Koniec wieńczy dzieło – oceniamy 7. sezon i finał “The Clone Wars”

Siódmy i ostatni sezon serialu rozpoczętego w 2008 roku, zakończonego w 2014 roku i przywróconego sześć lat później, by raz na zawsze zamknąć wszystkie wątki, dobiegł końca.

Cathia

Wojny klonów zdecydowanie potrzebowały domknięcia. Ostatni przez lata sezon zawsze wydawał się urwany, w dodatku zapowiadał tę końcową tragedię Zemsty Sithów, chociaż do niej nie doprowadzał, mimo że mroczny klimat i fabuła pozostawały zbliżone do Epizodu III. Nie znam zatem nikogo (z fanów serialu, rzecz jasna), kto nie ucieszyłby się na wiadomość o sezonie naprawdę finałowym. I rzeczywiście, chociaż pierwsze odcinki o klonach komandosach poza doskonałą animacją i sympatycznymi akcentami nie zapowiadały czegoś przełomowego, tak już dalsze, przedstawiające losy Ahsoki, już miały ten stary klimat dobrej gwiezdnowojennej przygodówki, niepozbawionej jednak niezwykle dojrzałego drugiego dna. Z dużą przyjemnością (a Ahsoki przecież nie znoszę!) oglądałam perypetie przemytnicze padawanki, a duet sióstr wywołał u mnie na twarzy wielkiego banana, zrozumiałego dla tych, którzy mają rodzeństwo. Jednak ten wątek był tylko przygrywką do czegoś większego, motywu Mandalore i oczywiście Rozkazu 66.

O matko Bosska, naprawdę nie spodziewałam się tego, że ten schizofreniczny Darth Maul wywoła u mnie ciary – jest doskonale zagrany, chylę czoła przed Samem Witwerem, potrafiącym wydobyć ze skaczącego zabijaki zupełnie inne, przerażające tony. I jakkolwiek nadal drażni mnie owo wskrzeszenie Maula po Mrocznym widmie, tak tutaj pokazano prawdziwego lorda Sith, zwłaszcza w scenie korytarzowej! Rany, niemal dorównał pewnemu przejściu przez rebeliantów pod koniec Łotra 1! Jestem pod olbrzymim wrażeniem! Ale tym, co naprawdę sprawiło, że po zakończeniu ostatniego odcinka jeszcze długo siedziałam przed monitorem, próbując zebrać szczękę z podłogi, był emocjonalny wydźwięk wydarzeń towarzyszących Rozkazowi 66 oraz ukazujących wydarzenia Epizodu III niejako od innej strony. Narastający mrok, sugestie Maula, bezradność Ahsoki w obliczu polityki, rozgryweczek i tzw. wyższej konieczności składały się na dramat, pogłębiający się jeszcze bardziej, kiedy po raz kolejny zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo klony były przywiązane do tych, których uważały za przyjaciół. Jeszcze bardziej podkreśla to absolutną bezwzględność Rozkazu 66, tego, że po prostu zostały potraktowane jak narzędzia w odwiecznej wojnie Światła i Ciemności. Desperackie próby uśmiercenia padawanki, którą żołnierze wcześniej uważali za swoją bohaterkę, mrożą krew w żyłach i świetnie uzupełniają znane nam od lat sceny z Zemsty Sithów. Tym, co jeszcze bardziej podkreśliło wydźwięk nieuniknionej tragedii była sama końcówka, absolutnie przepiękna wizualnie, waląca w dołek niby subtelnie, a jednak z mocą młota pneumatycznego. Och, jakie to piękne podsumowanie tej wieloletniej przygody. Chapeau bas!

Nadiru

Początek siódmego sezonu zdecydowanie nie zapowiadał TAKIEGO finału. Już sama pierwsza minuta, w której zabrakło charakterystycznego motywu głównego zdradzał, że mamy do czynienia z czymś zupełnie innym… ale po kolei. Cztery premierowe odcinki były – by nie przebierać w słowach – złe. Wyróżniały się na plus jedynie animacją. Cztery kolejne, o przygodach Ahsoki i sióstr Martez, ładnie rozwinęły postać ekspadawanki i generalnie nieźle mi się je oglądało, mimo że głupotka goniła głupotkę. A finał? Widać, że Dave Filoni i jego ekipa włożyli w niego całe serce. Słusznie niektórzy powiadają, że po połączeniu tych czterech epizodów wychodzi iście epicki film, godny nawet kina (w odróżnieniu od filmu, który cały projekt zaczął wiele, wiele lat temu).

