A może… „Gwiezdne wojny” z kategorią R?

Temat dzisiejszego artykułu niemal każdemu z fanów przeszedł przez myśl choć raz – ekranowe Gwiezdne wojny bez żadnego lukru. Krwiste, mięsiste, bezpardonowe. Z kategorią R (dozwoloną od 17 lat, najwyższą kategorią wiekową w amerykańskim systemie oceniania treści filmów). Słyszałem już rozmaite wizje – mroczne historie o łowcach nagród, Jedi i Sithowie siekający się na kawałki, ludobójstwa imperialistów, okrutne tortury na więźniach i wiele innych… Nie ukrywam, niektóre z nich chętnie sam bym zobaczył. Ale jakie mamy realistyczne szanse na jakiekolwiek Star Wars ponad PG-13? Dla jasności – skupię tu się wyłącznie na filmach i serialach – w komiksach i książkach różne tego typu motywy pojawiały się od dawna.

Filmy

Przede wszystkim zacznijmy od tego, co dla wielu jest dość oczywiste – od dychotomii między filmowymi Gwiezdnymi wojnami a Gwiezdnymi wojnami jako całym uniwersum. Podczas, gdy książki, komiksy czy nawet i (przynajmniej niektóre) gry przygotowywane były z myślą o fanach i innych osobach, które chcą bardziej zagłębić się w świat Star Wars, główna saga filmowa miała od zawsze być rozrywką rodzinną – dla osób w każdym wieku, które mogą razem czerpać przyjemność z kosmicznych przygód bohaterów, przepełnioną wartką akcją, humorem dostosowanym zarówno do potrzeb dzieci, ich starszego rodzeństwa, jak i rodziców. Taką, przy okazji której sprzedadzą się gadżety, które trafiają do każdej z tych grup wiekowych.  I niestety, spełnienie tych – bez wątpienia będących kwintesencją tak ogromnej popularności Star Wars na świecie – warunków przez film przeznaczony wyłącznie dla dorosłych odbiorców byłoby niemożliwe. Nie mam wątpliwości, że tego rodzaju obraz w stanowiącej fundament uniwersum serii filmów zupełnie by się nie sprawdził. Powiem więcej – pasowałby tam jak pięść do nosa.

Powiedzmy szczerze – kto nie chciałby zobaczyć tej sceny zrealizowanej z myślą o wyższej kategorii wiekowej?

Inną zupełnie historią są spin offy. Już Łotr 1 pokazał, że ogromnym sukcesem może okazać się osadzony w uniwersum film, który stara się ukazać mroczniejszą stronę tego świata i eksplorować ścieżki niezbadane przedtem przez kultową sagę.  W obliczu ogromnego sukcesu Deadpoola i Logana – eksperymentów 20th Century Fox ze standardową formułą kina superbohaterskiego  – nie mam wątpliwości, że i w świecie wojen wśród gwiazd taki krok mógłby okazać się sukcesem. Mógłby, bo jeszcze trzeba by zrobić to z głową. Napisałbym tu, że fajnie byłoby zobaczyć czasy antycznych Sithów i ich starć z Jedi, ale przez współczesną politykę Lucasfilmu raczej za daleko od wydarzeń i postaci okołofilmowych za szybko nie odejdziemy (o ile odejdziemy kiedykolwiek).  Mając to na uwadze, stwierdzam, że w obecnej sytuacji najlepszą opcją byłoby opowiedzenie historii gdzieś na peryferiach konfliktów przedstawionych w filmach, chociażby zaprezentować opowieść uciekającego przed polującym na niego Vaderem Jedi, ukrywającego się gdzieś daleko i wpadającego w coraz to większe tarapaty? Opowiedzieć o walce o wpływy w szeregach imperialistów? Przedstawić przygody łowcy nagród rywalizującego z samym Bobą Fettem o cenne zlecenie?  To miałoby jak najbardziej sens. Zarówno z punktu widzenia rozwoju nowego kanonu, jak i z punktu widzenia czysto marketingowego.

Niestety nie sądzę, byśmy za szybko mieli szansę zobaczyć na srebrnym ekranie taki film.  Dlaczego? Gwiezdne wojny jako uniwersum filmowe dopiero się rozwijają. Jeden nieroztropnie postawiony krok może oznaczać dla całej marki ogromne straty, być może w znacznej części nieodwracalne. Widownię trzeba dopiero przyzwyczaić, że w miarę regularnie będzie mogła doświadczać kolejnych przygód w odległej galaktyce, eksperymenty na razie prowadzone będą w bezpiecznych ramach. Ewentualne próby z wyższymi kategoriami wiekowymi to raczej kwestia późniejszych lat kolejnej dekady – o ile Kathleen Kennedy i jej następcy w ogóle kiedyś zainteresują się tego rodzaju kinem. W co osobiście wątpię.

