Ostatni Jedi powoli zbliża się do końca box office’owego żywota, siłą rozpędu wpadając do pierwszej dziesiątki najlepiej zarabiających produkcji w historii kina. Film dobił do 1,3 miliarda dolarów, co z jednej strony gwarantuje mu drugie miejsce w rankingu gwiezdnowojennych filmów, z drugiej zaś w fandomie krążą głosy, że ten wynik jest porażką dla Lucasfilmu. Jak jest w istocie? Spróbujmy rozjaśnić sytuację, rzucając oko na kwoty wykręcone przez Gwiezdne wojny. Uwaga, w tekście będzie sporo cyferek i wszelakich wyliczeń.
Cofnijmy się do końca lat 70., bo oczywiście zacząć musimy od Oryginalnej Trylogii. Na wstępie warto porównać ówczesną i współczesną amerykańską płacę minimalną, a także ceny biletów kinowych, aby złapać niezbędną perspektywę i wygodnie przełożyć wyniki osiągnięte przez Epizody IV-VI. Minimalna stawka godzinowa w USA w okolicach 1980 roku wynosiła niewiele ponad 3 dolary, po 2009 roku zaś 7,25 dolara. Bilet kinowy kosztował średnio 2,6 dolara, a obecnie – według strony Box Office Mojo – jest to 9,18 dolara. Oczywiście, trzeba brać poprawkę na to, że nie da się dokładnie przełożyć wartości pieniądza na przestrzeni dekad, ale przynajmniej daje nam to jakiś obraz, z którym możemy rozpocząć swoje wyliczanki od Nowej nadziei.
Nadzieja jest najważniejsza
Budżet Epizodu IV wynosił 13 milionów dolarów, co nawet w tamtych czasach nie robiło na nikim wrażenia. Dla porównania, Bliskie spotkania trzeciego stopnia Stevena Spielberga kosztowało 20 milionów dolarów, o 35% więcej niż epopeja Lucasa. Przekładając na dzisiejsze dolary Nowa nadzieja kosztowałaby około 40 milionów, co jest i tak kwotą bardzo małą, zestawiając ją ze współczesnymi blockbusterami, których budżety kształtują się w granicach od 150 do nawet 300 milionów dolarów. Od dnia premiery w maju 1977 roku (za pierwszym razem Nowa nadzieja, wtedy zwana po prostu Star Wars, nie schodziła z kin przez ponad rok) do Edycji Specjalnej z 1997 roku film zarobił 775 milionów dolarów na całym świecie, co dzisiaj dałoby 2,2-2,7 miliarda dolarów (w zależności od źródła wyliczeń; problemy sprawiają wpływy spoza USA, których współczesną wartość ciężko oszacować), plasując produkcję w czołowej trójce wszech czasów przy uwzględnieniu efektów inflacji. Otrzymujemy więc niesamowity wynik, bo film na 1 wydanego dolara zarobił ponad 50. Porównanie choćby z Avatarem (budżet 280 milionów przy 2,7 miliarda w box office’ie) jeszcze dobitniej uświadamia nas, że Nowa nadzieja była i jest światowym fenomenem.
Imperium kontratakuje zarobiło w 1980, 1982 i 1997 roku na świecie 538 milionów dolarów, co stanowi około 70% wpływów Nowej nadziei. Jak widać, produkcja poradziła sobie znacznie gorzej niż pierwsza część przy prawie dwukrotnie większym budżecie, co okaże się znamienne dla środkowych części Gwiezdnych wojen. Ale o tym później, bo po Epizodzie V na ekrany kinowe zawitał wieńczący trylogię Powrót Jedi (ponownie wyprodukowanym za więcej pieniędzy, niż poprzednia część), zgarniając podobną, chociaż niższą kwotę 475 milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych, czyli kolebce marki, wszystkie trzy filmy zgodnie zajęły pierwsze miejsca w ujęciu rocznym domowego box office’u. Po tym wiekopomnym wydarzeniu w świecie kinowych Gwiezdnych wojen nastała długa cisza.
Wielki comeback
No, może nie długa i nie do końca cicha, bo po drodze wydano wspomnianą wyżej Edycję Specjalną, ale na konkrety musieliśmy poczekać 16 lat, gdy do kin weszło Mroczne widmo. Epizod I, zgodnie z przewidywaniami, bazując na nostalgii wyposzczonych fanów, zgarnął niemało, bo nieco mniej niż miliard dolarów (po dodaniu wersji 3D z 2012 roku dało to ostatecznie 1,027 mld – całkiem niezła sumka jak za tak krytykowany obraz, prawda?). Atak klonów zgarnął „zaledwie” 649 milinów. Brzmi znajomo? Dokładnie tak, druga część trylogii, podobnie jak wcześniej Imperium kontratakuje, zarobiła znacznie mniej niż pierwsza, w przypadku Epizodu II zaledwie 65% wpływów poprzednika. Zemsta Sithów uczyniła progres, wykręcając przyzwoite 848 milionów. Krystalizują się nam już powoli proporcje pomiędzy epizodami, widać jak na dłoni, że środkowa część przyciąga do kin mniej ludzi (co więcej, w przypadku Ataku klonów mówimy o jedynym filmie Star Wars, który nie zajął pierwszego miejsca w amerykańskim rocznym zestawieniu box office’u!). Zwracam na ten fakt uwagę, żeby przejść do kwestii nowych filmów, a przede wszystkim Ostatniego Jedi, którego kondycja finansowa tak rozpala wyobraźnię fanów.
Nowa era
To, że Przebudzenie Mocy rozbije sejf, było wiadome od momentu ogłoszenia prac nad pierwszym od lat filmem. Forbes przewidywał wynik w okolicach Jurassic World (ok. 1,6-1,7 mld), który okazał się mocno niedoszacowany. Film w reżyserii J.J. Abramsa zarobił 2,068 mld dolarów, plasując się na pierwszym miejscu wszech czasów w USA i trzecim na świecie, oczywiście bez brania pod uwagę inflacji. Przebudzenie Mocy pobiło mnóstwo większych bądź mniejszych rekordów (najlepszy pierwszy tydzień projekcji, największe wpływy z jednego dnia etc.) i mocno rozpaliło nadzieje na Ostatniego Jedi. Wróćmy jednak do wcześniejszych filmów. Ustaliliśmy, że Epizod V i Epizod II zarobiły odpowiednio 70% i 65% zysków swoich poprzedników. Gdyby przełożyć tę zależność na Ostatniego Jedi, film wykręciłby około 1,3-1,4 miliarda. I faktycznie, produkcja ma na koncie ponad 1,3 miliarda (stan na 31 stycznia 2018) i nie zapominajmy, że powoli bo powoli, ale jednak ta kwota rośnie i pewnie zatrzyma się tam, gdzie wskazuje matematyka.
Prosimy nie siać paniki
Co to oznacza? Oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że nie powinniśmy byli oczekiwać od Ostatniego Jedi czegoś więcej w box office’owej walce, bo film radzi sobie tak, jak dyktuje historia. Nie jest żadną wtopą, która przekreśla przyszłość sagi. Nie jest też dziełem, który osiąga wynik ponad stan niczym Nowa nadzieja i szokuje nawet skrupulatnych analityków finansowych Disneya. Można się więc rozejść i przestać nad tą sprawą pochylać, bo królowa nauk pokazała, że Gwiezdne wojny w rękach nowych właścicieli idą w dobrym (no, przynajmniej finansowo) kierunku, a fani wcale nie odwrócili się od swojej ukochanej sagi.