Oceniamy „The Mandalorian 1×06”

Cathia

Nareszcie dostaliśmy odcinek, w którym cały czas się coś dzieje (i dłuższy niż pozostałe)! Historyjka wprawdzie prostsza niż jednostrzałówka erpegowa, ale ogląda się wyjątkowo przyjemnie. I wreszcie Twi’lekanka nie jest tylko tancerką. Chętnie pozostałabym na dłużej ze świrniętą ekipą!

Jeszcze bardziej podobała mi się strona wizualna odcinka, a zwłaszcza sterylność korytarzy transportu więziennego (ha, kiedyś to była domena Imperium), stojąca w jawnym kontraście z zabałaganionym wnętrzem statku Mandalorianina i ciemnym, raczej brudnym hangarze stacji kosmicznej. Szaleńczo ucieszyły mnie również nowe droidy! Mandalorianin nie tylko czerpie garściami z naszego ulubionego uniwersum, ale również dostarcza nowych elementów!

Marik

Złośliwi powiedzą, że to ze względu na Twi’lekankę, ale uważam szósty odcinek Mandalorianina za najlepszy, jaki dostaliśmy do tej pory. Przez cały czas miałem tu skojarzenia z najlepszymi historiami z udziałem Suicide Squad: pełne mroku, niepewności, napięcia, zwrotów akcji i tarć w grupie. Nawet jeśli ktoś nie widział wcześniejszych odcinków, to ten jest tak dobry, że warto, a jednocześnie stanowi zamkniętą historię, przez to można go poznać nawet bez znajomości reszty serialu. Ze szczegółów cieszy mnie, że w końcu jakaś postać w uniwersum nie lubi droidów (przy czym jest to chyba pierwszy taki przypadek w nowym kanonie). Traktowanie ich jak żywych istot stało się jednym z absurdów całej sagi.

Zauważyłem tu dwie wady: jedną jest nagła niechęć Mando do zabijania. Wiadomo, nikt nie chce być na czarnej liście Nowej Republiki, jednak serial momentami przesadza z odwoływaniem się do dziecięcej widowni. Drugą wadą jest brak wpływu na ogólną historię. Powoli zbliżamy się do końca sezonu, a nadal można streścić główną oś fabularną w kilku zdaniach. Czy to zapowiedź, że z serialu zrobi się tasiemiec? Oby nie.

Dark Dragon

Wow! Tyle ciśnie mi się na usta po obejrzeniu tego odcinka. Było w nim wszystko, czego oczekuję po serialu. Pojawili się obcy, którzy odgrywają kluczowe role. W dodatku była to Twi’lekanka i Devaronian. Postaci były cudnie zagrane, mimo że z dość szablonowymi charakterami (ale czego oczekiwać przy takiej długości odcinka?). Był dość tępawy osiłek, był ambitny, butny lider, szurnięta, ale jednocześnie pociągająca kobieta-zabójca (przypominająca Harley Quinn z DC) oraz technik, gdzie idealnie pasował droid. Pojawiły się fajne nawiązania do sequeli (Canto Bight), prequeli (przedrzeźnianie Gungana było idealne) i klasyki (kostium strażnika lub cała elektronika na statku). Mandalorianin dodał też coś od siebie i nowe droidy piekielnie mi się podobały.

Była zdrada (klasyczny westernowy double-cross), odcinek trzymał w napięciu, a strona wizualna i dźwiękowa idealnie oddawała nastrój. Na koniec twórcy nie mogli się powstrzymać i tym sposobem Dave Filoni oficjalnie stał się częścią kanonu (któż może go winić? Sami byśmy tego chcieli). Jak dla mnie ten odcinek był najlepszy ze wszystkich. Oby więcej takich!

Suweren

Szósty odcinek The Mandalorian nie pozostawia złudzeń – wizualnie, od strony technicznej, serial stoi na naprawdę wysokim poziomie. Czy to w momentach, gdy pokazuje florę, faunę i mieszkańców idyllicznej planety, czy sterylne wnętrza statku kosmicznego. Od strony fanowskiej natomiast, zdecydowanie należy się pochwała za osadzenie większej części akcji ostatniego odcinka na transportowcu należącym do Nowej Republiki – zapewne niejeden fan bardzo chętnie dowie się więcej o tym tworze, który powstał po upadku Imperium pokazanym w Powrocie Jedi. Cieszyły oko takie detale, jak mundur pilota, czy symbole, przypominające niegdysiejsze rebelianckie, widniejące na droidach-strażnikach pilnujących porządku na okręcie. Wszystko to pomaga utwierdzić się w przekonaniu, że The Mandalorian to serial o charakterze nieco „przewodnikowym” – każdy odcinek pokazuje trochę inną społeczność, trochę inne otoczenie, a wszystko to, by nakreślić możliwe jak najszerszy obraz galaktyki w tej nowej, niezbyt dobrze opisanej jeszcze w nowym kanonie, rzeczywistości.

