Zapomniane gry „Star Wars”: „Battle for Naboo”

Poprzednie dwa odcinki tej serii dotyczyły gier wydanych wyłącznie na konsole, dlatego tym razem dla równowagi przyjrzymy się tytułowi, w który można było zagrać wyłącznie na Nintendo 64 i komputery PC. Może ta ekskluzywność również stała się jednym z powodów jego zapomnienia? Premiera Mrocznego widma bez wątpienia okazała się wielkim wydarzeniem dla wszystkich fanów Sagi George’a Lucasa, a ten postarał się wyciągnąć z niej, ile się tylko da. Stąd też kinowej premierze towarzyszyły jednocześnie premiery kilku gier video, a ich fabuła działa się w trakcie Epizodu I. Najbardziej znanymi były kultowy już Racer (którego miał każdy) oraz imiennik nowego filmu The Phantom Menace (którego każdy chciał mieć zamiast Racera). Wśród nich znalazło się jednak miejsce dla jeszcze jednego tytułu: symulatora bazującego na silniku Rogue Squadron 3D, opowiadającego o ruchu oporu w trakcie okupacji Naboo przez Federację Handlową. Przed Wami Battle for Naboo!

Na początku muszę przyznać, że z dzieciństwa zachowałem dość ciepłe wspomnienia związane z tą grą. Pamiętam, że niezliczoną ilość razy ogrywałem jej demo dołączone do miesięcznika Komputer Świat GRY, a gdy w końcu udało mi się odnaleźć piracką pełną wersję, popadłem w prawdziwą euforię. Te wszystkie pojedynki z droidami w pięknym myśliwcu N1 oraz epicka finałowa misja wzbudzały wielkie emocje w dziesięciolatku. Dziś dysponuję już oryginalnym egzemplarzem i tu niestety pojawia się pierwszy zgrzyt: trzeba się porządnie nakombinować, żeby uruchomić grę na Windowsach nowszych od XP. Bez zastosowania kilku sztuczek, co chwila będą wyskakiwać błędy i w efekcie nie odpalicie nawet menu głównego. Żeby móc w nią zagrać, musicie stoczyć bitwę z oprogramowaniem oraz pobawić się trochę z Virtual PC i wpisami w rejestrze (choć istnieje też dużo prostsza metoda: link). Czy warto? O tym później.

 

Fabuła zaczyna się w momencie inwazji wojsk Federacji Handlowej na Theed. Nasz bohater razem z dowódcą muszą uciec z okupowanej stolicy, aby zorganizować ruch oporu. Kojarzycie scenę z Epizodu I, gdy tuż przed zaplanowaniem ataku na pałac Anakin informuje zebranych, że „Już są!”? Mowa właśnie o ruchu oporu! W ciągu całej gry wykonamy kilkanaście misji polegających na uwalnianiu więźniów i zdobywaniu nowych sojuszników, ale umówmy się, fabuła jest tu wyłącznie pretekstem. Mimo to twórcy postarali się, aby nasze zadania były jak najbardziej urozmaicone, choćby tylko pilotowaniem różnego rodzaju pojazdów. Do dyspozycji dostaniemy nie tylko klasyczny myśliwiec N-1, ale również bombowiec, myśliwiec policyjny, trzy rodzaje śmigaczy, a nawet jedną łódź. Dodatkowo możemy odblokować trzy specjalne poziomy, w których pokierujemy Scimitarem Dartha Maula, czołgiem AAT oraz kolejnym wodnym pojazdem. Liczba pojazdów jest zatem dość przyzwoita. Trochę szkoda, że dostajemy tylko dwie misje kosmiczne, ale z drugiej strony ich większa liczba nie miałaby większego sensu. Wyłączywszy bonusowe etapy, całość kończy się tytułową bitwą o Naboo, podczas której przeprowadzamy atak na okręt dowodzenia droidami.

