Spotkałem się ostatnio z opinią, że grudniowe premiery filmów spod znaku Gwiezdnych wojen są sprzeniewierzeniem tradycji – bo “za czasów George’a Lucasa” pierwsze pokazy Star Wars odbywały się w maju. Nic bardziej mylnego. Disney naprawił to, co zostało schrzanione w 1977 roku.
Powinniście wiedzieć, że pierwotna premiera pierwszego filmu (i jak wtedy się wydawało – jedynego) miała się odbyć… na święta 1976 roku. Z powodu problemów ze scenami zawierającymi efekty specjalne przesunięto premierę o pół roku, czyli właśnie na maj 1977 roku. Niewiele ma to zapewne wspólnego z datą urodzin Lucasa (14 maja), choć zapewne zbieg dat mógł być potem “ogrywany” marketingowo przez “pijarowców” Lucasfilmu, a na pewno był pożywką dla fanów.
Maj to bardzo zła data
Gdyby nie chodziło o Gwiezdne wojny, to maj byłby bardzo złym czasem na debiut jakiegokolwiek produktu. W maju ludzie myślą już o wakacjach i co za tym idzie – zaczynają odkładać pieniądze na wyjazd. Owszem – być może bilet do kina to nie majątek (choć patrząc na ceny biletów w weekend w multipleksach, zaczynam się zastanawiać, kiedy do kina trzeba będzie chodzić z żyrantem), ale to jest właśnie powód, dla którego obecnie premiery największych gier są zaplanowane właśnie na październik lub listopad. Sezon ogórkowy – tak właśnie nazywa się czas lata i nie nazywa się tak bez przyczyny.
Grudzień to data doskonała
O tym, dlaczego jesteśmy bardziej skłonni do wydawania pieniędzy w zimie napisano już całe podręczniki dla handlowców. Zapewne wiecie, że zbliżające się święta są przyczynkiem do chętniejszych zakupów. Kupujemy prezenty, ale też kupujemy rzeczy dla siebie. Dlatego właśnie późną jesienią wprowadzono sławetne święto konsumpcjonizmu, czyli Black Friday. Zresztą jesienią i zimą kupujemy więcej, aby sobie poprawić nastrój, pogorszony zmniejszoną ilością słońca. Nie wnikajmy w te prawdziwe lub zmyślone teorie marketingowe, najważniejszą przyczyną premier Star Wars w grudniu jest przecież fakt, że Gwiezdne wojny to przede wszystkim…
Sprzedaż gadżetów
To kolejne istotne i wiele wnoszące do sprawy stwierdzenie. Gwiezdne wojny nie istniałyby, gdyby nie zabawki (i inne produkty z logo Star Wars), które pojawiają się w sklepach. Sprzedaż jest największa w okolicy premiery nowego filmu, a jeśli można to dodatkowo połączyć z tymi wszystkimi czarnymi piątkami, cybernetycznymi poniedziałkami i szałem przedświątecznych zakupów – tym lepiej. Dlatego też wszystkie kolejne daty premier majowych filmów i spin-offów “nowych” Gwiezdnych wojen należy włożyć między bajki i wszystkie pokazy będą w grudniu, nawet jeśli ogłoszenia (jeszcze) mówią o maju.
Fani lubią grudzień – i Wy też powinniście
Ja się cieszę, że premiera Gwiezdnych wojen jest w grudniu. Dobrze w tym całym szale świątecznym i natłoku filmów pokroju Love Actually (które zresztą uwielbiam i oglądam w każde święta) czy innego Kevina samego w domu obejrzeć coś normalnego. Takie Gwiezdne wojny na przykład. A że w supermarkecie będzie stał Vader i zachęcał mnie do zakupu figurek? Wolę jego niż kolejnego bałwanka. Nie należy postrzegać przeniesienia premier na grudzień jako odejścia od tradycji majowej. To powrót na właściwe tory i maksymalizacja zysku. Akurat przeciwko tego rodzaju maksymalizacji zysku nie powinniśmy mieć nic przeciwko.