dokładnie tak samo jest z serialem Forces of Destiny. Być może dziecko trzymając tablet i oglądając YouTube kliknie i obejrzy pojedyncze odcinki tego serialu, ale na pewno nic tym nie zyska, a młoda dziewczynka nie wyciągnie z tego filmiku zamierzonej lekcji – nie utwierdzi się w przekonaniu, że „girl power”. Ja rozumiem, że Star Wars są dla dzieci, ale żeby to, co oglądamy my i młodsi fani przynajmniej miało chociaż jakiś sens…
Krzywy: Nowa animacja to spore rozczarowanie. Disney robił ogromny szum wokół Forces of Destiny, ale te odcinki nie niosą za sobą żadnej treści. Ot, krótkie głupiutkie historyjki. Jeśli celem faktycznie było pokazanie silnych kobiet w uniwersum Star Wars to już w pierwszym odcinku osiągnąć się tego nie udało – Rey nie wygrywa z potworem ze względu na swój spryt, tylko ze względu na „szczęście” – Moc. Wiem, że nie jestem targetem, bo to krótkie bajeczki dla małych dziewczynek, ale i tak można było to rozegrać znacznie lepiej. Nie ma tu morału i nie wykorzystano szansy, by dać też starszym fanom coś ekstra.
Nadiru: Chyba nikomu nie muszę mówić, że darzę nowe kierownictwo Lucasfilmu sporym zaufaniem i generalnie bardzo mi się podoba, co robi ze Star Wars. Do tej pory nie czułem też, by historie dla młodszych fanów były jakoś specjalnie niestrawne także dla tych starszych. Tutaj tymczasem… sam nie wiem. Albo Forces of Destiny po prostu nie jest dla mnie – co byłoby, mimo mojego trzeciego krzyżyka na karku, jednak czymś nowym – albo faktycznie tym razem się nie udało. Pomysł był niewątpliwie fajny, tymczasem „rozczarowanie” to pierwsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Forces of Destiny. Rysunki są raczej średnio udane i bardzo nierówne: w jednym odcinku mamy świetnego Yodę i zarazem Anakina-dziewczynę, nie mogę się też przyzwyczaić do zbyt szeroko rozstawionych, wychodzących poza obrys głowy oczu. A fabularnie? Historyjki są proste jak budowa cepa, nie mówią o danej postaci nic nowego ani ważnego i ogólnie są raczej nijakie. Naturalnie, jeśli target tego mikroserialu, a zdaje się, że są to dziewczynki w wieku przedszkolnym, czuje radochę z jego oglądania to wszystko to, co tu powiedziałem nie ma najmniejszego znaczenia, bo Forces of Destiny osiągnęło zamierzony sukces. Trochę jednak szkoda, że ta produkcja przy okazji nie trafia też do starszych fanów.
Marik Vao: Zaskoczyło mnie, jak wiele osób liczyło, że Forces of Destiny będzie trzymało jakikolwiek poziom. Od momentu ogłoszenia serii powiedziałem sobie: „Ach, czyli Disneyowcy odkryli, że w Star Wars są silne kobiety? Toż to news z 1977 roku, tak bardzo wart przypomnienia po czterdziestu latach!” Dzięki takiemu podejściu liczyłem, że się nie zawiodę. I tak byłem w błędzie. Animacja, w tym dziewczyński Anakin, jest tragiczna. Efekty dźwiękowe to jedno wielkie deja vu, a wszystko rozpoczyna patetyczny monolog, który polecam pomijać, żeby nie dostać złych odruchów.
Co do fabuły… pamiętacie te komiksy z lat ’90, w których krótkie historie uzupełniały film? Pismo szybko znikło z rynku i nie bez powodu. Tymczasem dostajemy po prawie dwudziestu latach kolejny taki produkt, który nic nie wnosi, a jego jedynym celem jest pokazanie zepsutej poprawnością polityczną widowni, jakie nowe Gwiezdne wojny są postępowe i feministyczne. Dlatego nie wydaje mi się, żeby nasz odbiór tego produktu był tylko winą tzw. „targetingu.” Może ktoś się nabierze, może ktoś otworzy oczy.
Kaelder Dherven: Nie powiem może nic nowego ponad to, na co zwrócili już uwagę moi przedmówcy. Największym zarzutem wobec Forces of Destiny okazuje się być nie tylko kreska i odzwierciedlenie niektórych postaci (Anakin i szturmowcy w ostatnich dwóch odcinkach wyglądają wręcz tragicznie, mimo, że nieco lepiej strzelają), ale także czas trwania każdego z odcinków. Właściwie nie da się wymyśleć interesującej historii i wciągającej historii, mając do dyspozycji niecałe trzy minuty. Można posiłkować się nic nieznaczącym zdarzeniem, by podkreślić osobowość i dobre serce np. Jyn Erso czy Ahsoki Tano, jak to ma miejsce w niektórych odcinkach, ale jaki jest w tym sens? Być może kierownictwo Lucasfilmu stwierdziło, że tak jest bezpieczniej dla przyszłości nowego kanonu lub też chcieli pokazać coś krótkiego, lecz chwytliwego dla młodszego widza.
Tak czy inaczej mnie absolutnie Forces of Destiny nie przekonało. Ciekawostką jest jedynie odcinek z Beasts of Echo Base, w którym dzielna księżniczka Leia pokonuje dzięki sprytowi wampę. Wspominam o tym z tego względu, że w usuniętych scenach z Imperium kontratakuje C-3PO udaje się oszukać wkraczających do Bazy Echo szturmowców, by ci weszli do pomieszczenia, w którym zamknięty został wspomniany potwór. Poza tym kuleje w tej serii wszystko i nic nie wskazuje na to, by zmianie uległ chociażby styl animacji. Zastanawia mnie tylko, jaki jest sens tworzenia filmików krótkometrażowych o silnych kobietach i ich wpływie na uniwersum Gwiezdnych wojen, skoro takich przypadków było dosyć dużo w przeszłości (by wymienić chociażby Leię czy postacie z Legend).