Dziwna sprawa. Kilka lat temu wywołałem w domu małą panikę po ogłoszeniu przejęcia Lucasfilmu przez Disneya i zapowiedzi powstania Epizodu VII. Teraz? Przyjąłem to ze stoickim spokojem. I w przeciwieństwie do poprzedników – entuzjastycznego Nadiru i nastawionej do nowe trylogii zdecydowanie negatywnie Cathii – sam nie wiem, co myśleć. Mój umysł ukazuje mi zarówno hurraoptymistyczne wizje, jak i scenariusze wygaśnięcia wyjątkowości Star Wars. Po prostu dla mnie jest zdecydowanie za wcześnie.
Przede wszystkim pozwolę sobie wyjaśnić jedną rzecz. Wiadomość o kolejnych filmach nie zaskoczyła mnie prawie w ogóle. Kilka tygodni temu natknąłem się na film omawiający jeden z rzekomych przecieków dotyczących tożsamości Snoke’a. Według niego, postać Najwyższego Przywódcy ma okazać się starożytną istotą żerującą na potężnych użytkownikach Mocy, wprowadzoną właśnie po to, by stworzyć pomost między czasami rodu Skywalkerów a nadchodzącą nową trylogią, traktującą o wydarzeniach z czasów dużo wcześniejszych. Oczywiście, nauczony doświadczeniem potraktowałem przeciek z bardzo dużym przymrużeniem oka. Niemniej, po oficjalnej zapowiedzi trylogii niebezpośrednio związanej z główną opowieścią, od razu ta cząstka mnie, która jednak brała pod uwagę realność niedawnych rewelacji, uaktywniła się i ostudziła emocje. I nie powiem- jeśli faktycznie nowe filmy zabiorą nas w pradawne czasy starożytnych Sithów i pokażą nową historię zamiast na siłę ciągnąć wątek walk po upadku Imperium Dartha Sidiousa, będę w siódmym niebie. A nawet inaczej. Jeśli okaże się, że chodzi o inny okres w historii lub po prostu o równoległe, dotyczące innego regionu galaktyki wydarzenia, również będę zadowolony. Obawy dotyczą czegoś zupełnie innego.
Jeszcze tylko niecały miesiąc. I będę mógł się mniej więcej określić co do Czwartej Trylogii.
Jak już podkreślałem – na chwilę obecną przekonany jestem, że wtórność Przebudzenia Mocy to był celowy, jednorazowy zabieg. Na pierwszy, na nowo rozbudzający zainteresowanie naszym ukochanym uniwersum obraz wybrano bezpieczny, wykorzystujący najbardziej sprawdzone rozwiązania poprzedników hołd. Epizod VIII zapowiadany jest jako nowe podejście do tematu, zmieniające nasze spojrzenie na całe uniwersum. I lubię wierzyć, że właśnie takim filmem będzie, a angaż Johnsona do nowego rozdziału Star Wars tylko to potwierdza. Ale nie zapominam, że to może również oznaczać, iż wykazał się przy stworzeniu filmu bezpiecznego, a obietnice nowatorskiego spojrzenia to wyłącznie kwestia fantazji copywriterów. W tym gorszym, równie prawdopodobnym wypadku dostaniemy kolejny projekt podobny do kinowego uniwersum Marvela, które niestety (z nielicznymi wyjątkami) stało się źródłem może i przyjemnej, ale niezapadającej w pamięć i bardzo wtórnej rozrywki. Tu i ówdzie pojawią się nieliczne, bardziej ryzykowne produkcje – im zielone światło zapewnił sukces Rogue One.
Pewny jestem za to jednego – marzenia o zupełnie nowej wizualnej odsłonie Gwiezdnych wojen na srebrnym ekranie na pewno się nie spełnią. Przypomnijmy sobie dwa duże, rozgrywające się w okresie w ogóle nie związanym z sagą filmową projekty – dylogię Knights of the Old Republic i jej następcę, MMO The Old Republic. Oba kierowane były nie tylko do fanów, ale i do masowego odbiorcy, który musi czuć, że to Gwiezdne wojny, jakie zna. Dlatego choć rozgrywają się tysiące lat przed akcją kolejnych epizodów, wizualnie i pod względem rozwoju technologii bliżej im do właśnie do nich niż do bardziej zbliżonych chronologicznie dzieł opisanych w Expanded Universe. Dlatego po prostu nie jest możliwe, by w przeznaczonym dla jeszcze szerszej publiki segmencie Gwiezdnych wojen nagle zdecydowano się na większe zabawy. Historie ze Starej Republiki zostały jednak przez fanów przyjęte wyjątkowo ciepło. Mimo, że w dużej mierze podążały utartymi schematami, wprowadziły wiele nowych, polubionych przez nich motywów. W ostatecznym rozrachunku elementy „przesadnie bezpieczne” zostały twórcom wybaczone, czego i Johnsonowi ze spółką życzę.
Widok miecza świetlnego na wielkim ekranie, który nie wywołuje już żadnych większych emocji? Oby kolejne filmy nie podążyły w tym kierunku…
I jeszcze jedno – naprawdę nie chcę, by te filmy przyszły za szybko. Mam naprawdę dużą nadzieję, że Lucasfilm da marce trochę odetchnąć. Że przez przynajmniej parę lat skupi się na spin-offach i rozwoju świata pozafilmowego. Narobią nam „smaka”, zrobią solidną podbudowę pod kolejny, wielki rozdział w historii naszej ukochanej odległej galaktyki. Nie wyobrażam sobie, by po Epizodzie IX od razu zacząć odliczać dni do kolejnego pełnoprawnego epizodu. I tak za każdym razem. To bardzo subiektywne uczucie, ale dla mnie wtedy to nie będzie już to samo. Trylogie Gwiezdnych wojen mają dla mnie być czymś wielkim, oczekiwanym z wypiekami na twarzy przez fanów na całym świecie. Za bardzo lubię ten dreszczyk emocji, który towarzyszył mi dwa lata temu i w mniejszym stopniu towarzyszy teraz. Boję się, że przy dziewiątce czekanie dwa lata na nową odsłonę Star Wars wejdzie nam już w krew. I część czaru pryśnie.
Podsumowując – jest zdecydowanie za wcześnie, by opowiedzieć się po stronie entuzjastów czy sceptyków trylogii Johnsona. Ale z jednego się cieszę – to świetny moment, by być fanem. Co chwilę elektryzujące wieści! Co chwilę nowy film, który chłoną wszyscy fani! I co chwilę okazja, by w zacnym towarzystwie sobie porządnie ponerdzić!