Może to niekoniecznie najistotniejszy aspekt końcówki siódmego sezonu, ale najbardziej mi się spodobało przeplatanie tej historii z wydarzeniami Zemsty Sithów. Zrobiono to z niesamowitym wyczuciem, nie gubiąc własnego wątku, a zarazem delikatnie rozszerzając Epizod III. Reszta to połączenie znakomitej, emocjonującej opowieści o Ahsoce, Maulu i Mandalorianach z Rozkazem 66, której – jak widać po reakcjach fanów, ale też i po mnie – potrzebowaliśmy bardziej, niż myśleliśmy. Innymi słowy, rękami i nogami podpisuję się pod tym, co napisała Cathia, a od siebie dodam tylko to: tak powinno się robić Star Wars.

Suweren

Trudno ocenić ostatni sezon The Clone Wars jako całość. Głównie dlatego, że poszczególne historie w nim zawarte są mniej lub bardziej angażujące. Rzecz jasna nie jest to jedynym elementem je różnicującym. Ale po kolei.

Siódmy sezon serialu zaczął się przyzwoicie, lecz w mojej ocenie było to „tylko” przyzwoicie. Od samego początku zachwycało dopracowanie pewnych szczegółów pod kątem technicznym – animacja stała na zdecydowanie wyższym poziomie niż przy poprzednich odsłonach The Clone Wars. Jednak cała historia z The Bad Batch mnie osobiście wydała się zbyt rozciągnięta. Spokojnie dałoby się ją zmieścić w mniejszej ilości odcinków i zapewne wyszłoby im to na dobre – obeszłoby się bez dłużyzn i spowalniania akcji na siłę. Jakby tego było mało, powrót starych dobrych znajomych, takich jak Anakin, Obi-Wan czy Rex, został zaburzony przez nowe, niestety zbyt groteskowe i przez to frustrujące postaci z oddziału The Bad Batch. Nie pomogło również to, że skuteczność głównych bohaterów w niszczeniu całych zastępów droidów bojowych Separatystów urosła w tym sezonie do jakichś niebotycznych wręcz poziomów. Koniec końców pierwsza z historii zaproponowanych nam w tym finałowym sezonie, w mojej ocenie wypadła blado – nie pomogły nawet epickie sceny z udziałem Mace’a Windu czy całkiem satysfakcjonująca bitwa, która zamknęła cały wątek.

Później przyszedł czas na historię Ahsoki, która odeszła z Zakonu Jedi. Tu muszę szczerze przyznać, że osobiście byłem nastawiony do tego wątku bardzo sceptycznie – nie nazwałbym bowiem sam siebie fanem tej postaci. Dlatego też czekało mnie miłe zaskoczenie. Autentycznie, po obejrzeniu przygód Ahsoki i sióstr Martez, zapałałem ogromną sympatią do byłej padawanki Anakina. Choć ponownie cały wątek był nieco rozciągnięty, a przy tym wcale nie obfitował w akcję, tak jak było to w przypadku The Bad Batch, mnie oglądało się go przyjemnie. Z jednej prostej przyczyny – bardzo solidnie rozwijał postaci będące protagonistami tej historii. Siostry Martez od razu po pojawieniu się na ekranie zaczęły się jawić jako dość złożone i niejednoznaczne postaci. Ich historia, przeżycia i różne poglądy na pewne sprawy nie tylko uczyniły z nich barwne indywidua, ale posłużyły też (a może nawet przede wszystkim) do rozwinięcia charakteru Ahsoki. Z dala od swojego byłego mistrza i swych przyjaciół, zawiedziona postępowaniem Jedi i nieco zagubiona, była padawanka stała się w mojej ocenie bardzo ciekawą i zarazem charyzmatyczną postacią. Warto podkreślić, że cała niniejsza historia posłużyła też za bezpośredni wstęp do finałowego wątku, na który poświęcone zostały cztery ostatnie (i nieco dłuższe od pozostałych) odcinki całego serialu.

