Stało się to, na co niektórzy czekali z obawą, inni z nadzieją, a jeszcze inni bez emocji – finał czwartego i zarazem ostatniego sezonu Rebels. Oto, co o nim sądzi nasza redakcja.
Marik Vao
Wow! Czyż to nie było… intensywne? W finale zobaczyliśmy w końcu prawdziwą brutalność totalitarnego Imperium: groźbę i częściowe bombardowanie Lothalu. Rebelianci musieli walczyć nie tylko o wypędzenie Imperium, ale także o to, by po przegnanej wroga pozostało coś więcej niż sawanny. Zapowiadało się bardzo dobrze, a skończyło się… jak zwykle. Serial przyzwyczaił nas do kiepskich odcinków i nieco lepszych zakończeń. Niestety, zakończenie okazało się zawieść w kilku kwestiach: po pierwsze, zabrakło tu dramatyzmu potrzebnego dla spójności kanonu. Okazuje się, że Ahsoka nadal żyje i zostaje z Rebelią, a Ezra prawdopodobnie nie umiera. Co więcej, Hera ma dziecko, które ma potencjał w Mocy. To by było na tyle, jeśli chodzi o Luke’a, ostatniego Jedi.
Po drugie, serial powtórzył błędy The Clone Wars – wielu wątków nie domknięto, a na pocieszenie dostaliśmy streszczenie Sabine przypominające zakończenie Gothica III. Czy to oznacza, że czeka nas trzeci serial Filoniego, osadzony w czasach po Powrocie Jedi? Radość z tego, że to wreszcie koniec bardzo szybko przeszła u mnie w obawy, czy ten koszmar nigdy się nie skończy. Jeśli tendencja się utrzyma, dostalibyśmy serial z jeszcze większym lenistwem scenarzystów i jeszcze gorszą animacją (już w tym odcinku miałem wrażenie, że niektóre ujęcia nie zostały poprawnie zrenderowane). 6/10.
Ithilnar
Szczerze mówiąc cieszę się, że to już koniec tego serialu. To, co zaserwowano nam w finale, woła o pomstę do nieba. Z wyjątkiem kilku scen (decyzja Thrawna o zbombardowaniu planety jeśli Ezra się nie podda czy kuszenia Bridgera przez Palpatine’a) ostatni odcinek był festiwalem głupoty. Sama akcja Rebeliantów, czyli plan zwabienia wszystkich Imperialnych do kopuły i wysadzenie jej w powietrze, jest absurdalny i przeczy wszystkiemu, co do tej pory w serialu pokazano (czyżby nagle metody Gerrery były dobre?). Do tego naiwna wiara w to, że dysponujący militarną przewagą Thrawn ugnie się przed śmiesznymi żądaniami Ezry, wreszcie wkroczenie do akcji purrgli (czy tylko ja zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem żyjące w próżni bestie nagle nie mają problemu z lotem w atmosferze?) i cudowne ocalenie praktycznie całej rebelianckiej grupy… Nie kupuję tego. Finał pokazał dwie ważne kwestie: po pierwsze, krótkowzroczność Rebeliantów, którzy nie biorą pod uwagę (lub nie chcą) skutków swych działań dla ludności cywilnej, a po drugie – asekuranckie podejście twórców serialu, którzy w spektakularny sposób zaprzepaścili okazję na przedstawienie ciekawej opowieści o walce o wolność i poświeceniu. Zamiast tego dostaliśmy wyświechtaną papkę. Jestem bardzo rozczarowana.
Cathia
Powiedzieć, że jestem rozczarowana, to za mało. Jestem… straszliwie zirytowana. Wraz ze śmiercią Kanana szczerze i uczciwie liczyłam na to, że nareszcie serial nieco dojrzał (tak, jak wraz z czytelnikiem dorastała seria potterowska) – byłam naiwna. Jestem naiwna. Niestety, dostaliśmy absurdalny festiwal idiotycznych planów i rozwiązań wyciągniętych z rękawa scenarzysty (purrgil ex machina). Nie zdecydowano się na końcówkę mroczną, przynoszącą jakiekolwiek istotne straty (wybaczcie, ale jeden klon w porównaniu z całą potęgą Imperium zmiecioną w tym odcinku to jakieś nieporozumienie), jest optymistycznie, lśniąco, brakuje mi jeszcze tęczy i szczeniaczków – te pojawią się zapewne w tym następnym serialu, bo też mam co do tego bardzo złe przeczucia.
