Trzy filmy Jamesa Earla Jonesa, które trzeba zobaczyć

James Earl Jones to bez wątpienia jeden z bardziej wyrazistych aktorów pojawiających się w amerykańskich produkcjach. Zarówno na deskach teatru, jak i przed kamerą pokazywał swój kunszt na przestrzeni blisko sześciu dekad. Za swą wieloletnią i owocną pracę otrzymał wiele nagród, choć i tak dla zdecydowanej większości ludzkości pozostaje jedynie głosem Dartha Vadera i Mufasy, ojca głównego bohatera Króla Lwa.  Jeśli chcecie zapoznać się z innymi dziełami, w których pojawił się najbardziej charakterystyczny głos odległej galaktyki, poniżej znajdziecie trzy propozycje:

Wielka Nadzieja Białych (The Great White Hope – 1970)

Ekranizacja sztuki broadwayowej, główną rolą w której aktor zapracował sobie nagrodę Tony, jedną z najbardziej prestiżowych nagród przemysłu teatralnego.  Wcielając się po raz kolejny w boksera Jacka Jeffersona (opartego na prawdziwej postaci – Jacku Johnsonie) Jones zdobył również nominację do Oscara. I nic dziwnego – można tylko podziwiać kunszt, jaki prezentuje aktor  w gorzkiej historii utalentowanego i odnoszącego sportowca, który musi zmierzyć się z licznymi przeciwnościami losu – przede wszystkim tymi wynikającymi z powszechnych w jego epoce podziałów rasowych i rasizmu. Aktor stworzył bardzo pamiętny duet z Jane Alexander, która wcieliła się w postać jego ukochanej, białoskórej Eleanor. Nie da się ukryć – film może zdawać się już nieco anachroniczny, co widać przede wszystkim w jego warstwie technicznej i zdecydowanie niedzisiejszej estetyce planów zdjęciowych. Ale nawet, jeśli aspekty techniczne okażą się dla Was odpychające – polecam seans tego filmu, choćby dla rewelacyjnej gry aktorskiej głównego duetu.  

Conan Barbarzyńca (Conan The Barbarian – 1982)

Nie ukrywam – prywatnie nieszczególnie przepadam za tym filmem. Przyszły gubernator Kalifornii w roli tytułowego mięśniaka wypadł co najwyżej przeciętnie, soundtrack rozprasza, sama estetyka filmu jest kiczowata i z dzisiejszego punktu widzenia po prostu niestrawna, nie mam również do niego żadnego sentymentu. W tym wszystkim nie jestem jednak w stanie nie docenić Thulsy Dooma – drugiego po Vaderze najsłynniejszego „głównego złego” wykreowanego przez Jonesa. Jest to postać bez wątpienia groteskowo wręcz przerysowana, sam pomysł na nią nie jest niczym nadzwyczajnym. Niemniej duch, jakiego tchnął w nią Jones jest na tyle silny, że nie sposób nie zapamiętać go jako jednego z bardziej charyzmatycznych czarnych charakterów w dawnych filmach fantasy.  I jest jednym (obok empirycznego doświadczenia tego, jak bardzo odmienne potrafiło być kreowanie światów fantastycznych na srebrnym ekranie w latach 80.) z głównych argumentów za tym, by  mimo wszystko dać mu szansę.

Wożąc Panią Daisy (Driving Miss Daisy – 2014)

To nie do końca film – to zapis przedstawienia nagrodzonej Pulitzerem sztuki Alfreda Uhry’ego (notabene zekranizowanej w 1989 roku, z udziałem Morgana Freemana) – ale naprawdę warto go zobaczyć, by poznać Jamesa Earla Jonesa jako pierwszoligowego aktora teatralnego. Aktor wciela się w Hoke’a Colburna –  niewykształconego mężczyznę, który zostaje zatrudniony jako kierowca Daisy Werthan –  zamożnej i snobistycznej kobiety pochodzenia żydowskiego, jego idealnego przeciwieństwa. Sztuka opowiada o przerodzeniu się relacji z przepełnionej niechęcią, chłodnej w cieplejszą, bardziej przyjacielską oraz przemianie obojga bohaterów pod wpływem osoby z kompletnie odmiennego środowiska. Sztuka dość wyraziście dotyka również dyskryminacji grup, z których wywodzą się postaci.

Na zakończenie polecę Wam jeszcze inną, malutką rolkę tej legendy. Jest nią gościnny występ w sitcomie Teoria Wielkiego Podrywu, w którym wciela się w samego siebie. Wiem, że dla wielu osób serial ten jest kompletnie niestrawny, ale sądzę, że niemal każdy fan Gwiezdnych wojen powinien znaleźć tu przynajmniej parę solidnych powodów do szerokiego uśmiechu. Maleńka próbka poniżej: