Nie czarujmy się – od początku wiedzieliśmy, że w Ostatnim Jedi zginie kolejna osoba z Wielkiej Trójki, oczywiście wszyscy zakładali, że będzie to Leia – w końcu Carrie Fisher opuściła nas rok temu. Jednak również w tej kwestii film okazał się zaskakujący, ponieważ i owszem, ginie ktoś z rodu Skywalkerów, jednak niekoniecznie nasza ukochana wojownicza księżniczka. Oczywiście, bawiono się tą myślą, nawet dosyć intensywnie, jednak koniec końców okazało się to tylko zabawą. Osobiście uważam takie rozwiązanie za olbrzymi błąd i zanim rzucicie się pożreć mnie żywcem, pozwólcie mi wytłumaczyć.
Nie wiem, czy czytaliście może absolutnie fantastyczną serię o Honor Harrington, military SF pióra Davida Webera. Jeśli nie, polecam. Myślę, że nie będzie tutaj żadnym spoilerem informacja, że jak przystało na taki właśnie gatunek, trup w kolejnych książkach ściele się gęsto, a ofiary są… tak naprawdę praktycznie anonimowe. Oczywiście, giną i bohaterowie drugoplanowi, znamy nawet ich nazwiska, ale kiedy czyta się o tym, iż w eksplozji okrętu śmierć poniosło tyle i tyle tysięcy żołnierzy, otrzymujemy skalę i brutalność konfliktu. Tu nie ma miejsca na indywidualne akty heroizmu i pojedynki, trwa wojna. Po części mamy to w Star Wars, przecież w każdej odsłonie galaktycznego konfliktu giną osoby, których nie znamy – weźmy za przykład takie chociażby Hoth lub Alderaan. Jednak nie wiemy o tych osobach praktycznie nic, oprócz tego, że na przykład walczyły za swoje ideały w szeregach rebeliantów. To po prostu zwykłe ofiary.
Jakże ciekawie na tym tle wyglądałaby śmierć naszej księżniczki, symbolu Rebelii, która ginie tak po prostu, po wybuchu mostka, ostrzelanego nawet nie przez Kylo Rena, a dwóch anonimowych towarzyszących mu pilotów. Jakże bolesne i intensywne byłoby to przypomnienie, że podczas wojny nie wystarczy być sławnym czy odważnym, wystarczy być w złym miejscu o złym czasie, by tak po prostu odejść. Nie zawsze dokonując jakiegoś wyjątkowo heroicznego aktu (patrz wiceadmirał Holdo czy Paige, siostra Rose), czasem po prostu tak się dzieje. I powiem Wam szczerze, że dla mnie byłby to wspaniały hołd dla księżniczki, która chociaż mogłaby się gdzieś zaszyć i gardłować w nieco bardziej bezpieczny sposób za swoją sprawą, była tam – na pierwszej linii frontu i tam też poniosła śmierć, jak każdy inny żołnierz.
Tymczasem otrzymaliśmy jedną z najbardziej żenujących scen w Epizodzie VIII – leiowy lot przez próżnię, nakręcony i wyglądający wyjątkowo wręcz fatalnie. Cieszę się, rzecz jasna, że wreszcie widzimy naprawdę kreatywne użycie Mocy przez księżniczkę, ale przecież i wcześniej wiedzieliśmy, że jest ona na nią wrażliwa, nie potrzebowaliśmy do tego słów innych, wystarczyła ta jedna scena w Imperium kontratakuje, kiedy lokalizuje cierpiącego Luke’a. Nie, ten scenariusz się dla mnie zupełnie nie broni.
Co również mnie martwi, możliwe, że nawet bardziej, to fakt, że teraz będzie trzeba naszą księżniczkę pożegnać w inny sposób. Możliwe, że poza ekranem, choć byłby to absolutny skandal i tym razem fani by się chyba rzeczywiście zbuntowali (kto jeszcze pamięta te sławetne memy, że jeśli ktokolwiek z Wielkiej Trójki zginie, wzniecimy bunt… ha ha ha). Jeśli nie… jak to właściwie zostanie rozwiązane? Nakręcono całkiem sporo scen z Carrie, to wiemy, jednak obawiam się, że w świetle technologicznych cudeniek z Rogue One, taki Abrams nie powstrzyma się od kreatywnego wykorzystania CGI i otrzymamy koszmarki na miarę Tarkina lub komputerowo odtworzonej młodziutkiej księżniczki. Podejrzewam, że jakiekolwiek rozwiązanie nie zostanie zastosowane, i tak będzie złe, w jakiś konkretny sposób. Dlatego właśnie śmiem twierdzić, że śmierć Lei w wybuchu mostka „Raddusa” byłaby znacznie ciekawszym rozwiązaniem. Na pewno zdecydowanie oryginalnym.