Historia oblężenia Mandalory oraz Rozkazu 66 z perspektywy Ahsoki została dopieszczona pod kątem wizualnym i muzycznym jeszcze bardziej, niż pozostałe odcinki siódmego sezonu. Jestem prawie pewien, że pierwotnie miał to być film, który na potrzeby serialu został podzielony na cztery części – świadczy o tym nieco inny sposób poprowadzenia opowieści, niż w pozostałych wątkach, a także większa spójność zaprezentowanej historii. Swoją drogą, wydaje się to być ładną klamrą – rozpocząć serial filmem, a także (prawie) filmem go zakończyć.

Dość powiedzieć, że dzięki takim, a nie innym rozwiązaniom, ostatnie cztery odcinki The Clone Wars dosłownie wgniatają w fotel – tak wizualnie, jak i muzycznie. Ponadto, w tak pięknie oprawionej historii jest czas na wszystko – na epickie starcia podczas oblężenia Mandalory, na pojedynek Ahsoki z Maulem (który technicznie wypada zdecydowanie wiarygodniej, a przy tym również bardziej widowiskowo, niż wszystkie pozostałe z tego serialu), a także na budowanie napięcia, poczucia lęku i niepewności przed nadchodzącym Rozkazem 66, który jest momentem kulminacyjnym całego wątku (w tym miejscu szczególne wyrazy uznania dla muzyki, która „grała” tutaj znakomicie). Ładunek emocjonalny towarzyszący tym, momentami drastycznym, a momentami wzruszającym, scenom, które stanowią symboliczne pożegnanie nie tylko z serialem, lecz także z tą konkretną epoką w historii bardzo odległej galaktyki, jest ogromny. Pomaga w tym subtelne przeplatanie się scen z serialu ze scenami znanymi widzom z Zemsty Sithów, co ma miejsce przez wszystkie cztery odcinki. Satysfakcjonującym może się też wydać fakt, że kilka ostatnich ujęć poświęcono nawet na płynne przejście do kolejnego etapu w chronologii Star Wars – tak zwanych „Mrocznych czasów”. I jest to przejście nie tylko przygnębiające (co przecież pasuje do kontekstu), lecz także nienachalne i porządnie zrealizowane.

Biorąc to wszystko pod uwagę, mimo pewnych potknięć i niedociągnięć (a raczej – „rozciągnięć” pewnych wątków) finałowy, siódmy sezon serialu The Clone Wars jawi się nie tylko jako coś koniecznego (w końcu do tej pory serial był zwyczajnie nieskończony), lecz także coś pięknego, w czego stworzenie włożono mnóstwo wysiłku i pasji – coś, co jest godnym zwieńczeniem opowiadanej od lat historii.

Krzywy

Ostatnie cztery odcinki The Clone Wars to piękne zwieńczenie tej serii. Lucasfilm wziął mnie z zaskoczenia, bo po ośmiu epizodach będących typowymi fillerami, dostaliśmy chwytającą za serce historię, która idealnie wpisała się w Zemstę Sithów. Dekadę temu nie byłem w stanie uwierzyć, że to będzie możliwe, a tu proszę! Dopisano ten rozdział z wyczuciem i ze smakiem. Szkoda tylko, że 7. seria Wojen klonów nie doczekała się premiery przed Star Wars Rebels.

Od lat 70. ubiegłego wieku wiedzieliśmy bowiem, jak skończą Obi-Wan i Anakin, ale w była szansa, by przynajmniej tym bohaterom stworzonym na potrzeby animacji dać trzymający w napięciu epilog. Niestety fakt, że to w Rebeliantach poznaliśmy dalsze losy Ahsoki, Maula i Reksa, zabrał sporo suspensu z tych ostatnich epizodów The Clone Wars, gdyż wiedzieliśmy, że ci bohaterowie mają tzw. plot armor i nie zginą. Mimo to The Clone Wars doczekało się godnego zakończenia i wbrew obawom nie było to tylko odcinanie kuponów.