Na wyspie Skellig – część 2

Na zdjęcie Skellig Michael natknął się Rick Carter, kierownik produkcji Przebudzenia Mocy. Wysłał je do J.J. Abramsa, który ponoć natychmiast odpisał ‘I love you, this is the best’. Jakiś cudem udało im się uzyskać pozwolenie, by nakręcić tam oba filmy (cynicznie zakładam, że odpowiednie organizacje irlandzkie zachłysnęły się wizją darmowej reklamy – umówmy się, moment, gdy „Sokół” przelatuje nad wyspą, jest epicki). Przy kręceniu The Last Jedi towarzyszył ekipie ekolog, monitorujący sytuację, bo miejsce jest również rezerwatem przyrody.

Ciężko nie zgodzić się jednak, że jeśli potrzeba odpowiedniej lokalizacji dla szukającego samotności mistrza Jedi, trudno o lepszy wybór.

Ekipa filmowców najechała zatem lokalne miasteczka i zaczął się mały koniec świata.

Mark Hamill na Twitterze wychwalający lokalną gościnność oraz irlandzkie chipsy, nalewający sobie Guinnessa w lokalnym pubie, szturmowcy pozujący do zdjęć na tle ruin opactwa, to tylko niewielka część szaleństwa.

A nad tym wszystkim unosi się wiecznie żywy duch irlandzkiej przedsiębiorczości.

(Irlandzka kreatywność wszystko jest w stanie przerobić na pamiątki.)

Na całkiem osobny akapit zasługują budzące całą masę mieszanych uczuć w fandomie porgi.

Stworzenia te to przebrane w efekty specjalne naj(nie)zwyklejsze w świecie maskonury. Te prześmieszne cudaki przylatują na Skellig Michael w kwietniu, odnajdują swoich stałych partnerów/ki, (z którymi nie widzieli się od poprzedniej, spędzonej na oceanie zimy), dorabiają się potomstwa, a gdy ono podrośnie, opuszczają wyspę – wszystkie naraz, tego samego dnia.

Ale zanim to zrobią, siedzą sobie w najlepsze, gdzie popadnie (gniazda mają w norach na zboczach), nie przejmując się niczym, a już dwunożnymi potworami najmniej. Łażą wszędzie, wchodzą w kadr zdjęć, gapią się na ludzi ciekawie, a że jest ich na tym niewielkim kawałku skały cztery tysiące, ciężko ich uniknąć.

(Fotka by Janne)

Rian Johnson zdecydował, że usunięcie maskonurów ze wszystkich ujęć za pomocą efektów specjalnych to droga przez mękę, więc wymyślono ich lokalny ekwiwalent zamieszkujący Ahch-To.

Jako że osobiście maskonury uwielbiam, odkąd widziałam je na żywo siedem lat temu, jestem w grupie tych, co porgi wielbią. No bo proszę Was, jak tych pokrak lądowych (ale fantastycznych pływaków) nie wielbić?

(Fotka by Janne)

Poczynając od maskonurów, przez wszechobecną dzikość i surowość niemal niedostępnych skał i nieustannie atakujący wyspę Atlantyk, po ruiny opactwa sprzed ponad tysiąca lat, które nadal stoi w stanie niemal nienaruszonym… Skellig Michael to miejsce magiczne i absolutnie warte zobaczenia, nawet pomijając aspekt fanowski.

***

Z danych organizacyjnych, gdyby ktoś miał fantazję się wyprawić – wycieczki wypływają z Portmagee lub Ballinskellig w hrabstwie Kerry (5,5 godz samochodem od Dublina), koszt na dziś to 80 EUR od osoby.

Wycieczkę z lądowaniem na wyspie należy zarezerwować co najmniej pół roku wcześniej (dziękujemy wam, Star Wars). Są opcje opłynięcia wyspy wokół, bez lądowania, które są tańsze i nie aż tak oblegane, ale co to za przyjemność bujać się na Atlantyku przez trzy godziny bez nagrody pocieszenia?

Wycieczki odbywają się jedynie między majem a październikiem; przeprawa zajmuje ok. 50 min, na miejscu spędza się jakieś dwie i pół do trzech godzin.

Shrek, ja w dół patrzę!!!

Do pokonania jest 600 stromych schodów, zbudowanych ze skał przez mnichów 1000 lat temu – nierównych, śliskich po deszczu.

Podejście jest strome, tylko w dwóch miejscach są łańcuchy, większość trasy nie jest w żaden sposób zabezpieczona. Nie dla ludzi z problemami zdrowotnymi, lękiem wysokości, lękiem przestrzeni (wysokości i przestrzeni tam pod dostatkiem). Pogoda często powoduje, że wycieczki są odwoływane – łódki są małe (12 osób), bo tylko takie są w stanie przybić do nabrzeża.

Trivia:

  • Wiedźmińską nazwę wysp Skellige Sapkowski sobie wziął, zapożyczył i nie oddał. Co prawda może wysunąć argument, że czerpał ze źródła, gdyż albowiem…
  • “Sceilig” to po irlandzku “kamienny odłamek”.
  • Skellig” Clannad z fanowskim video (ilustrującym tekst odrobinę zbyt dosłownie…), który pokazuje jak to miejsce wygląda bez elementów Star Wars i w słońcu (bez efektów specjalnych).

Wasza lokalna korespondentka,
Joanna “Sio” Melon