Jak to powiedział kiedyś jeden z niewielu oglądanych przeze mnie vlogerów, Linkara – fandom to dziwna rzecz. Bardzo łatwo uznać społeczność fanów jakiegoś fenomenu kulturowego za najgorszą możliwą grupę ludzi. Z przykrością stwierdzam, że w ostatnie tygodnie myślałem tak coraz częściej o nas – fanach Gwiezdnych wojen.
Zacznę może od tego, iż w każdej z grup związanych z moimi zainteresowaniami mają miejsce wewnętrzne podziały. W każdej z nich toczą się kłótnie, w każdej znaleźć można (mniejszą lub większą) grupę osób obracających się w danym środowisku dłużej i osób z nimi związanych, które przypisują sobie jedyne słuszne spojrzenie na zagadnienie i często w niekoniecznie wyrafinowany sposób starają się zwalczać niepasujące do ich wizji elementy oraz stojących za nimi ludzi. Ale z przykrością stwierdzam, że tylko w naszym wypadku zauważyłem, że przyczyną sporów jest tak drobna rzecz: po prostu to, że jednym się film nie podobał, a drugim nie. I tylko u nas jest aż tak wiele grupek, które uzurpują sobie jedyne słuszne spojrzenie, innych traktując jak niedorozwiniętych idiotów – zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. I to u nas ilość osobistych, wykraczających poza granicę dobrego smaku wycieczek przekracza ludzkie pojęcie.
Finn, Rose i wcielający się w nich aktorzy są ostatnio popularnymi obiektami złośliwych, rasistowskich komentarzy ze strony niektórych ich antyfanów. Nie sądzę, że muszę cokolwiek tu dodawać – takie zachowanie jest po prostu żenujące.
Czego bowiem można się dowiedzieć z Internetu? Podam tylko wybrane przykłady, bo szkoda mi zdrowia na szeroką analizę. Ludzi, którzy lubią Epizod VIII należy posłać na stryczek. To wyłącznie bezmyślni, zmanipulowani przez media idioci – myślący człowiek i ‘prawdziwy fan’ tego w życiu nie łyknie. Albo takich ludzi nie ma w ogóle. To trolle lub ludzie opłaceni przez Disneya, który niszczy artystyczne dziedzictwo wizji Lucasa i myśli tylko o kasie. Myślący, wybredny, wyrafinowany widz tego filmu nienawidzi – lubić go może półanalfabeta, który pochłonie wszystko, co mu zaserwują i zagryza popcornem. Z drugiej strony – jeśli komuś się nie podobało, to jest grubym, mieszkającym w piwnicy domu rodzinnego pryszczatym nerdem bez planów na przyszłość, hejterem który zionie ogniem na wszystko, co nie spełnia w stu procentach jego wizji lub rasistą/seksistą czy też innym przedstawicielem ciemnogrodu.
Wiecie, co mnie przeraża? Nie tak znowu dawno temu pisałem o tym, jak to „normalni” ludzie nieraz gardzą fantastami i wyśmiewają się z ich zainteresowań. I, niestety, od niedawna fan Star Wars fanowi wilkiem. Wystarczy przejrzeć strony na Facebooku, wystarczy przejrzeć fora… Litości, nie chodzi o nic ważnego! To nie spór polityczny, od którego zależy przyszłość milionów ludzi! To nie jest konflikt w środowisku zajmującym się czymś naukowo, od którego zależy jakość publikacji na dany temat! Chodzi o Gwiezdne wojny – fikcyjny świat, którego jedynym zadaniem jest odrywać nas od rzeczywistości i sprawiać przyjemność! Dlaczego odmienne zdania na temat jego elementów muszą tak dzielić fanów, których ten świat przede wszystkim połączył? Ja rozumiem – istotną częścią każdego fandomu są dyskusje i wymiana zdań. W niektórych przypadkach są oczywiste – każdy film ma swoje wady, zalety oraz elementy kontrowersyjne, oczywistym jest więc, że fani mają zróżnicowane opinie i czują potrzebę ich wymiany z innymi. Ale niektórzy zdają się nie potrafić pogodzić z tym, że pewnych rzeczy nie można drugiej stronie wyperswadować, bo po prostu mają inny gust, i że dyskusja nie musi polegać na wywyższaniu siebie i swojego punktu widzenia przy jednoczesnym poniżaniu oponenta. Ostrą wymianę zdań można przeprowadzić bez wycieczek osobistych i przesadnie wielkich porównań.
