Koniec Expanded Universe?

Ale się porobiło! Prawdę mówiąc, gdy pisałem tekst Czas pozwolić odejść Expanded Universe trzy tygodnie temu, sądziłem, że doczekamy się jakichś oficjalnych wieści dopiero za kilka miesięcy i otrzymamy jeszcze nieco czasu, by w spokoju móc przetrawić rzeczone odchodzenie rozszerzonego wszechświata. W rezultacie sam też nie byłem do końca przygotowany na wielki news z 25 kwietnia i mimo wszystko poczułem dojmujący smutek, gdy spojrzałem na całą swoją kolekcję książek, komiksów i gier. Jakby nie było, abstrahując od stylu, w jakim dokonano „cięcia”, szkoda trochę, że wszystko to zostało oficjalnie porzucone. Miałem jednak nadzieję, że część Expanded Universe przetrwa jako kanon chociaż od razu zaznaczam, że jest to wciąż możliwe, jeśli w pewien ciekawy sposób zinterpretujemy oficjalne komunikaty Lucasfilmu. Ale po kolei.

Przez ostatnie parę dni śledziłem wypowiedzi zarówno polskich, jak i anglojęzycznych fanów Star Wars i muszę ze smutkiem powiedzieć, że niektórzy z nas zachowują się niestosownie, by nie rzec żałośnie. Po jednej stronie barykady pojawili się ci, którzy nigdy Expanded Universe nie lubili i z wyraźną przyjemnością zaczęli ubliżać fanom książek i komiksów, naśmiewać się z ich bólu i rozgoryczenia, i bezkrytycznie wychwalać Disney pod niebiosa. Po drugiej stronie mamy z kolei miłośników odległej galaktyki, którzy wzięli sobie za cel rozładowywanie swojej frustracji na wszystkich: George’u Lucasie, Katheen Kennedy, Filonim, twórcach The Clone Wars, a nawet niewyświetlonego jeszcze Rebels, zarzucając im jak to zwykle przy takich okazjach bywa pogoń za kasą, brak szacunku do uniwersum i tym podobne, nie oszczędzając przy tym nerdów, według nich fałszywych, którzy mają zamiar wciąż kupować i czytać nowe książki i komiksy. Rozumiem zarówno jedną, jak i drugą stronę, ale czy naprawdę nie można się obejść bez obrzucania się co chwila epitetami? Naprawdę już dziś musimy zacząć się dzielić na dwa wrogie sobie obozy, które będą się nawzajem zwalczać?

Niestety, część winy ponosi sam Lucasfilm. Dotyczy to wspomnianego przeze mnie stylu, w jakim ogłoszono nową politykę odnośnie Expanded Universe. Wygląda na to, że nie zrobiono praktycznie nic, by udobruchać starych, zżytych z książkami, komiksami i grami fanów, sprawiono wręcz wrażenie, że ich wkład w przytrzymywanie Star Wars przy życiu został totalnie zignorowany. Poza tym są też aspekty praktyczne. Wycięcie niemal całego dotychczas istniejącego kanonu jest po pierwsze nieco przesadne, bo sporą jego część można było zachować bez jakiejkolwiek szkody dla nowej chronologii, a po drugie problematyczne od strony technicznej.

Ogólnie rzecz ujmując, wydaje się, że Lucasfilm postawił wielką krechę pomiędzy tym, co pojawiło się dotąd, a tym, co ujrzymy we wrześniu tego toku (pierwszą nową powieść i serial Rebels), ustanawiając dotychczasowym kanonem wyłącznie epizody oraz The Clone Wars. Sęk w tym i nadzieja dla EU zarazem że aktualnie trwa kilka projektów, które wielkimi garściami czerpały z i aktywnie rozwijały rozszerzony wszechświat, czyli gry towarzyskie i The Old Republic. Erpegi, karcianka i bitewniak Fantasy Flight Games jest pełna elementów EU, TOR został zaś zbudowany w stu procentach na jego fundamentach. Gruba kreska oznacza, że albo wkładamy to wszystko do Legends, rozwijając niekanoniczne Expanded Universe jeszcze przez wiele, wiele lat, albo kanonizujemy, co zarazem oznacza wciągnięcie do kanonu ogromnej części rozszerzonego wszechświata. Być może nie samych opowieści, które EU stworzyły, ale na pewno ich elementów składowych. Oznacza to, że takie nazwy, jak Kyle Katarn, Exar Kun bądź Taris, czy ogólny wygląd galaktyki pozostaną w kanonie.

Wniosek jest taki, że ktoś ewidentnie nie pomyślał, rysując tę grubą kreskę… Chyba że większość z nas zupełnie opacznie zrozumiała to, co Lucasfilm naprawdę chciał nam powiedzieć. Dlatego też użyłem w poprzednim akapicie słów „wydaje się”. W swojej niedawnej wypowiedzi na Facebooku Timothy Zahn wysnuł bowiem rozwiązującą wszystkie problemy interpretację dwóch newsów z oficjalnej strony Star Wars. Według Zahna, dotychczasowe Expanded Universe pozostaje aktualną historią odległej galaktyki (z wyjątkiem ery post-RotJ, która jest bezpowrotnie stracona), chociaż nie jest już oficjalnym kanonem. To oznacza, że poszczególne elementy EU przestaną być aktualne tylko wtedy, gdy nowy kanon zaprzeczy tym konkretnym elementom. Cytując twórcę Dziedzica Imperium: „wygląda na to, że szyld Legends będzie wykorzystywany głównie po to, by odróżnić zaaprobowane przez Lucasfilm Story Group kanoniczne książki od tych, które nie są oficjalnie kanonem, lecz wciąż mogą istnieć (jako część kanonu)”. Szczerze mówiąc, gdyby ta interpretacja była prawdziwa, to nie różniłoby się to specjalnie od sytuacji, jaką mieliśmy do tej pory z podziałem na kanon G (filmowy), nadrzędny do kanonu C (książkowy), który w dowolnym momencie może zostać zmieniony przez kanon G.

Czy jest to nadzieja dla zachowania sporej części Expanded Universe? Oczywiście! Tym bardziej, że trzy z czterech zapowiedzianych nowych książek Star Wars są pisane przez naszych starych znajomych, prominentnych twórców EU, Jamesa Luceno, Johna Jacksona Millera i Paula S. Kempa. Nie sądzę, żeby to był przypadek. Możliwe, że pisarze ci będą się trzymać zasady, że wszystko, co wydarzyło się dotychczas w Expanded Universe jest prawdziwe, pozostaje w mocy, i tym samym prowadzić fabułę swoich powieści by się zgadzały z EU przynajmniej dopóki coś w nowym kanonie nie zaprzeczy rozszerzonemu wszechświatowi.

Czyżby więc można było rzec: Expanded Universe nie żyje, niech żyje Expanded Universe? Tylko czas pokaże.