Jedi Przemo
Pierwszy sezon Mandalorianina kończy się na wysokim poziomem i z jednej strony to dobrze, ale z drugiej sprawia, że ciężko będzie go utrzymać. Mimo, że nasz bohater zaczyna być typem w stylu „zabili go i uciekł”, to cały czas bardzo dobrze się go ogląda! Nieprzesadzone sceny akcji, sensowna fabuła i rozszerzanie uniwersum o kolejne rzeczy to według mnie najmocniejsze cechy tego odcinka. Choć zakończenie było dość oczywiste, to jednak potrafiło mnie nieco zaskoczyć swoją ostatnią sceną. Widać również, że władza nad Mandalorianami nie powinna spoczywać w rękach rodziny Kryze, bo ta zwyczajnie nie potrafi jej utrzymać. Z niecierpliwością czekam na kolejny sezon!
Suweren
Finał pierwszego aktorskiego serialu Star Wars, The Mandalorian, jest dokładnie taki, jak cały sezon – wypada bardzo solidnie, ale bez przesadnych fajerwerków. I wcale nie mowa tu o braku akcji, bo tej jest w nim co niemiara (jak przystało zresztą na wielki finał).
Co warto zaznaczyć na samym początku, w ósmym odcinku The Mandalorian czuć bardzo wyraźnie rękę reżysera, Taiki Waititiego – jest charakterystyczny dla niego humor, choć nienachalny i dobrze podany pod postacią rodzajowych scenek z udziałem żołnierzy Imperium. Dalej z kolei da się już odczuć zgoła inne emocje – jest poczucie zagrożenia, straty, jest napięcie, walka „na poważnie”. Od strony technicznej, jak zwykle zresztą, jest to ukazane bardzo profesjonalnie. Porządnie zrealizowane efekty specjalne, kostiumy, scenografia, a wszystko to podszyte wzmagającą emocje muzyką. I choć brak jest jakichś zaskakujących zwrotów akcji, gdyż serial do samego końca proponuje historię złożoną z dość oklepanych w popkulturze motywów, to przynajmniej pojawiają się postaci, które znamy już od pierwszych odcinków, a niejeden wątek zostaje domknięty lub zwyczajnie dopowiedziany. Osobiście jestem tylko niezadowolony z faktu, że widzom ostatecznie zostaje ukazana twarz głównego bohatera. O ile imię z nazwiskiem, które też wreszcie poznajemy, jestem w stanie przełknąć, o tyle twarz (mimo, iż jest to twarz samego Pedro Pascala) spokojnie mogła być pozostawiona w sferze domysłów.
Koniec końców, w wielkim finale dostajemy dużo smaczków, nawiązań, a także informacji poszerzających nieco niektóre wątki istotne z punktu widzenia całego uniwersum. Wszystko to sprawia, że jest to finał satysfakcjonujący. A co szczególnie ważne, finał ten posiada otwarte zakończenie, na dodatek z mocną sugestią, czego możemy się spodziewać w kolejnym sezonie. To sprawia, że osobiście nie mogę się już doczekać nie tylko jego, ale też innych serialowych produkcji spod znaku Star Wars, które już zostały zapowiedziane.
Nadiru
Serial pozostał do końca wierny swoim westernowo-erpegowym założeniom, a przy tym również wierny gwiezdnowojennej tradycji: szturmowcy nadal nie potrafią strzelać, a główni bohaterowie rozprawiają się z nimi bez większego uszczerbku dla zdrowia, a jeśli nawet jest uszczerbek, to czego nie zrobi zastrzyk z bacty a.k.a. stimpak? Jeden zastrzyk i stojący jedną nogą w grobie Mando wraca do pełnego zdrowia! Kiedy człowiek myśli, że The Mandalorian nie może być bardziej erpegowy, twórcy jakby chcieli rzec „hold my beer”. Żeby nie było, czepiam się, ale bez większej złośliwości. Ot, taka formuła serialu.
