Już za chwileczkę, już za momencik nadejdzie Epizod IX. Jak może pamiętacie z mojego niedawnego cyklu artykułów, (mniej lub bardziej) lubię filmy Lucasfilmu z epoki Disneya – powinienem więc odliczać dni, skakać ze szczęścia i nerwowo odliczać do końca. Owszem, cieszę się, ale niestety, o tej adrenalinie, płynącej w żyłach przy okazji poprzednich sequeli, mowy nie ma. Kiedyś już o tym pisałem, ale powtórzę: dla mnie ten film musi zrobić za dużo rzeczy na raz i po prostu nie ma takiej opcji, by w 140 minutach udało się w sposób w pełni satysfakcjonujący zamknąć zarówno trylogię sequeli, jak i (co nadal obiecują twórcy) całą opowieść o rodzie Skywalkerów. Jest jednak jedna rzecz, która budzi we mnie wyjątkowy niepokój i naprawdę trudno będzie mi się pogodzić, jeśli nie będzie starannie poprowadzona. Kwestia Snoke’a i jego związków z Palpatine’em.
Błagam, niech nie inspirują się jednym z najmniej udanych motywów starego kanonu…
Jego przedwczesna śmierć stanowiła może i niezły plot twist oraz fajnie sprawdza się jako element drogi młodego Solo, ale zawodzi na kilku innych frontach. Przede wszystkim – kim on, do jasnej ciasnej, był? Naprawdę, nie mogli wpleść tej informacji w dowolną rozmowę lub we wspomnienia Luke’a? Jedyne optymistyczne, zakładające racjonalne rozwiązanie sprawy wyjaśnienie jest takie, że to wróci. Potencjał jest niezły. Wiemy, że Imperator wypatrywał czegoś w Nieznanych Regionach, miał tajemnicze placówki badawcze… naprawdę liczę, że to wszystko jakoś ładnie powiążą i w The Rise of Skywalker pokażą (lub przynajmniej skutecznie zasymulują), że mieli sensowny pomysł od początku. Będę bardzo rozczarowany, jeśli okaże się inaczej. A jeśli tego wątku sensownie nie pociągną chociażby w Mandalorianinie, w ramach obiecanego wprowadzenia wątku początków Najwyższego Porządku lub w książkach czy komiksach nowego kanonu – stracę naprawdę dużo zaufania do tego, co obecnie z tym uniwersum wyrabia Lucasfilm pod zarządem Disneya.
Wśród entuzjastów tej postaci często słyszę, że skoro Sidious sobie poradził bez backstory, Snoke też nie powinien mieć z tym problemów. Niestety, muszę się z tym nie zgodzić. Dlaczego? Proste. W przypadku najsłynniejszego „złego” odległej galaktyki takiej potrzeby po prostu nie było. W Starej Trylogii wiedzieliśmy wszystko, co było potrzebne. Był krwawy reżim, który rządził galaktyką, z Imperatorem na jego czele. Ludzie nie byli zadowoleni i narodziła się Rebelia. Sam monarcha okazał się mistrzem manipulacji, władającym potęgą Ciemnej Strony Mocy, tę umiejętność posiadał też Vader. Prequele uzupełniły to o tło, które nie było niezbędne, by zrozumieć Epizody 4-6, ale umożliwiło chociażby zrozumienie takich, a nie innych decyzji Vadera. Dowiedzieliśmy się o Sithach, wcześniejszej karierze politycznej Palpatine’a czy o sytuacji, która doprowadziła do konfliktu z klasycznej trylogii.
Godny spadkobierca czy uosobienie zmarnowanego potencjału? Dowiemy się niebawem.
Oczywiście, zrozumiałe jest, że każdy system polityczny i każdy reżim w końcu znajdzie swoich naśladowców, tworzenie nowego systemu politycznego na zgliszczach starego też nie jest niczym odkrywczym. Ale zwróćcie uwagę – umiera jedna z najpotężniejszych istot w galaktyce, władający tajemnymi sztukami wytrawny polityk, który zbudował kolosalne mocarstwo i przez lata stał na jego czele. Pozostałości po jego państwie wycofały się na galaktyczne wygwizdowo i stopniowo zreorganizowały w nowy twór. I nagle, nie wiadomo skąd pojawił się nieznany przedtem, bardzo stary użytkownik Mocy, równie potężny jak Palpatine (a może i silniejszy), który ot tak przejął władzę w tej hierarchii. Gdyby akcja nowych filmów rozgrywała się w nieco odleglejszej względem Powrotu Jedi przyszłości, nie byłoby problemu. Ale wtedy, gdy ten „zamiennik” znajduje się znikąd niemal natychmiastowo, a nikt nie słyszał przedtem o żadnym innym wpływowym mrocznym Jedi i nie wiadomo nic o jego związkach z przedstawionym w poprzednich filmach zakonem Sithów – niestety, coś nie gra i prosi się o dopowiedzenie.
W najbliższym filmie wróci Darth Sidious. Czy będzie tylko zapisem holograficznym, duchem, wspomnieniem czy też pokaże się cały i zdrowy (oby nie, z tego po prostu nie da się wyjść obronną ręką, przynajmniej ja sobie tego nie wyobrażam) lub umieszczony w podtrzymującym życie mechu (jeszcze gorzej!) – czas pokaże. Ale niezależnie od ścieżki, obranej przez twórców, ważne, by powiązać go z wydarzeniami prowadzącymi do powstania i ekspansji nowego reżimu. Nawet jeśli oznaczać ma to krótką gadkę o uzurpatorach i tym, w jaki sposób wpisali się oni w zamiary Sitha lub krzyżowali mu knute w cieniach plany. Ponowne włączenie tej postaci było decyzją bardzo ryzykowną i naprawdę trzymam kciuki za to, że Abrams i spółka wiedzą, co robią i z łączenia tych wątków wyszło coś przynajmniej strawnego. A o tym przekonamy się już za parę dni.