Seriale aktorskie

Tę część zacznę może od odniesienia się do niedawnej petycji o realizację serialu opartego o wydarzenia z antycznej historii Starej Republiki. Jak udowodniła nam klapa dawnych planów realizacji serialu telewizyjnego, tego typu przedsięwzięcie byłoby nieprawdopodobnie wręcz kosztowne. Nie ma więc możliwości, byśmy dostali przenoszący rozmach galaktycznej wojny i nie odstraszający plastikowymi efektami specjalnymi serial i dlatego raczej nie ma co liczyć na tego typu produkcję.

Serial ze świata Gwiezdnych wojen można by zrobić nieco inaczej. Posłużę się tu może dwoma przykładami – The Expanse oraz serialami ze świata Marvel Cinematic Universe – Jessica Jones i Daredevil.

Ta pierwsza pozycja to serial science-fiction zrealizowany na bazie prozy Jamesa S.A. Coreya, który robi ogromne wrażenie swoją stroną wizualną. Na tle produkcji kinowych efekty może nie powalają, ale w porównaniu z innymi serialami w podobnym klimacie wypadają naprawdę dobrze. Większość akcji rozgrywa się na pokładach statków kosmicznych, stacji umieszczonych przy asteroidach czy wewnątrz budowli na Ziemi.  Wnętrza może i są powtarzalne i nie powalają oryginalnością, ale widać, że twórcy wiedzą, jak osiągnąć dobry efekt przy dostępnym im budżecie.

Ulice okupowanego przez Imperium miasta i historie osób starających się walczyć o swoje w mrocznych czasach – to by się serio mogło udać!

Co do opowieści ze stajni MCU – to idealny przykład, jak można wprowadzić mroczniejsze, dojrzalsze elementy do filmowej serii przeznaczonej dla bardzo szerokiego grona odbiorców. Oba rozgrywają się na peryferiach wydarzeń przedstawionych w filmowych Avengersach, które mają pośredni wpływ na życie ich bohaterów. Wydarzenia i postaci z filmowych odsłon są również wielokrotnie wspominane w dialogach.  Serie te przedstawiają jednak inne wydarzenia, rozgrywające się w bardziej mrocznych i bezwzględnych zakamarkach tego samego świata, z dala od świateł jupiterów i wielkiej polityki, umożliwiają widzom poznanie również bardziej „szarych” jego stron. Treści przeznaczone dla starszego odbiorcy zostały umiejętnie i wiarygodnie wkomponowane w bardziej „lekkie” uniwersum, nie szkodząc ani ich jakości, ani nie zaburzając świata wykreowanego w głównych jego odsłonach.

Moim zdaniem, idealny „dorosły” serial Star Wars powinien wziąć z The Expanse skupienie na hermetycznym typie otoczenia – mogły to by być np. ulice niższych poziomów Nar Shaddaa, Coruscant czy znanego z Rogue One Kafrene lub pokłady imperialnych statków i stacji kosmicznych – to zagwarantowałoby dobry poziom wizualny serialu. Z wymienionych serii Netflixa mógłby z kolei zaczerpnąć główny koncept – realizacja historii, które nie mają wpływu na całą galaktykę, ale dzieje się w cieniu wydarzeń przedstawionych w filmach. Osoba, która traci nagle wszystko podczas jednego z filmowych konfliktów i musi starać się przetrwać na tyle, na ile może? Przepychanki w szeregach floty Imperium? Półświatek przestępczy starający się zarobić na osobach cierpiących przez kryzys polityczny? Pomysły można by mnożyć bez końca.

Mój ulubiony pomysł na serial Star Wars – przygody Kanjiklub. Ci panowie mają w sobie ogromny potencjał (co udowodnili m.in. w filmie The Raid), naprawdę byłoby szkoda, by na tym króciutkim występie skończyła się ich kariera w uniwersum.

Prywatnie jestem zdania, że tego typu seria miałaby największą rację bytu właśnie na Netflixie. Dzięki temu mogłaby otrzymać porządny budżet, szeroką publikę chętną obejrzeć serial space fantasy dla dorosłych od razu na całym świecie, a swym autorom – większą swobodę twórczą. Jeśli chodzi o prawdopodobieństwo jego realizacji, jest na pewno większe niż w wypadku filmu – serial taki nie wprowadziłby zamieszania w podstawowej, przygotowanej z myślą o masowych odbiorcach linii rozwoju marki, miałby na pewno spory rynek zbytu i stanowiłby mniejsze ryzyko pod względem finansowym. Mam nadzieję, że po zakończonej trzecim spin offem fazie rozwoju obecnego uniwersum Star Wars, ktoś jak najszybciej wpadnie na pomysł realizacji właśnie takiego przedsięwzięcia.