Wybaczcie, ale moje zawieszenie niewiary padło dokładnie tak samo jak w przypadku Przebudzenia Mocy – Rebelianci dzieją się przed Nową nadzieją, Imperium jest jeszcze silne, nie kupuję tego radosnego „nie przyszli po nas”. Tak, rozumiem, to jest bajka dla dzieci, ale w takim razie można byłoby okupić zwycięstwo większymi stratami? Bo powiedzmy sobie szczerze – oczywistym jest, iż Ezra żyje. Zresztą, jak ma nie żyć, skoro cała reszta załogi „Ducha” przecież przetrwała Galaktyczną Wojnę Domową i ma się świetnie. No do jasnej….! Przy okazji po kobiecemu zastanawiam się, kiedy Kanan i Hera… no wiecie co, i jak to jest, że hybryda ludzko-twi’lekańska ma chyba niewiele tych drugich genów.
Podobnie jak Ithilnar, mam również bardzo duże problemy z tym, co pokazano w tym odcinku w kwestii rebelianckiej walki. Ja już pominę może reperkusje na ludności cywilnej, ale czy zamknięcie wszystkich Imperialnych w Kopule i wysadzenie jej w powietrze to przypadkiem nie jest zbrodnia wojenna? Łatwo się wytyka takie rzeczy Imperium, ale jeśli my walczymy z nimi, to wszystkie chwyty dozwolone? No tak, zapomniałam, to nie są ludzie i jak Imperium zabija dowolne istoty, to źle – jeśli dowolne istoty zabijają szturmowców, to bardzo dobrze. Moralność Kalego w najlepszym wydaniu – oby tylko dzieci nie zaczęły brać z tego przykładu. Pozwolicie również, że wypiję za Thrawna, Rukha i Pelleona. Jeśli na tym polega powrót postaci ze starego kanonu, to ja już przestaję żywić nadzieję na Marę Jade, bo się najzwyczajniej w świecie boję.
Nadiru
Deus ex machina a.k.a. purrgile, założenie, że Imperium nie uderzy na Lothal, bo jest najwyraźniej zajęte problemami Gwiazdy Śmierci, cały zamysł, że można po prostu bezkarnie odebrać Imperium planetę… Zgodzę się z moimi przedmówcami, że mnóstwo rzeczy w finale nie trzyma się kupy, nawet jak na standardy Star Wars. Tym niemniej o pewne rzeczy chyba czepiamy się jak nie za mocno, to z dziwnych powodów. Chociażby kwestia imperialnej kopuły – dlaczego Rebelianci mieliby jej nie wysadzić? To cel militarny taki sam, jak Gwiazda Śmierci czy dowolny niszczyciel gwiezdny. Także pojawienie się Ahsoki wcale nie oznacza, że była częścią Rebelii, a syn Hery i Kanana będzie kiedykolwiek Jedi, to zbyt daleko idące wnioski. Warto też zauważyć, że takie elementy jak krótkowzroczność załogi „Ducha” i głupota niektórych pomysłów po pierwsze często dotyczą całego Sojuszu – działania trójki Organów i Alderaan nasuwają się same – to odpowiadają też realiom naszego świata. Ileż to w historii wojen było generałów-idiotów i dowódców, którzy wymyślali absurdalne i nierealne plany, w których nie liczono się z cywilami lub własnymi żołnierzami? Jako ktoś, kto żywo interesuje się historią mogę Wam powiedzieć, że to, co dzieje się w Rebels to pikuś. Historia naszej małej planety pełna jest znacznie większych głupot, niestety.