Osobiście jako minus tego odcinka wskazałbym ekipę łowców nagród, która towarzyszyła naszemu tytułowemu bohaterowi. Choć kosmici byli jak najbardziej starwarsowi, to przez zbyt „kliszowe” ujęcie ich postaci, bądź zwyczajnie przesadzone (i przez to nieco groteskowe) ich odegranie, byli nieco irytujący. Z kolei przewodzący im człowiek mnie osobiście zupełnie nie pasował do klimatu bardzo odległej galaktyki, a pomysł z jego dodatkowym blasterem, trzymanym przez mechaniczne ramię, wydał się nietrafiony. Żeby nie było, w ramach rekompensaty, dostałem za to satysfakcjonującą sekwencję z udziałem X-wingów. Koniec końców nie było więc tak źle.

Ithilnar

Szósty odcinek pokazuje grupę spod ciemnej gwiazdy, która próbuje współpracować by uwolnić kogoś ze statku więziennego. Sam pomysł świetny, zebranie grupy różnorodnej pod względem charakterów i ras również, ale, jak już zostało wspomniane wyżej, nie do końca coś wyszło. Postacie łowców zwyczajnie mnie drażniły, wydały mi się zbyt przerysowane. Natomiast reszta ‐ żarty ze szturmowców i Gungan, statek więzienny i zakończenie – były świetne. Bardzo podobała mi się gra światłem w scenie, gdy Mando zbliżał się do Mayfelda i samo zakończenie (spodziewałam się takiego rozwiązania, ale i tak przyjemnie było zobaczyć to na ekranie).

Ten serial nie jest może arcydziełem, ale podejście twórców do pokazywania krótkich scen z życia Mando, jego kolejnych zleceń, z pominięciem wielkiej, galaktycznej historii, bardzo mi odpowiada. I oby pozostało tak do końca.

Nadiru

Mam nieco mieszane uczucia co do tego odcinka, bardzo zbliżone do tego, co napisał Suweren. Z jednej strony to taki mały raj dla fana, który z radością odnotuje masę nawiązań, znane i lubiane twarze (Dave’a Filoniego wszyscy znamy, ale swoje cameo w rolach pilotów zaliczyli jeszcze dwaj inni reżyserzy serialu plus republikańskiego strażnika zagrał Matt Lanter, głos Anakina), z drugiej jednak czuje się zbytnią umowność pewnych elementów historii, jakby to był serial animowany dla dzieci pokroju Rebels, nie coś stojącego bliżej filmom. Wcześniej nie dało się tego tak mocno odczuć.

Że ekipa bandziorów jest kliszowa, to pół biedy, problemem jest jej przerysowanie do potęgi – czemu nie pomaga wygląd tych postaci. Z jednej strony mamy pospolicie wyglądającego człowieka z zabawnym, ale lekko idiotycznym blasterem strzelającym zza pleców, z drugiej szurniętych Twi’leków i osiłka-Devaronianina, w przypadku których z jakiegoś powodu ciągle miałem wrażenie, jakby byli wyciągnięci z gry komputerowej. Charakteryzacja w serialu jest momentami zbyt sztuczna, jakby zabrakło na nią budżetu; dla odmiany, obcy z „wrogiego obozu”, czyli Star Trek: Discovery za każdym razem wyglądają naturalnie, z niewiarygodnie realnym Saru na czele.

Vidar

Ja też mam mieszane uczucia. Z jednej strony – morze fanservice’u (aluzje do prequeli, sequeli, obcy starych ras…), mamy mały skrawek Nowej Republiki, muzyka i sceny akcji też na plus… ale z drugiej strony, nawet jeśli odcinek miał na celu głównie wprowadzenie nowych postaci, które wrócą w kolejnym sezonie – zrobił to w dość banalny sposób, nie oferując nic, co miałoby szansę zapaść w pamięć na dłużej. Nie było nawet tajemniczej osoby śledzącej Mando przez dwa poprzednie odcinki, wszystko działo się „w oderwaniu” od reszty historii. Bardzo liczę, że dwa ostatnie nieco pociągną historię do przodu i będą stanowić zapowiedź poważniejszego rozwoju fabuły w kolejnym sezonie.

Aha, i na koniec, pozwolę sobie dodać – charakteryzacja Twi’leków była koszmarna. Serio, w niektórych ujęciach widać było, że lekku to po prostu poduszki przyczepione do ich głów…