Jeszcze w 2016 roku czytałem na pewnym blogu, że twórcy Gwiezdnych wojen powinni umieścić w filmach postaci otwarcie homoseksualne, ponieważ jest to marka nieśmiertelna i nawet negatywna reakcja niektórych fanów jej nie zaszkodzi (uzasadnieniem było, że skoro prequele nie pogrzebały uniwersum, nie zdarzy się już nic gorszego). Podobnie przedstawiał sprawę pewien prelegent opowiadający na konwencie o boxoffice (dochodach filmów kinowych). Stwierdził, że w grudniu, gdy premierę miał mieć Łotr 1, nikt nie wypuści dużej produkcji do kin, ponieważ wszystkie pieniądze widzów zbierze Star Wars.
W 2019 roku myślenie znawców popkultury, fanów i twórców Gwiezdnych wojen zmieniło się diametralnie. Na grudzień, kiedy na ekrany ma wejść Epizod IX, zapowiedziano też kinową adaptację musicalowego hitu Wicked, a nie wiemy, czy o nasze portfele nie zawalczą jeszcze inne blockbustery. Mamy też za sobą pierwszą porażkę finansową filmu spod znaku Star Wars, czyli Hana Solo, a EA boleśnie przekonało się, że logo naszego ukochanego uniwersum nie sprawi, że gracze posłusznie dadzą podłączyć się do dojarki pieniędzy.
Cała sytuacja jest bardzo niejednoznaczna i złożona z wielu zagadnień, jednak w centrum całego zamieszania zdecydowanie stoi Ostatni Jedi.
Już po premierze Przebudzenia Mocy odzywały się głosy krytyki wobec nowego uniwersum. Jedni mieli zastrzeżenia do postaci i wtórności, a inni krytykowali dość propagandowe podejście do zagadnienia poprawności politycznej. Również serial Rebelianci nie zachwycił większości fanów: prosta animacja i leniwy scenariusz sprawiły, że łatwo postrzegać tę produkcję jako poślednią dziedziczkę lepszego The Clone Wars. Część fanów odeszła, pamiętając jak różne były Legendy od nowego kanonu, a część powróciła do marki, zachęcona nowymi filmami. Sytuacja wydawała się dość napięta, ale trudno było mówić o skrajnych nastrojach. Pomógł też Łotr 1, który nie podbił serc krytyków, ale spodobał się znacznej większości fanów.
Fandom wybuchł dopiero w dniu premiery Ostatniego Jedi. Film był ważny, ponieważ spoczywały w nim nadzieje tych, którzy nie opuścili marki, ale niespecjalnie podobał się im kurs Lucasfilmu. Wtórne Przebudzenie Mocy mogło być wstępem w ostateczności do zaakceptowania, jeśli tylko następne epizody trylogii okazałyby się naprawdę dobre. Trailery zapowiadały, że The Last Jedi będzie filmem usilnie odwracającym dotychczasowe standardy, jednak chyba nikt nie był przygotowany na to, jak potraktuje oczekiwania fanów, postaci oraz spójność świata przedstawionego.
Część fanów odbiła się od razu. Mimo wielu godnych zapamiętania, efektownych, zaskakujących i pięknych wizualnie momentów film nie działał jako całość. Niektórzy po początkowym zachwycie zaczęli dostrzegać wady produkcji po kolejnych seansach lub po dłuższym przemyśleniu tego, co zobaczyli. W połączeniu ze wcześniejszymi rozczarowaniami, dla wielu przelała się czara goryczy. Jedni odeszli i zamilkli, a inni zostali w fandomie, ale ostro krytykowali Ostatniego Jedi.
Ta ostatnia grupa spotkała się z silnym oporem. Ze strony Lucasfilmu zostali wrzuceni do jednego wora z seksistami i rasistami atakującymi film i występujących w nich aktorów, a od innych fanów otrzymali jeszcze mniej zrozumienia. Obrońcy Ostatniego Jedi do dziś starają się nazywać krytyków „wąskim, ale głośnym gronem” (według logiki, że większość musi mieć rację) albo próbują udowadniać, że Gwiezdne wojny nigdy nie były tak dobre, jak się niektórym wydaje i nie ma o co się czepiać. W skrócie: jednym wystarczy do szczęścia to, że mogą zobaczyć Star Wars na ekranach, a drudzy oczekują jedynie dobrych produkcji gwiezdnowojennych.
Miesiące mijały, a wrzawa trwała. Pierwszym wyraźnym sygnałem była porażka finansowa Hana Solo. Ostatnio dostaliśmy też wyniki sprzedaży zabawek i gadżetów Star Wars. Wyszło na jaw, że w tym zakresie Gwiezdne wojny są tarapatach. W międzyczasie Lucasfilm przemyślał swoją strategię dotyczącą marki i kończy się obrażanie fanów, a zaczyna się odpowiadanie na ich potrzeby. The Clone Wars powróci z odcinkami, które nie zostały zrealizowane przed laty, a słychać głosy, że Epizod IX ma być „korektą kursu” dla nowych Gwiezdnych wojen. Czy rzeczywiście tak będzie? Przekonamy się w grudniu.
Podsumowując: warto spojrzeć w przyszłość. Czy Lucasfilm może zacząć tworzyć dobre treści w uniwersum Star Wars? Jak najbardziej. Obecnie realizowana trylogia nie stanie się nagle chlubnym elementem sagi, ale następne filmy będą okazją, żeby odbudować fandom, przekonać do siebie zwykłych widzów kinowych. To wymaga dużo pracy, ale Lucasfilm nie ubije kury znoszącej złote jajka, nawet w imię uporu i propagandy poprawności politycznej. Wierzę, że twórcy postarają się sprawić, by Gwiezdne wojny powróciły w wielkim stylu. Tego sobie i Wam życzę.