„Rebels 4×07: Kindred”

Nadiru Radena

Podoba mi się, że kolejne odcinki Rebels są bezpośrednimi kontynuacjami poprzednich, mimo że poszczególne historie bronią się jako osobne opowieści. Nigdy nie byłem wielkim fanem epizodycznych seriali, dlatego bardzo mnie ta zmiana cieszy. Co do samego odcinka, moment, na który wszyscy czekaliśmy wreszcie nadszedł: Hera i Kanan pocałowali się. Uff, długo im zeszło! To była oczywiście świetna chwila, ale obawiam się, że troszkę za bardzo przypomina mi pożegnanie Starkillera i Juno Eclipse z The Force Unleashed… obym się mylił.

Tak, jak Thrawn z nowego kanonu nie jest do końca Thrawnem z Legend, tak Rukh też nie jest w pełni kopią swojego wcześniejszego wcielenia. Tak czy inaczej robi bardzo pozytywne wrażenie. Imperium za to takiego wrażenia nie robi, ale tym razem z innego powodu. W odcinku kompletnie nie czuć żadnego napięcia, ponieważ te marne dwa czołgi i para TIE Bomberów wyglądają żałośnie przy możliwościach Imperium. Szczerze mówiąc, na miejscu załogi „Ghosta” zostałbym na miejscu i walczył, bądź co bądź Kanan i spółka samodzielnie niszczyli znacznie większe imperialne oddziały. Jeśli chodzi o loth-wilki, to spodziewałem się czegoś w tym stylu i z efektu końcowego jestem zadowolony. To miło, że mistyczna strona serialu trzyma się mocno.

Jedi Przemo

O ile nowa forma serialu w postaci dwóch powiązanych ze sobą odcinków podoba mi się, o tyle trzeba mieć jeszcze na nią jakiś dobry pomysł. Niestety, samo wykorzystywanie sprawdzonych postaci nie pociągnie serialu do przodu i mimo kilku mocniejszych momentów, to cały odcinek był jakby pretekstem do powiedzenia jednego zdania, że Imperium planuje na Lothalu coś gorszego od budowy TIE Defendera.

Imperium działa jak to Imperium w tym serialu, czyli żadnych promieni ściągających, żadnej skuteczności w strzelaniu, żadnych poważnych sił do przechwycenia bohaterów. Faktycznie ciężko uwierzyć, że w obliczu takiego „zagrożenia” załoga „Ducha” ucieka w popłochu. Postać Rukha mi się nie spodobała. Strasznie ciężko było zrozumieć, co właściwie mówi, a z niego samego zrobiono jakiegoś ogara do polowania. Mistycyzm był w porządku, czy tylko ja odniosłem wrażenie, że była tu aluzja do Wrót Nieskończoności? W końcu zobaczyliśmy pocałunek Hery i Kanana, widać, ze do trzech razy sztuka, oby to dalej dobrze pociągnęli! 6/10.

Dark Dragon

Mnie również bardzo przypadła do gustu forma odcinków będąca niemal bezpośrednimi kontynuacjami. Fabuła wydaje się iść płynniej do przodu i jednocześnie nie wydaje się przesadnie okrojona. Postać Rukha jest moim zdaniem dobrze wykreowana – jako świetnie wyszkolony zabójca o nietypowym zachowaniu, kierowany głównie instynktem. Jego głos czasem wydaje się być trudny do zrozumienia, ale jednocześnie pasuje i jest klimatyczny. Kupuję taką postać, to zacny dodatek do serialu.

Wątek miłosny naszej ulubionej pary kontratakuje! Jeśli chodzi o pocałunek Hery z Kananem, to jestem bardzo zadowolony. Nie wiem, czy teraz bardziej cieszyłbym się, jeśli po czymś takim więcej by się nie spotkali… czy może wręcz odwrotnie? Ciężki dylemat. Jednocześnie powraca też wątek mistyczny. Wypadło to bardzo dobrze i mimo, że to znowu dostaliśmy kolejną cudowną ucieczkę Rebeliantów, to sposób, w jaki to zrobili mnie satysfakcjonuje. Zdecydowanie brakowało nam w serialu wątków Jedi. Uważam Kindred za bardzo solidny odcinek i szczerze mogę powiedzieć, że przyjemnie mi się go oglądało.

Cathia

Miło, że w ślad za wielkim admirałem nowy kanon wzbogacił się także o Rukha (kto wie, może Noghrich będzie dotyczyć druga część książki?), aczkolwiek przyznam, że sam zabójca mnie nieco rozczarował. Fakt, w starym kanonie z Jedi też mu nie do końca wychodziło, ale tutaj „szczęśliwych ucieczek” było jakby już za dużo. I tak, mistyczne spotkanie z wilkami było świetne, a końcówka odcinka sugeruje, że szykuje się coś naprawdę Wielkiego, więc może właśnie tak pożegnamy się z Jedi przed Nową nadzieją? Podobnie jak Nadiru, pocałunek Hery i Kanana odczytuję mocno pesymistycznie, więc…?

Kaelder Dherven

Kindred bez niepotrzebnej nachalności i przy zachowaniu odpowiedniego tempa akcji dostarcza widzom rozwinięcie wątku wilków z Lothalu oraz ich roli w całej opowieści. Przyznam, że połączenie wrażliwości na Moc tych stworzeń z obecnością świątyni Jedi na planecie okazało się bardzo interesującym rozwiązaniem. To w zasadzie spojenie ogromnego wpływu mistycyzmu oraz silnej obecności Mocy, którą odczuwa nawet Kanan. Obecność szumnie zapowiadanego Rukha, któremu głos użyczył Warwick Davies, jest natomiast obok wprowadzenia do serialu wielkiego admirała Thrawna, wyraźnym ukłonem w stronę miłośników cyklu Timothy’eo Zahna. Pytanie tylko, czy postać pójdzie w ślady swojego książkowego odpowiednika i sprzeciwi się w pewnym momencie swojemu „pracodawcy”? Jego występ może nie zachwycać wszystkich, ale pamiętajmy, że to zaledwie pierwszy odcinek z jego udziałem, a ponadto nie jest on najważniejszym jego elementem. Zgadzam się za to w kwestii znaczenia pocałunku Hery i Kanana, który wydaje się zwiastować coś niepokojącego.

Marik Vao

Kolejny odcinek udowadnia, że nawet twórcy czują się bezpieczniej w ostatnim sezonie. My jesteśmy im w stanie więcej wybaczyć (bo to już prawie koniec!), a oni nie boją się o przyszłość serii. Najlepszym przykładem jest relacja Hery i Kanana. Do zbliżenia tych dwojga powinno dojść najdalej w połowie pierwszego sezonu, a potem moglibyśmy oglądać trudności w ich relacji. Teraz twórcy i tak nie zdążą jej pokazać, więc nie muszą się martwić tym, dokąd taki związek może pójść i jak go napisać. Świetny unik przed wysiłkiem. „Na lenia” wstawiono też kolejną postać z Legend. Jedni się ucieszą z samego faktu i wybaczą degradację postaci, inni będą narzekać na wtórność „nowego” kanonu. Podobnie wygląda dowcip, w którym Ryder wspomina „plot armor”, który cechuje całą załogę „Ducha”. Na szczęście, odejście od epizodyczności pozwala opowiedzieć historię z wątkami pobocznymi i nie musimy pędzić przez bezsensowne wątki, zanim dojdziemy do osi fabuły. Czy doprowadzi nas to do sensownego finału? Czas pokaże. Ja na pewno trzymam kciuki. 4/10.