Synara’s Score
Taraissu
Po kilku dobrych odcinkach poziom serialu, niestety, znowu się nieco opuścił. Synara’s Score zapowiadał się ciekawiej niż wypadł w rzeczywistości. Zgodnie z przewidywaniami, cudownie uratowana w poprzednim odcinku Synara San okazała się być nikim więcej jak szeregowym członkiem pirackiej bandy. Nawet nie próbuje grać specjalnie miłej, co akurat zaliczam na plus tej postaci. Atak piratów i Kaz, który z gracją Jar Jar Binksa zostaje bohaterem dnia, nie porywają. Walka Yeagera z hersztem piratów, kończąca się tym, że każdy idzie w swoją stronę, wydaje się po prostu stratą czasu. W moim odczuciu otrzymaliśmy płytką historię o tym, jak siła przyjaźni potrafi odmienić świat, ale w żaden sposób nie pcha to akcji do przodu. Ciekawostką odcinka jest sama Synara, a konkretnie jej rasa. Tatuaże, które nosi, są podobne do tych jakie miały Luminara Unduli czy Barrissa Offee i kojarzą się Miralianami (jak się okazuje słusznie, bo San jest Miralianką), ale z jakiegoś powodu zamiast zostawić oliwkową barwę skóry, twórcy postanowili przemalować ją na różowo, przez co kojarzy się z klasycznymi Zeltronianami znanymi z komiksów Marvela. Ciężko mi stwierdzić, na ile skojarzenie jest zamierzone, niemniej nawet niezamierzone sięgnięcie do korzeni zaliczam na plus. Niestety, odcinek sam w sobie jest mi w zasadzie obojętny. Szkoda.
Kaelder
Nie za bardzo wiem, co powiedzieć odnośnie Synara’s Score. Miałem bowiem nadzieję na to, że po zachwalanym Signal from Sector Six otrzymamy odcinek, który dorówna poziomem oraz fabułą swojemu poprzednikowi. Tymczasem po raz kolejny zaserwowano nam bylejakość z udziałem tytułowej Synary, w dodatku kiepsko grającej na dwa fronty. W jednym z poprzednich odcinków widzimy bowiem, jak otwarcie deklaruje ona swoją lojalność wobec pirackiej bandy Kragana Gorra i obiecuje doprowadzić do upadku stację Colossus. Teraz dochodzi jednak do sytuacji, w której mechaniczka Ryvora biegnie jej na ratunek i ta chwila wybija młodą Mirialankę z rytmu na tyle, by zaledwie o włos zapobiec zdemaskowaniu swej prawdziwej tożsamości. Oczywiście stanięcie po stronie bohaterów można traktować jako chęć zachowania przez nią przykrywki i dalszej działalności szpiegowskiej. Z drugiej jednak strony odpowiednio przeprowadzone akcje sabotażowe mogłyby doprowadzić do przechylenia szali zwycięstwa na korzyść atakujących, którzy opanowaliby stację. Równie kiepsko okazuje się także prezentować walka Yeagera z hersztem piratów, gdzie zabrakło tak naprawdę ciekawych momentów, a sama scena była chwilami niepotrzebnie rozciągana w czasie. Co prawda jej wplecenie w historie zmienia przebieg bitwy, ale niestety starcia obu postaci nie zapadają w pamięć na długo. W moim odczuciu, największym plusem tego odcinka jest końcowa scena, w której Immanuel Doza postanawia rozważyć ofertę protekcji Najwyższego Porządku.
The Platform Classic
Taraissu
Mam poważny problem z serialem Resistance. Z jednej strony nie czuję „chemii” tej produkcji, ale z drugiej chciałabym, aby jednak okazała się warta obejrzenia. Nie będę ukrywać, iż po spisaniu na straty postaci Kazudy, największe nadzieje pokładałam w Jareku Yeagerze, gdyż rokował na fajną historię z ukrytym motywem w tle. Niestety odcinek The Platform Classic pogrzebał moje oczekiwania. Historia o wyścigu najlepszych pilotów na stacji Colossus wydaje się być absolutnie zbędna i poza próbą pogłębienia postaci Yeagera nie wnosi absolutnie nic nowego do fabuły. Gdyby jeszcze to pogłębienie miało ręce i nogi…. niestety, jest płytkie, przewidywalne i niewiarygodne tak bardzo, że wzbudza zażenowanie. A spontaniczne pojednanie z bratem Marcusem Speedstarem przywodzi na myśl przypływ braterskiej miłości między Batmanem i Supermanem gdy odkryli, że ich matki miały tak samo na imię.
Abstrahując od fabuły, jako zapalony gracz Knights of the Old Republic, gdzie co rusz gracz mógł się ścigać oraz fakt, iż motyw wyścigów stanowi ważny elementem uniwersum Star Wars, odczuwam nutkę sentymentu i chyba tylko dlatego zamierzam jeszcze trochę się pomęczyć z serialem Resistance, ale nie wiem, jak jeszcze długo…