Jedi Przemo
Odcinek bardzo luźno kontynuuje wątki z poprzedniego, koncentrując się przede wszystkim na humorystycznych wątkach, które o dziwo, ogląda sie bez żenady, zwłaszcza „hello there” oraz postać Vizago. Nie bardzo tylko rozumiem, czemu nie mogli tego trandoshańskiego kapitana związać i zakneblować, poza tym, że wtedy twórcy nie mieliby jak wypełnić czasu ekranowego. Mam wrażenie, że wygląd tego „kombajnu” był mocno inspirowany Niszczycielami Światów, ale być może ktoś mnie poprawi, Nadiru?
Oglądając Rebeliantów mam wrażenie, że Mon Mothma i Bail Organa w zasadzie sami nie wiedzą, po co stworzyli Sojusz. Ciągle chcą gadać, ciągle zbierają siły, jakby nie mieli świadomości, że nie mają żadnej szansy na równą walkę z Imperium i choć nie lubię Gerrery, to naprawdę ciężko się z nim nie zgodzić, bo oglądanie ciągłych debat i wymówek jest frustrujące. Otrzymaliśmy zatem coś, co możemy nazwać prologiem do następnego odcinka, ale oglądało się go przyjemnie. 7/10.
Nadiru Radena
Dobrze mówisz, Przemo, od razu na myśl przyszły mi Niszczyciele Światów z Mrocznego Imperium – ogólny kształt jest bardzo podobny, a i funkcja zbliżona. I tak samo mam problem ze zrozumieniem, czemu kapitan nie został chociażby ogłuszony strzałem z blastera. Cały ten wątek był tak bardzo wymyślony na siłę, że to aż boli. Zdecydowanie ciekawiej by było, gdyby kapitan od razu na początku uciekł, w tym pierwszym momencie, gdy wyrwał się Zebowi. Jak już przy nim jestem, nie wiem, czy zauważyliście, ale w scenie walki Zeba z nadzorcą uzbrojonym w bicz pobrzmiewały nuty z Indiany Jonesa, a dokładniej utworu Desert Chase z pierwszego filmu. Takie mrugnięcia okiem do fanów lubię!
Mnie się za to podoba sposób, w jaki jest pokazany Sojusz Rebeliantów sprzed Nowej nadziei. Nie zapominajmy, że w Radzie Sojuszu są nie tylko bardziej nastawieni na walkę Mon Mothma i Bail Organa, ale też inne mniej wojownicze osoby, których serial co prawda z powodów budżetowych nie pokazuje, ale które w tej sytuacji na pewno dodałyby coś od siebie w dyskusji o ataku na Lothal. Gdyby członkowie Sojuszu wiedzieli, że Palpatine jest Mrocznym Lordem Sithów i rozumieli, co się z tym wiąże, nie mieliby żadnych wątpliwości, że walka jest jedynym sposobem. A tak pamiętają przymilnego kanclerza sprzed dwóch dekad i łudzą się, że można jeszcze coś z nim wynegocjować. Wracając zaś do odcinka, nie był szczególnie wybitny, ale oglądało się go dobrze.
Cathia
Odcinek był po prostu potwornym zapychaczem, czego naprawdę nie rozumiem. Albo przedłużamy o te kilka minut poprzedni i uzupełniamy jego fabułę o wewnętrzne rozterki Rady Sojuszu, albo dorzucamy to do odcinka o właściwym ataku na Lothal, który – jak wiemy – nastąpi. Z jednej strony rozumiem, że chciano pokazać upływ czasu tudzież odseparowanie grupki na Lothalu, z drugiej jednak cała akcja na pokładzie „niszczyciela” była po prostu… bez żadnego sensu. Ot, pokazaliśmy starego znajomego, klasyczne zdebilenie rebelianckich przeciwników i uwolniliśmy niewolników, ale nic poza tym. Nadiru wspominał o ogłuszeniu kapitana strzałem z blastera, tak, to byłoby sensowne, ale w tym serialu nikt nie robi już niczego z sensem. Szczerze mówiąc, to nie mogę się już doczekać końcówki, by zobaczyć, jak pozamykają wątki i to chyba jedyny powód, dla którego oglądam ten sezon.
Dark Dragon
Odcinek może i był zapychaczem, ale dobrym. Inspirowanie się, przynajmniej w moim mniemaniu, nieudanym wytworem Legend – Niszczycielem Światów wypadło zaskakująco dobrze. Taki moloch od początku powinien pełnić taką funkcję jak w Rebelinatach. Odcinek może za dużo nie wnosi, ale przyjemnie było oglądać starcie z Trandoshanami. Nawiązania do Indiany Jonesa jak zwykle silnie widoczne, chociaż jak na mój gust jest trochę za dużo nawiązań w tym odcinku (Indiana, „Hello there” i cała sytuacja z udawaniem kapitana przez Ezrę).
Niestety emocje towarzyszące temu odcinkowi można porównać do tych obecnych przy zrywaniu joganów – wszyscy wiedzieliśmy jak skończy się ten odcinek i napięcie było zerowe. Może warto pochwalić twórców za jeden dość brutalny zgon, ale został tradycyjnie praktycznie niepokazany. Akcja w bazie Sojuszu była w porządku, jak i w zasadzie cały odcinek. Wyszło tak średnio, ale lepiej niż w przypadku średnich odcinków z poprzednich sezonów. Dlaczego? Odnoszę wrażenie, że połączenie wszystkich odcinków w bardziej spójną fabularnie całość wychodzi na duży plus. Nawet te trochę gorsze odcinki prezentują się lepiej.
Kaelder Dherven
Crawler Commandeers to przykład odcinka zapychającego, ale w sposób dosyć świadomy i zapożyczający pewne sceny z poszczególnych epizodów Gwiezdnych wojen (i nie tylko). Powrót Vizago, ukazanie Trandoshan jako bezwzględnych pracowników Gildii Górniczej oraz ogromny pojazd do złudzenia przypominający Niszczyciel Światów, to kilka dosyć zaskakujących rozwiązań. Niestety, twórcy nie uniknęli momentów skrajnie irracjonalnych w tym odcinku. Poczynając od zachowania przeciwników naszych bohaterów, którzy wręcz pchają się pod ostrze miecza lub świadomie dają się zastrzelić, a skończywszy na dość szybkim sprawdzeniu maszyny przez patrol imperialny. Troszkę nie rozumiem też sposobu myślenia przywódców Sojuszu Rebeliantów. Na początku wzbraniają się przeciwko wysłaniu wojsk na Lothal, by po kilku słowach Hery zgodzić się na wszystko, w tym rzucenie się wprost w paszczę lwa. Czy nasza Twi’lekianka ma aż takie wpływy u Mon Mothmy? Reasumując, otrzymaliśmy dość średni odcinek, który wielkimi krokami zbliża nas do wielkiej bitwy o Lothal.