„Eskadra Kobaltowa”

Wydana w 2018 roku, nakładem wydawnictwa Egmont, książka Eskadra Kobaltowa proponuje czytelnikom opowieść o dwóch siostrach Tico – Rose i Paige. Bohaterki znane z Ostatniego Jedi, przeżywają liczne przygody w szeregach Ruchu Oporu, a to wszystko jeszcze przed wydarzeniami ukazanymi w filmie.

Ładna oprawa i przeciętna zawartość

Rozważania nad książką najlepiej zacząć od stwierdzenia, że została bardzo ładnie wydana. Czerwono-czarna oprawa pasuje kolorystycznie nie tylko do materiałów promujących ściśle powiązany z nią film, ale też do samego Ruchu Oporu. Ponadto staranne ilustracje autorstwa Phila Noto są ciekawym dodatkiem – dzięki nim można sobie skontrastować własne wyobrażenie postaci (zwłaszcza ras kosmitów) z tym zaproponowanym przez grafika.

Gorzej sprawa ma się z samą treścią książki, bo choć literówki zdarzają się naprawdę bardzo rzadko (wszak zwyczajnie nie da się ich uniknąć), a przekład stoi na wysokim poziomie, to i tak lektura Eskadry Kobaltowej może być męcząca. Autorka, Elizabeth Wein, pisze bowiem bardzo zachowawczo. Można by rzec, że to normalne – w końcu jej książka jest adresowana głównie do młodzieży. Jednak fakt, że jest to bardzo łatwo wyczuwalne, wcale nie jest jej największą wadą.

Tuba propagandowa… Ruchu Oporu

Powyższy śródtytuł w żadnym wypadku nie jest przypadkowy czy przesadzony. Czytając książkę Elizabeth Wein właśnie takie wrażenie można odnieść – że została napisana przez kogoś, komu bardzo zależało na jak najlepszym przedstawieniu Ruchu Oporu. Nawet za bardzo. Co prawda to oni są tymi ,,dobrymi’’ w świecie Star Wars, więc idea sama w sobie jest szlachetna. Niestety, została zwyczajnie źle sprzedana. Nadmiar patosu, wzniosłych chwil i górnolotnych czy (w zamyśle) wzruszających frazesów, przewijających się między wierszami, mniej więcej w jednej czwartej lektury zaczyna naprawdę nużyć. Przez to autorka zaczyna osiągać efekt odwrotny do zamierzonego – główni bohaterowie po trochu irytują, po trochu nudzą i na sam koniec czytelnik traci zapał do kibicowania im. A szkoda, bo w niektórych momentach naprawdę może poczuć taką potrzebę.

A wszystko to dzięki temu, że historia, choć niezbyt odkrywcza czy oryginalna, może wciągnąć. Szkoda, że dobre momenty są przerywane momentami nużącymi, ale trzeba przyznać, że te pierwsze też się pojawiają. Gdy bombowce Ruchu Oporu wykonują kolejną misję mającą na celu pomoc uciskanym przez Najwyższy Porządek, czytelnik może razem z załogami statków z niepokojem wyczekiwać nieuchronnego pojawienia się eskadry myśliwców TIE, strach przed którymi autorka skutecznie zasiewa. To samo tyczy się scen na niegościnnych powierzchniach planet, gdy razem z bohaterami obserwuje się przerażające poczynania Najwyższego Porządku, który w tajemnicy dopuszcza się zbrodni, od których włos jeży się na głowie.

Stare-nowe twarze

Kolejnym elementem Eskadry Kobaltowej, który można jej policzyć na plus, jest pojawienie się bohaterów czy wątków znanych z filmów. I tak mamy okazję spojrzeć na legendarną generał Leię Organę oczami jej podkomendnych, czy dowiedzieć się czegoś więcej o wiceadmirał Amilyn Holdo. O głównych bohaterkach, Rose i Paige, nie wspominając. Niestety, sam fakt pojawienia się tych postaci nie znaczy od razu, że wypadły dobrze. Dość powiedzieć, że jeśli jesteście z tych, których Rose w filmie irytowała, to niekoniecznie pokochacie ją po lekturze książki Elizabeth Wein.

Inaczej sprawa ma się z odwoływaniem do wątków znanych z gwiezdnej sagi. Tutaj nawiązania do pewnych ważnych dla galaktyki wydarzeń, które rozgrywały się w filmach, można uznać tylko za pozytyw – miło poczuć, że nawet ta krótka, bo licząca raptem 251 stron, młodzieżowa książka jest częścią większej całości.

Optymistycznie, ale czy do końca?

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która co poniektórym może poprawić odbiór Eskadry Kobaltowej. A chodzi tu o słodko-gorzki finał książki. I chociażby dla niego warto przebrnąć jakoś przez nudniejsze fragmenty, ciesząc się przy tym momentami, które naprawdę mogą wywołać niemałe emocje. Jeśli tylko dacie się ponieść i… poczujecie Moc.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.