Jaki jest jednak ten finał? Moim zdaniem świetny i do końca może nie tyle trzymający w napięciu – prawie wszystkiego można się domyślić, choć Darksaber jest miłym wyjątkiem – co wywołujący uczucie sporego zaciekawienia i niedosytu. Doprawdy, chciałoby się tego więcej, a szczególnie interakcji tytułowego już-nie-bezimiennego (powiedzmy, że udamy, że Pedro Pascal wcale nam nie zdradził imienia swojej postaci w jednym z wywiadów) Mandalorianina z resztą barwnej ekipy i kolejnych starć z Imperium. Sądząc po losie moffa Gideona i fakcie, że aktorka grająca Carę Dune jest w drugim sezonie, na pewno coś takiego za tych kilkanaście miesięcy dostaniemy. To był naprawdę dobry odcinek, zaraz po siódmym najlepszy.
A cały pierwszy sezon? Był przede wszystkim nierówny: momentami zbyt prosty, zbyt przywiązany do klisz i wyglądał zbyt tanio, jak na budżet, którym rzekomo dysponował. Konstrukcja niektórych postaci wołała o pomstę do Mocy, inne były rozpisane znakomicie. Wrażenie, że większość serialu to klasyczne fillery pod koniec zmalało, ale wciąż wydaje mi się, że mogłoby ich być mniej, a istotne elementy z każdego z nich ukazane w ramach jednej, ciągłej historii. Ale całościowo The Mandalorian prezentuje się pozytywnie, czemu w dużej mierze pomaga to, że główny bohater i tzw. Baby Yoda są świetni, i bardzo solidnie nas przygotowuje pod drugi sezon.
Cathia
Zakończenie sezonu to solidna rzemieślnicza robota i dostarczenie fanom tego, czego oczekiwali – dużo naparzanki, spojrzenia na twarz Mandalorianina oraz wielkich oczek Baby Yody. Pod tym względem receptura sprawdziła się w 100%. Serial gwarantuje bowiem widzom piękne uzupełnienie „codziennego” wyglądu odległej galaktyki, a także skupia się na rzeczach nieco bardziej dla maluczkich. A przynajmniej się skupiał, bo z moffem w roli głównego złego w następnej odsłonie skala konfliktu może się okazać jakby trochę większa. Sama historia nadal jest prosta jak konstrukcja cepa – „zabili go i uciekł”, choćby kosztem osób trzecich. Osób lub droidów; ze sporym zaskoczeniem muszę przyznać, że IG-11 był jedną z najciekawszych postaci serialu, chwalić Exara, że przynajmniej część bohaterów drugoplanowych przeżywa, bo ci są fantastycznie przedstawieni! Znacznie ciekawsi niż tytułowy bohater i mała zielona żaba. No niestety, jeśli jest się niewrażliwym na urok dzieciaka, część odcinków, skupiająca się na jego oczkach i niemowlęcych odgłosach, może się okazać niestrawna.
Zaskakuje jednak coś innego – że przy deklarowanym budżecie serialu wiele elementów scenografii i kostiumów wydaje się być po prostu z dykty, a zaangażowanie członków Legionu 501 to nie tylko ukłon w stronę fanów, ale i zwykła konieczność. Szkoda tylko, że nie przeszkolono ich odpowiednio, jak trzymać broń… Widocznie wszystko pożera animacja małego zielonego. Niemniej – będę czekać. Lubię westerny i prosta historia osadzona w realiach mojego ukochanego uniwersum zdecydowanie mnie kupiła. Również fillery. Przecież opowieść nie musi lecieć do przodu bez najmniejszej chwili na refleksję. Szaleńczo podoba mi się też muzyka, nie potrzeba Johna Williamsa, by stworzyć coś fajnego, klimatycznego i w sam raz dopasowanego do serialu.