To powiedziawszy, Family Reunion and Farewell jest w moim odczuciu bardzo średnim odcinkiem. Czy dobrym zakończeniem? Tu już jest lepiej. Abstrahując od tego, że poznaliśmy losy załogi „Ducha” po Powrocie Jedi, większość wątków zostało zamkniętych – nawet te dotyczące Thrawna, Ezry i Ahsoki technicznie rzecz ujmując nie wymagają domknięcia, jako że ewidentnie te trzy postacie nie brały już dalszego udziału w Galaktycznej Wojnie Domowej. Co oczywiście nie oznacza, że nie chciałbym się dowiedzieć, co było dalej – czyżby skończyli gdzieś w Nieznanych Regionach? W jakimś odciętym od reszty galaktyki skrawku przestrzeni? Może z tego wyniknąć ciekawa historia. Cieszę się, że wbrew żądaniom niektórych, Ezra nie zginął. Śmierć Kanana w zupełności wystarczyła; pożegnanie się z życiem Zeba czy Sabine (bo innych opcji nie było) po czymś takim nie miałoby większego sensu, szczególnie w serialu nastawionym na dzieci. Z pewnością oczekiwałem po finale Rebels więcej i w efekcie się rozczarowałem – ale przynajmniej całość została jakoś (ostatecznie?) zakończona, spięta klamrą. To więcej, niż otrzymało The Clone Wars.
Krzywy
Od zakończenia oczekiwałem tylko tego, by nie namieszało zbytnio w kanonie. Niestety w bajce dla dzieci nie było miejsca na powtórkę z Łotra 1. Ezra odstawiony na boczny tor, dziecko Kanana, czy wreszcie Ahsoka żyjąca po Powrocie Jedi (!) – to wszystko kłoci mi się z Oryginalną Trylogią i motywem Luke’a jako ostatniego przedstawiciela Zakonu. Ja wiem, że Ezra był tylko uczniem podawana, a Ahsoka została wydalona z Zakonu, ale… niesmak pozostał. Jestem rozczarowany, że Filoni nie miał na tyle jak, by uśmiercić obdarzone Mocą postaci, tak jak wkurzyli mnie włodarze Disneya, którzy tego na nim nie wymogli. Cieszy, że dostaliśmy epilog, a jednocześnie martwi, że pojawi się najwyraźniej kolejna animacja o Sabine, Ahsoce i Ezrze w czasach po zniszczeniu Gwiazdy Śmierci.
Dark Dragon
Finał Rebeliantów rozdarł mnie wewnętrznie, pomimo obniżenia standardów po poprzednim odcinku wciąż poczułem zawód, ale też i sporo radości. Początek to do bólu oklepane włamanie się na teren Imperium i przejęcie placówki – nic zaskakujące, ani świeżego. Na szczęście Thrawn miał na to stanowczą odpowiedź w postaci bombardowania miasta, za co duży plus. Ezra się poddaje i trafia na okręt Thrawna, gdzie spotyka się z samym Palpatinem. Ta scena to istny geniusz! Udawanie przez Imperatora znów starego poczciwego kanclerza wypadło fenomenalnie, podobnie zresztą jak cały proces kuszenia Ezry. W tym też momencie Ezra pokazuje nam jak bardzo dorósł, zachował się jak prawdziwy Jedi i jedyną moją bolączką było to, że Palpatine mógł Mocą zdjąć chłopakowi kajdany, ale nie potrafił go już poddusić (jak robił to wcześniej np. z Dooku). Przyjemnie oglądało się Gwardię Imperialną w akcji, ale widać też, że nie starczyło budżetu na ich ikoniczne płaszcze. Imperium ogółem dostało potężny oklep od Rebeliantów i zostało dosłownie zmasakrowane przy stratach rzędu jednej osoby. Jak to jest, że każdy szturmowiec w pełnej zbroi błyskawicznie umiera od byle strzału w kolano, ale klon w podkoszulku po strzale w klatkę piersiową żyje wystarczająco długo, by się pożegnać? Dlaczego świniak grał teatralną śmierć (ani to poważne, ani sensowne)? Czy ktoś wziął pod uwagę, że po zniszczeniu całej tej imperialnej konstrukcji jej szczątki spadną na miasto i je zdewastują? Rebelianci musieli wygrać, ale można było to wszystko pokazać w sposób bardziej inteligentny i realistyczny.