Jak zestarzała się oprawa audiowizualna? Efekty dźwiękowe są w porządku, aczkolwiek nie ma ich zbyt wiele: zaledwie parę różnych odgłosów silników, te same wybuchy i strzały. Brakuje też napisów do dialogów, a te czasami zlewają się z innymi dźwiękami. Nie żeby były aż tak potrzebne do zrozumienia fabuły, ale gra ma do zaoferowania jeden plot twist. Muzyka to po prostu odrobinę przerobione fragmenty ścieżki dźwiękowej z Mrocznego widma, ale muszę przyznać, że naprawdę wpadają w ucho i pozwalają się wczuć w klimat. Dużo gorzej sprawa się ma z grafiką, która zestarzała się okropnie i dziś widać, że nie przeznaczono na nią zbyt wielkiego budżetu: ot, podrasowano troszkę tekstury z Rogue Squadron 3D. O ile w miarę dopracowano ruch pojazdów , o tyle poruszanie się postaci jest komiczne, nie wspominając już, że użyto do tego paskudnych spritów. Grę wydano 19 lat temu i nie można spodziewać się graficznych cudów, ale są gry z tego roku, które zdecydowanie lepiej wytrzymały próbę czasu (ktoś pamięta jeszcze Croc 2?).

O mechanice mogę powiedzieć tylko tyle, że da się grać, ale albo się przyzwyczaicie do sterowania, albo nie będzie to dla Was najlepsze doświadczenie. Grze brakuje płynności ruchu, przez co wszystkie maszyny prowadzi się dosyć sztywno. Hitem są sytuacje, w których nasz myśliwiec po zanurkowaniu przykleja się do ziemi i za nic nie chce się oderwać. Strzelanie do ruchomych celów przypomina loterię, ponieważ nawet jeśli nasz celownik jest idealnie wyśrodkowany na przeciwniku, to część strzałów trafi, a część nie. Wydaje się, że silnik gry ma problemy z obliczeniem wszystkich parametrów… Najbardziej pamiętam sytuację, kiedy ścigałem droidy latające STAP’ami, części ewidentnie nie trafiłem, a i tak zostawały zniszczone. System kolizji to również pełna losowość: czasem przy zderzeniu nic nam się nie stanie, a czasem stracimy pół życia. Wszystko jednak da się przeboleć, ponieważ rozwalanie armii Federacji jest satysfakcjonujące, a za sterami każdego pojazdu możemy poczuć, że kierujemy niszczycielską maszyną. Zatem pomimo mechanicznych problemów gra potrafi dostarczyć sporo frajdy.

Trudność poziomów to kompletna sinusoida: niektóre ukończymy z dziecinną łatwością, a inne zdają się być niemożliwe do przejścia bez kodów. Finałowa misja jest najcięższa i rzeczywiście możemy się domyślać, jak desperackim krokiem był atak na okręt dowodzenia. Myśliwce droidów padają jak muchy, ale ich liczba przytłacza, a sama stacja ostrzeliwuje nas z niezwykle silnych dział.

Podsumowując, Battle for Naboo 19 lat temu mogło faktycznie być dobrą grą, jednak obecnie warto po nią sięgnąć głównie z sentymentu. Tytuł bardzo źle się zestarzał i lepiej, żeby pozostał w miłych wspomnieniach osób, które zagrywały się nim w roku 2000. Dlaczego został niemal zapomniany? Prawdopodobnie faktycznie chodziło o to, że grę udostępniono tylko na dwie platformy, a sam nakład też nie był specjalnie wysoki. Zaledwie rok później tytuł został przyćmiony dużo lepszym Starfighterem na PS2 i Rogue Leaderem na GameCube, do których też kiedyś wrócę. Dołóżmy do tego masę hejtu, który spadł na Mroczne widmo i otrzymamy odpowiedź. Obecnie gra w Battle for Naboo była dla mnie przyjemnym powrotem do przeszłości, ale nie sądzę, żebym kiedyś go powtórzył. Jeśli macie ochotę, nie powinniście mieć problemów ze zdobyciem własnej kopii na serwisie aukcyjnym, ale bardziej traktujcie ją jako element kolekcji niż produkt warty zagrania.