Taraissu
Odcinek kończący sezon to bardzo istotny moment w każdym serialu, gdyż ma ważny wpływ na całościową ocenę produkcji. Ocena serialu przed finałowym odcinkiem jest tak samo nie fair wobec twórców, jak ocena talentu kucharza nim zaserwuje w pełni gotowe danie. W przypadku Mandalorianina nie ma w moim odczuciu zakalca, ale do finału programu kulinarnego twórcy też by nie weszli. Ostatni odcinek to decydowanie przyjemna opowiastka z humorem, wybuchami i satysfakcjonującym finałem na miarę całego serialu. Bardzo fajnie prezentuje się w nim postać Cary Dune, która aktualnie znajduje się w moim „top ten” najlepszych postaci Star Wars. Widzowie mogą nareszcie zobaczyć jak tytułowy Mandalorianin wygląda pod hełmem. Objawia się też w końcu w pełnej krasie główny „zły” historii. I choć moff Gideon dobrze wpisuje się w klimat serialu i uniwersum, to przez cały odcinek miałam wrażenie, że Giancarlo Esposito powtarza praktycznie rolę z serialu Breaking Bad. Za to zdecydowanie miłym zaskoczeniem było pojawienie się Darksabera i w zasadzie jest to jedyny element w tym serialu (no może poza przeszłością Cary), który mnie rzeczywiście zaintrygował (rychło w czas ;)).
Odcinek Redemption jest prosty i przewidywalny jak cały serial. Nie będę ukrywać, że westernowy klimat, przewidywalność i bazowanie na kliszach sprawia, że kolejne odcinki Mandalorianina ciągnęły się dla mnie jak spaghetti. Na plus serialu zaliczam zaprezentowanie świata, gdyż widz bez problemu wciąga się w estetykę zbieżną chociażby z filmem Rogue One. Również pod względem treści nawiązania chociażby do The Clone Wars sprawiają, iż „czuć” uniwersum Star Wars. Cieszy też Pedro Pascal w głównej roli, a sama postać Mando, mimo, że bez twarzy, jest bardzo czytelna i nie sprawia wrażenia bezimiennej kukły. Niestety nie jestem targetem Baby Yody, który został stworzony, aby uderzyć w taką samą nutę, co zdjęcia małych, słodkich kotków w internecie. Szanuję jednak twórców za to, jak trafnie wpasowali się w potrzeby masowego odbiorcy, gdyż Baby Yoda stał się już ikoną popkultury również w kręgach niezwiązanych ze Star Wars czy fantastyką w ogóle. Reasumując serial nie rozczarował mnie, ale i nie zachwycił ani pod względem fabularnym ani wizualnym, zdecydowanie widać, że mamy do czynienia z produkcja telewizyjną, a szkoda, bo znamy przecież seriale, które w niczym nie ustępują rozmachowi filmów kinowych. Pozostaje mieć nadzieję, że dzięki sprzedaży gadżetów z Baby Yodą budżet drugiego sezonu rozrośnie się na tyle, by Mandalorianin zaczął w końcu wyglądać jak na Star Wars przystało.
Marik
Myślę, że porównanie serialu do mieszanki westernu i gry RPG jest bardzo trafne. Nie ma też w tym nic dziwnego, skoro Star Wars już od pierwszego filmu czerpie garściami z historii o dzikim zachodzie, a fantastyka w popkulturze mocno kojarzy się z odgrywaniem ról. Do tych dwóch skojarzeń dopisałbym jeszcze trzecie: pierwszy sezon The Walking Dead od studia Telltale. Tam dostaliśmy festiwal klisz gatunku przeplatanych fillerem, a na koniec dwa odcinki pełne akcji i efektownych starć. Nawet umierający główny bohater skojarzył mi się ze śmiercią Lee, a w mojej wyobraźni powstawał już scenariusz drugiego sezonu, w którym Cara dołącza do Mandalorian. Scenariusz w dość skrótowy i nielogiczny sposób wybrnął z emocjonującej sytuacji, którą stworzył.
Na szczęście zaraz potem dostaliśmy sekwencję pełną napięcia i akcji, która pokazała, na co poszedł budżet serialu. Zamknęliśmy prawie wszystkie wątki pierwszego sezonu i dostaliśmy pole do spekulacji o tym, co zobaczymy w następnym. Tutaj wrócę do porównania z The Walking Dead: drugi sezon gry był dużo odważniejszy i bardziej opierał się na postaciach niż akcji. Tego właśnie życzyłbym Mandalorianinowi. Jeśli dostarczy nam interesujących bohaterów, będą oni w stanie ponieść nawet historie z małym budżetem.