W powszechnej opinii pokutuje przekonanie, że fani Star Treka i Star Wars nieustannie ze sobą konkurują, kłócą się i walczą o to, która seria jest lepsza. Myślę, że niejeden z was widział memy czy filmiki, w których USS Enterprise spotyka imperialny niszczyciel i tym podobne. Nie będę wnikać w genezę tego przekonania, bo wielu mądrzejszych ode mnie już na ten temat pisało.
W poniższym tekście, który powstał na fali mojego ponownego zachwytu serialem Star Trek: The Next Generation (ponownego, bo po raz pierwszy serial oglądałam w dzieciństwie), chcę pokazać własny punkt widzenia. Okazuje się, że lubienie jednego nie wyklucza kochania drugiego i wbrew pozorom, obie wizje świata można przyjąć (i lubić) jednocześnie. Niemożliwe? Nic bardziej mylnego.
Pacyfistyczny Star Trek
Pierwszy serial Star Trek powstał w latach 60. i jak na tamte czasy, był czymś nowym i świeżym w fantastyce. Świat przyszłości, gdzie w zasadzie nie ma wojen, człowiek podróżuje w przestrzeni kosmicznej, odkrywa nowe światy, kultury oraz koegzystuje w mniej lub bardziej udany sposób z innymi rasami… Oczywiście, mamy kilka takich, którym trudno się podporządkować Federacji, jednak konflikt nie jest główną osią fabuły. Mało tego, w jednym z odcinków serialu Star Trek: The Next Generation, w którym załoga USS Enterprise ma wziąć udział w manewrach wojskowych, kapitan Picard wyraźnie mówi, że to strata czasu i cała akcja jest bez sensu, bo nie zamierzają z nikim walczyć. Taka postawa może dziwić w przypadku kapitana jednostki, która jednak odkrywa nowe rejony i powinna być przygotowana na każdą ewentualność, jednak nie dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę pacyfistyczną wymowę całej serii. Bohaterowie Star Treka odkrywają nowe rejony, rasy, próbują porozumieć się z nimi na drodze pokojowej, a dyplomacja jest jedną z najważniejszych umiejętności.
Militarystyczne Star Wars
Star Wars jest zupełnie odmienne. W uniwersum trwa odwieczny konflikt dobra ze złem, walka pomiędzy Sithami a Jedi, ciemną i jasną stroną Mocy. Tu nie ma miejsca na dyplomację, a negocjacje trwają krótko. To świat, w którym pokazuje się epickie potyczki, chmary zawrotnych myśliwców, ciężkich niszczycieli i destrukcyjną moc Gwiazdy Śmierci. Świat, w którym nawet wywalczony z trudem pokój jest tymczasowy, bo ludzka natura bierze górę, a na horyzoncie zaraz pojawia się kolejny potężny, wyposażony w nową generację broni przeciwnik. Rebelia/Ruch Oporu walczy z Imperium/Najwyższym Porządkiem i tak jest zawsze, bo te starcia są kwintesencją Gwiezdnych wojen. Dodatkowo filmy głównej Sagi opierają się na historii jednej rodziny, trudno więc oczekiwać o wiele szerszego kontekstu.
Plusy i minusy obu serii
Co daje mi Star Trek, a czego bardzo brakuje w Star Wars? Zwykłego wglądu w życie codzienne załogi. Marzy mi się serial opowiadający o codziennej służbie na imperialnym niszczycielu (a jeszcze bardziej w Imperialnym Biurze Bezpieczeństwa), poznawanie członków załogi służących na różnych stanowiskach, ich motywacji, charakterów, relacji… Drobne przebłyski tego mamy w powieściach, chociażby w Thrawnie Timothy’ego Zahna, gdzie służba we flocie to przede wszystkim pilnowanie szlaków nadprzestrzennych przed piratami i rozwiązywanie lokalnych konfliktów lub w Utraconych gwiazdach Claudii Gray, jednak to wciąż mało. Tu wyraźnie przewaga leży po stronie Star Treka, ponieważ mamy nie tylko trzynaście filmów, ale przede wszystkim osiem seriali telewizyjnych (w tym momencie łącznie ponad 770 odcinków), pozwalające na pokazanie codzienności i pogłębienie charakterów postaci. Seriale Star Wars skierowane są przede wszystkim do młodszych odbiorców, więc i ciężar opowieści jest inny (wyjątkiem jest serial Wojny klonów, który porusza wiele ważnych kwestii). Dopiero teraz się to zmienia, powstają pierwsze aktorskie seriale w uniwersum i mam nadzieję, że z czasem powstanie też serial moich marzeń albo chociaż jego namiastka w którymś z odcinków.
Z kolei w Star Treku brakuje mi porządnych konfliktów na skalę galaktyczną – bo nawet jeśli są (jak w Deep Space Nine i Discovery), to są zwykle tłem dla innych historii, i prawie nie ma w nich epickich starć w przestrzeni, które niekoniecznie muszą być zgodne z prawami fizyki, ale za to są widowiskowe. Brakuje walk (nie oszukujmy się, większość mniejszych i większych starć jest zbyt statyczna), brakuje różnorodności w typach okrętów, myśliwców, broni ręcznej… Krótko mówiąc, brakuje klasycznych militariów (fazery wyglądają mało przekonywająco, nie mówiąc już o tym, że przypominają zabawkę albo w najlepszym wypadku pilota od telewizora, a nie groźną broń).
Live long and prosper and may the Force be with you!
Obie serie mają swoje wady i zalety, obie różnią się diametralnie, obie opierają się na innej koncepcji i założeniach filozoficznych. Oczywiście po jednej i drugiej stronie znajdą się zagorzali zwolennicy i przeciwnicy jednego z uniwersów, deprecjonujący wartości drugiego, ale… dlaczego nie lubić obu? Star Trek i Star Wars to tak odmienne światy oferujące widzowi odmienne doznania i zaspokajające tak różne potrzeby, że naprawdę można czerpać radość z oglądania jednego i drugiego.