„Star Wars” od Netflixa?

Netflix to wirtualny odpowiednik telewizji, który zdobywa coraz większą popularność w internecie. W czasach, gdy ludzie często nie potrafią dopasować swojego planu dnia do telewizyjnej ramówki, Netflix tworzy seriale dostępne w każdej chwili. Co więcej, nikt nie musi czekać tydzień na kolejny odcinek, ponieważ całe sezony wychodzą w tym samym dniu.

Platforma nabrała znaczenia dla fanów Star Wars już w 2014 roku, kiedy wypuściła ostatni sezon The Clone Wars. Jednak z czasem Netflix zasłynął swoimi własnymi produkcjami, które prezentowały wysoki poziom techniczny, a także merytoryczny. Tytuły takie jak House of Cards, Orange is the New Black, Stranger Things albo Daredevil są doceniane zarówno przez krytyków, jak i fanów. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w poprzednim roku w internecie pojawiła się petycja fanów do Netflixa, apelująca o wyprodukowanie serialu Star Wars.

Przyznam, że nie jestem wielkim fanem seriali, a z powodu braku czasu jestem w stanie nadążać za zaledwie kilkoma produkcjami, jednak skusiłem się na obejrzenie aż dwóch seriali Netflixa, czyli House of Cards oraz Daredevila. Gdy usłyszałem o petycji, samo wyobrażenie o serialu w uniwersum Gwiezdnych wojen, które łączyłoby cechy obu tych produkcji, przyprawiło mnie o dreszcze. Postaram się opisać obie serie i powody, dla których ich styl świetnie pasuje do odległej galaktyki.

Gwiezdnowojenny dom z kart

House of Cards to dramat polityczny o Franku Underwoodzie, który za wszelką cenę stara się dojść do władzy w Stanach Zjednoczonych. Serial jest pełen intryg, manipulacji i niejednoznacznych postaci. Frank wzbudza zaciekawienie widza, który sam nie wie, czy woli zobaczyć jego zwycięstwo, czy upadek. W dodatku twórcy w mistrzowski sposób używają kolorów i symetrii do wzmocnienia przekazu i nie wahają się w używaniu dość skomplikowanych metafor i symboli.

Ten ton na pewno znalazłby zastosowanie w serialu Star Wars. Moglibyśmy zobaczyć karierę Palpatine’a przed i po Mrocznym widmie. Lord Sithów z pewnością dostarczyłby widzom masę skomplikowanych intryg i mrocznego klimatu, jakiego bez przerwy domaga się znaczna część fanów Gwiezdnej Sagi. Gdyby historia działa się w kanonie Legend, moglibyśmy się dowiedzieć więcej o tym, jak Palpatine odkrywa zagrożenie Vongów, a gdyby działa się w nowym kanonie, może twórcy pokazaliby nową motywację dla działań Sidiousa. Choć włodarze nowych Gwiezdnych wojen odcinają się od prequeli i polityki w Star Wars, wydaje mi się, że Netflix potrafiłby zachwycić wszystkich swoją wersją Senatu sprzed Wojen Klonów.

Oczywiście, serial nie musiałby w ogóle kręcić się wokół Palpatine’a. Mógłby przecież opowiadać o przygodach Jedi, przemytników albo sił republiki walczących z Sithami. Wtedy styl House of Cards miałby zastosowanie w tworzeniu wątku pobocznego, w którym lordowie knują intrygi, a zadaniem bohaterów jest ich przechytrzyć. Ton serialu byłby lżejszy, a miejsce na mroczniejszą stronę również by się znalazło.

Błędny daredevil

Gdy myślę o Daredevilu Marvela i Star Wars, przypomina mi się Knight Errant, czyli Błędny Rycerz – seria komiksowa i książka o tym samym tytule. Daredevil to samotny mściciel, który bierze prawo w swoje ręce i walczy z przestępczością w Hell’s Kitchen w Nowym Yorku. Na jego drodze staje wiele ciekawych postaci, a on sam przeżywa liczne rozterki: z jednej strony stara się żyć po katolicku, a z drugiej widzi, jak nieskuteczne są jego metody. Podobny klimat nieraz miały przygody Kerry Holt, tytułowej bohaterki Knight Errant. Mimo że sama seria nie była wielkim sukcesem i nie odbiła się echem w środowisku fanów, to uważam, że Netflix potrafiłby opowiedzieć podobną historię w epickim stylu, zastępując amerykańskich przestępców Sithami i katolickie rozterki dylematami na temat tego, co to znaczy być rycerzem Jedi.

Największym minusem serii Neflixa jest strona dźwiękowa. Muzyka nie zachwyca, często w ogóle jej nie ma, a same efekty dźwiękowe też są nierówne i często strasznie sztuczne. Star Wars natomiast ma bogatą historię sukcesów zarówno w soundtrackach do swoich produkcji (przecież to nie tylko John Williams, ale też ścieżki dźwiękowe z KotORów i Komandosów Republiki), jak i w efektach dźwiękowych. To by zdecydowanie stanowiło wyzwanie dla Netflixa, a gdyby mu podołał, moglibyśmy otrzymać serial aktorski Star Wars bliski ideału.

A Wy widzieliście jakieś serie Netflixa i podzielacie mój entuzjazm?

Zapisz

Zapisz