Końcówka, w której Ezra wygrywa starcie z Thrawnem dzięki kosmicznym wielorybom była rozczarowująca. Deus ex machina na pełnych obrotach, zniszczyli całą flotę, a nie pokazali chociaż jednego z tych zwierzaków, jak umiera… Z pozytywów z pewnością warto wymienić fakt, że Thrawn przeżył, przepowiednia Bendu się ziściła i postacie poleciały tak daleko w jakieś nieznane regiony, że nie mogły wpłynąć na Oryginalną Trylogię. Jeśli chodzi o sam epilog, to muszę przyznać, że wlał we mnie swoistą radość. Nie jestem pewien czy to przez to, że mamy tak mało informacji na temat wydarzeń po Epizodzie VI, czy to perspektywa zakończenia całego sezonu. Z dziwnych rzeczy – dziecko Hery: jakiś cudem zostało poczęte (kiedy?) oraz jest dziwną hybrydą z zielonymi włosami, gdzie większość z nas spodziewałaby się, że fizjonomia Twi’leków weźmie górę. Marzenia wielu z nas na galaktykę bez Jedi w okresie Oryginalnej Trylogii zostały pogrzebane, gdyż Ahsoka przeżyła i jak Gandalf Biały stoi w (ekonomicznym dla produkcji) niemym bezruchu i jest gotowa na następny serial animowany. Oczywiście tworzy to podwaliny pod teorie, że pojawiła się znikąd dopiero po Epizodzie VI, ale ciężko mi się pogodzić z faktem, że mimo, że sztab Rebelii znał Jedi, oni gdzieś tam są, Sabine miała miecz świetlny, to nikt nie pomógł Luke’owi w jego szkoleniu. Jednocześnie miło jest spojrzeć na obudowany Lothal i razem z bohaterami spojrzeć z optymizmem na zapowiadającą się serię pomiędzy Powrotem Jedi a Przebudzeniem Mocy.
Jedi Przemo
Finał okazał się dla mnie strasznym rozczarowaniem. Ponownie plan napisany na kolanie, który nie miał szans się powieść… a jednak! Nadiru, cel militarny celem militarnym, ale jest różnica między zniszczeniem niszczyciela lub Gwiazdy Śmierci w bitwie, gdy żołnierze są świadomi zagrożenia, a zwabieniem nieświadomych oddziałów w pułapkę i wysadzenie ich w powietrze! To jest mord, który nie różni się niczym od zagazowania pomieszczeń. Metody Gerrery wracają nagle do łask? Purrgil ex machina… No tu już chyba wszystko zostało powiedziane, nie kopmy leżącego. „Zakończenie” wątku Ezry uważam za najbardziej leniwe i tchórzliwe, jakie mogli wymyślić, a jeśli się bali śmierci dwóch istotnych osób w jednym sezonie to powinni uśmiercić Kanana w finale trzeciego sezonu! To dopiero rozwinęłoby postać Ezry w czwartym, ale co ja tam wiem… Nagle też mamy uwierzyć, że Imperium ot tak odpuściło sobie zbuntowaną planetę, zwłaszcza przy polityce strachu Tarkina? Kolejny absurd. No i ta hybryda… na litość Mocy… Jak? Kiedy?! W trakcie wspinaczki po uwolnieniu Hery? Kanan był aż tak szybki? A może to zapłodnienie Mocą jak w przypadku Anakina? I nigdy, przenigdy nie daruję im nazwanie tej pomyłki imieniem Jacen.
Na koniec kilka plusów. Thrawn jak zwykle był świetny i dostaliśmy obraz bezwzględnego Imperium. Takiego Imperium właśnie potrzebowaliśmy, szkoda tylko, że znowu zostało tak łatwo pokonane „bo tak”. Postać Palpatine’a też bardzo fajnie zrobiono, ukazanie go jako dobrotliwego władcy było sprytnym zabiegiem, tylko szkoda, że w żaden sposób nie próbował powstrzymać Ezry. Skoro był w stanie zdjąć kajdanki, to czemu niczego więcej nie zrobił? Muzyka była naprawdę świetna i nie pozostaje mi nic innego, jak poszukanie gdzieś soundtracka z tego sezonu, ponieważ naprawdę się do niego przyłożyli. Podsumowując sam odcinek: ogromny potencjał, a wyszło jak zwykle. 6/10.