Ostatni Jedi kilka dni temu wykręcił ponad miliard dolarów w światowym box office, stając się drugim najlepiej zarabiającym filmem całej franszyzy. Jednocześnie pnie się w rankingu wszech czasów, i o ile produkcja będzie miała tak zwane „długie nogi”, usytuuje się w topowej piątce. O taki stan rzeczy dzielnie walczy ojczyzna marki (wpływy z USA stanowią 50% całości!), Europa (150 milionów tylko z samej Wielkiej Brytanii i Niemiec), ale także kraje z innych kontynentów, na czele z Japonią i Australią (w obu przypadkach około 40 milionów dolarów). Jest jednak pewne miejsce na mapie świata, gdzie Gwiezdne wojny nie elektryzują widzów, nie powodują przyspieszonego rytmu serca i nerdowskiego podniecenia. Chiny.
Numerki nie kłamią
Żeby zobrazować sytuację, warto ponownie sięgnąć po liczby. Premiera Przebudzenia Mocy w Państwie Środka przyniosła 124 miliony dolarów. Łotr 1, napompowany chińskim aktorem Donnie Yenem, zarobił niecałe 70 milionów. Po weekendowej premierze Ostatniego Jedi wiemy już, że film będzie miał trudności, aby zbliżyć się nawet do wyniku osiągniętego przez pierwszy z filmów z serii A Star Wars Story. Źródła donoszą, że Epizod VIII w pierwszy weekend w Chinach zarobił niecałe 1/3 tego, co Przebudzenie. Oczywiście, nikt nie spodziewał się po środkowej części trylogii wyniku na poziomie Epizodu VII, ale skromne 28 milionów dolarów otwarcia w kraju, gdzie mieszka ponad miliard ludzi, to zainteresowanie niemal równe zeru.
Jakie są powody takiego stanu rzeczy? Pierwsza myśl jest taka, że zawinił marketing Disneya. Tymczasem firma zrobiła wszystko, by najnowsza część historii o rodzie Skywalkerów zaistniała w świadomości Chińczyków. Zwiastun produkcji grany był przed wielkimi chińskimi filmami, a promocyjne plakaty dość szczelnie wypełniały kinową przestrzeń. Żeby podkreślić, jak ważny jest chiński rynek filmowy, zorganizowano czerwony dywan w Szanghaju z reżyserem, Daisy Ridley i Markiem Hamillem, a także powstały specjalne strefy Gwiezdnych wojen w kinowych multipleksach. Mimo to nie udało się (jak na razie) odkroić solidnego kawałka tortu chińskiego box office’u. A że jest o co walczyć, niech świadczy fakt, że The Fate of the Furious zarobiło tam 2,6 miliarda yuanów – w przeliczeniu blisko 400 milionów dolarów.
Star Wars? Neeext!
Powód klęski Gwiezdnych wojen w Chinach jest banalnie prosty: marka nie jest zakorzeniona w chińskiej kulturze. Oddajmy głos Jonathanowi Papishowi, analitykowi filmowego rynku, który pracował w Państwie Środka: Filmy nie mogą przebić się do chińskiej widowni, bo ta nie jest zaznajomiona z bohaterami i ogólną historią, mimo że Disney o to zabiega. Starsze pokolenie wyrosło na Trylogii Prequeli, niektórzy na Oryginalnej Trylogii, ale nowe – które mogłoby pomóc powalczyć filmowi w box office – nie interesuje się marką. Swoje dołożyły chińskie przepisy, dopiero niedawno kraj otworzył się na zachodnie produkcje. Tym samym prościej jest przebić się serii Transformers, która nastawiona jest na wizualną destrukcję i nie jest obarczona mylącym widzów dziedzictwem marki, niż Gwiezdnym wojnom, które kontynuują historię filmów sprzed dekad. Na filmy w Chinach wpływa również specjalny oddział, który zatwierdza m.in. daty premier. Z tego względu Ostatni Jedi pojawia się w kraju tak późno względem całego świata. Disney próbował wpłynąć na tę decyzję, ale bez skutku – faworyzowane są rodzime produkcje, którym daje się pierwszeństwo premiery (np. w święta i weekendy).
Sytuacji nie ratuje ogólna obojętność Chin do filmów sci-fi. Jeśli już jakiś film tego gatunku przebija się w kraju, to głównie dlatego, że jest kolorowy i widowiskowy (stąd dobre wyniki osiągnali tam Avatar i Strażnicy galaktyki). Estetyka Ostatniego Jedi dla chińskiej widowni jest nudna, nie przyciąga oka. Poza tym, Gwiezdne wojny od zawsze były space operą umiejscowioną w kosmosie, co tylko niepotrzebnie odciąga chińskich widzów od destrukcji na ekranie.
Chiny: fulfill your destiny!
Czy jest szansa na przebudzenie Mocy w Chinach? Być może trend odmieni nowa trylogia, nad którą pracuje Johnson – historia ma być niepowiązana z poprzednimi filmami, co rozwiąże kwestię fabularnego niezrozumienia. W dodatku Disney kładzie solidne podwaliny reklamując ostatnie filmy i jest szansa, że pompowanie kasy w promocję przyniesie korzyści w przyszłości. W końcu w chińskich widzach zapłonie ogień Gwiezdnych wojen, kto wie, być może jako iskrę będziemy wspominać czasy obecne?