Serial „Star Wars” to właśnie to, na co czekam!

Gdy kilka dni temu Yako opublikował swój tekst o tym, że nie czeka na serial aktorski Star Wars, byłem szczerze zdumiony – tak jak i wielu z Was, którzy skomentowali go na naszym facebookowym fanpage’u. Jak można nie czekać na pierwszy w historii telewizyjny lub internetowy „tasiemiec” rozgrywający się w odległej galaktyce? Szczególnie teraz, w epoce, gdy amerykańskie seriale (szczególnie te tworzone dla tzw. kablówek) stoją na tak wysokim poziomie? Toż to Star Wars w zupełnie nowej formie, ba, jest to absolutnie jedyny rodzaj medium, w którym Star Wars jeszcze się nie pokazało. I nie, The Clone Wars czy Rebels się nie liczą – bądźmy poważni.

Dobrze, jednak trochę jestem w stanie zrozumieć. Są ludzie, którym nie podoba się nic, co robi Lucasfilm pod wodzą Kathleen Kennedy. Są również ludzie, którzy uważają, że co za dużo Star Wars to niezdrowo (co w dziwny sposób nie dotyczy ani książek, ani komiksów, tylko produkcje małego i dużego ekranu). Są też tacy, którzy seriali nie oglądają wcale lub kojarzą je z nędznymi, niskobudżetowymi produkcjami, które „kiedyś tam oglądali”, nie wiedząc o wspomnianym skoku poziomu, jaki nastąpił w ostatnich dwóch dekadach. Ale żeby zwykły fan nie czekał na serial aktorski? Ciężko w to uwierzyć.

Nareszcie!

Odkąd tylko głębiej wkroczyłem w cudowny świat telewizyjnych produkcji (co stało się w roku 2007), odtąd czekałem na tę chwilę. Jestem wielkim fanem gatunku science fiction w wydaniu małoekranowym. Mógłbym cięgiem wymieniać produkcje, które uwielbiam – Battlestar Galactica, Babylon 5, Firefly czy, rzecz jasna, Star Trek. Te starsze seriale, czy zupełnie współczesne, jak Star Trek: Discovery czy The Expanse są idealnym przykładem tego, jak może wyglądać Star Wars w formie odcinkowej. Mogą być mroczniejsze, bardziej nakierunkowane na starszego widza, z ciekawszą fabułą, głębszym rozwojem postaci i nietuzinkowymi bohaterami. Moc jedna wie, że Star Wars tego potrzebuje, bo same książki to jednak za mało.

Zresztą, jak być może pamiętacie, tak miało właśnie być. Yako wspomniał o scenariuszach dla iluś tam odcinków serialu pod roboczym tytułem Underworld, które kilka-kilkanaście lat temu zamówi George Lucas. Wbrew temu, co napisał mój współredaktor, nie miał to być serial o podbojach miłosnych Palpatine’a – wątek, gdzie kobieta uwodzi i porzuca przyszłego Imperatora był tylko jednym z wielu przewijających się w tamtym pomyśle. Serial miał być skierowany do znacznie starszego widza i prawdopodobnie pod tym względem –możliwe, że też fabularnym – łączył się z grą 1313. Gdyby nie zbyt duży koszt produkcji, Lucas zapewne dałby zielone światło do jego realizacji. A mówimy tu o człowieku, który produkował nieopłacalne The Clone Wars (nieopłacalne w tradycyjnym sensie, bo oczywiście Lucas zbił furę pieniędzy na zabawkach związanych z serialem).

Od fanów, dla fanów

Naturalnie może się tak zdarzyć, że serial będzie skierowany do młodszej widowni, albo że po prostu nie uda się przenieść magii Star Wars na mały ekran. O ile jednak jest prawdopodobieństwo, że nie dostaniemy do końca dorosłej odległej galaktyki (ale, powiedzmy sobie szczerze, odległa galaktyka w stylu Łotra 1 chyba nie jest taka zła, co?), to o poziom się nie martwię. Wiem, że za serial zabiorą się najlepsi z najlepszych, a do tego fani. Star Trek: Discovery jest moim zdaniem idealnym przykładem takiego serialu, abstrahując od kwestii kanonicznych, z którymi w przypadku Star Wars na pewno nie będzie żadnego problemu.

Jestem dobrej myśli i z niecierpliwością czekam na dalsze informacje – bardziej nawet, niż na informacje o kolejnej trylogii filmowej!