Właśnie tak chciałbym widzieć nas, fanów. Ludzi wspólnie czerpiących radość z ulubionego świata. Niestety, ostatnio jest o to coraz trudniej.
No i inna sprawa – jak daleko niektórzy są w stanie zajść tylko dlatego, że coś im się nie spodobało… Nie wierzę, że niska ocena Ostatniego Jedi spowodowana jest wyłącznie sabotażem, to było pewnie kilka kropel w morzu rozczarowania i niezadowolenia. Niemniej sam fakt, że pewna jednostka (jednostki?) nie może zrozumieć, że Ostatni Jedi jest filmem na tyle odmiennym od pozostałych w sadze i na tyle nierównym, by wzbudzić zarówno zachwyt, jak i zdegustowanie poświęca niemało czasu, by przygotować skrypt, który ma na celu generować negatywne opinie na Rotten Tomatoes mnie zdumiewa. Podobnie, jak przewijające się w Internecie w różnych jego zakamarkach wypowiedzi TYCH SAMYCH OSÓB, które naprawdę dużo energii poświęcają, byle w każdym możliwym miejscu wyrazić swoje zdanie i negatywny stosunek do osób o zdaniu odmiennym. Współczuję, te cenne minuty (a może i godziny?) można by spędzić na czymś dużo bardziej rozwijającym.
No i na zakończenie – prawdziwi fani. Kim niby są? Tymi, którzy lubią post-lucasowskie Star Wars? Tymi, którzy lubią tylko stary kanon? Tymi, którzy lubią oba? Guzik. To kolejny z wielu przykładów sytuacji, gdy pewna wąska grupa stara się wyróżnić na tle większej całości. Dobrą analogią jest tu chyba dyskurs o wyższości „podróżnika” nad „turystą”. W skrócie – chodzi mniej więcej o to, że zdaniem pewnych ludzi, prawdziwy podróżnik przemierza cały kraj, zatrzymuje się w małych wioskach, gdzie nic nie ma, przemierza rozdroża, nocuje pod gołym niebem lub w najtańszych hostelach i skupia się na kontakcie z miejscowymi ludźmi. Taka osoba nie jest turystą – członkiem bezmózgiej masy, który całymi dniami leży na plaży lub siedzi w hotelu all-inclusive, świat poznaje tylko chodząc do muzeów lub sklepów z pamiątkami i nie zapuszcza się nigdzie, gdzie nie zabierze go autokarem pilot. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Dwa pokrewne sposoby spędzania wolnego czasu, zwolennicy jednego z nich stawiający siebie ponad drugimi. Podobno przygłupimi, bezmyślnymi, łykającymi wszystko…
A ja powiem tak: prawdziwy fan to osoba, która zaangażowała się w obcowanie ze światem odległej galaktyki, czerpie z tego radość i czyni to ważnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Czy robi to analizując materiały zakulisowe filmów i wyłapując wszystkie detale z kadrów Gwiezdnej Sagi, czy zaczytując się w książkach i komiksach czy tworząc własne dzieła nawiązujące do Star Wars – nieważne. Nie jest dla mnie prawdziwym fanem ten, kto swe fanostwo manifestuje przede wszystkim krzycząc o jedynym słusznym Star Wars, naskakując w sieci na ludzi o odmiennym zdaniu, kto próbuje sterroryzować innych i zalać Internet niekoniecznie przyjemnymi w lekturze wypowiedziami na ten temat. Wszystkim krzykaczom życzę, by się opamiętali. Odetchnęli. I zaczęli szukać w Star Wars RADOŚCI.