Hipokryzja i inne grzechy Jedi

Niewielu jest fanów Star Wars, którzy nie pragnęliby być rycerzami Jedi. Niestety, jeszcze mniej jest wśród nich takich, którzy zrobiliby to z właściwych powodów. Większość ludzi chce być Jedi, ponieważ mają miecze świetlne, używają Mocy, są tajemniczy albo wyglądają „cool”. Mogę się założyć, że tylko najtwardsi miłośnicy Gwiezdnej Sagi byliby w stanie wytrzymać w rygorze Zakonu Jedi, jaki był przedstawiony w filmach: emocjonalna drętwota, bezwzględne posłuszeństwo Radzie Jedi i Senatowi, zakaz tworzenia związków miłosnych, brak własnego dobytku i pełnych możliwości decydowania o swoim losie. A to tylko jedna z ciemnych stron (bycia) Jedi…

Zakon Jedi

Oczywiście, filmy pokazują tylko niewielki wycinek liczącej kilkadziesiąt tysięcy lat historii Zakonu Jedi. Jak wiemy z licznych dzieł Expanded Universe i przede wszystkim różnych przewodników po Star Wars, Zakon nigdy nie był doktrynalnym monolitem. W różnych okresach jego istnienia, różnie podchodzono do szkolenia uczniów, związków miłosnych, działań militarnych czy władzy politycznej.

Odległa galaktyka doświadczyła czasów, gdy Jedi byli feudalnymi władcami (Nowe Wojny Sithów) i Najwyższymi Kanclerzami Republiki (era Ductavis), a także, gdy kompletnie wycofywali się ze struktur galaktycznego rządu (epoka Pius Dea) i zaszywali się gdzieś w kącie znanej galaktyki (Zimna Wojna z gry The Old Republic). W tym artykule ustosunkuję się przede wszystkim do dwóch najbardziej znanych inkarnacji, Zakonu w erze upadku Republiki (między Reformacją Ruusańską a proklamacją Imperium) i Nowego Zakonu Jedi Luke’a Skywalker, choć wspomnę też o Zakonach innych epok historycznych.

Generałowie i niewolnicy

Hrabia Dooku wydaje rozkaz ataku na garstkę ocalałych Jedi w arenie na Geonosis. Nagle przybywa odsiecz, kilka plujących ogniem republikańskich kanonierek LAAT/i. Pierwsza z nich ląduje, i kto jest na pokładzie, kto dowodzi siłami Republiki? Nominalny przywódca galaktycznego zakonu strażników pokoju, Wielki Mistrz Yoda. Bez jednego słowa sprzeciwu, bez najmniejszego szemrania, wszyscy obecni na Geonosis Jedi z miejsca stają się generałami i komandorami, pędzącymi do boju na czele tysięcy oddziałów żołnierzy-klonów. Coś tu chyba nie gra, prawda?

To, że doświadczeni mistrzowie Jedi zostają generałami w ułamku sekundy, co zwykłym oficerom, tym, którzy musieli poświęcić co najmniej kilka lat na naukę wojennego rzemiosła i mozolnie wspinać się po szczeblach kariery, można od biedy przeboleć. Można powiedzieć – słuchajcie, Republika nie ma własnych generałów, a ci Jedi wiele widzieli, mieli treningi wojskowe w Świątyni, potrafią pracować z ludźmi, dajmy im szansę. Trudno natomiast przeboleć, czemu stopnie odpowiednio generałów i komandorów otrzymali zwykli rycerze i zazwyczaj niepełnoletni padawani, tacy jak Ahsoka Tano czy Zett Jukassa. Mieć trzynaście lat i być dowódcą, czyli de facto panem życia i śmierci tysięcy żołnierzy tylko dlatego, że włada się potęgą Mocy?

Niewolnictwo? Przyzwalamy.

Moralna hipokryzja Jedi ery Wojen Klonów uwidoczniła się szczególnie silnie w kwestii armii niewolników. Nie może być bowiem żadnych wątpliwości, że z moralnego i prawnego punktu widzenia klony były zwykłymi niewolnikami. Czy klony to istoty ludzkie, myślące, inteligentne? Jeśli tak, to odebrano im wolność wyboru, prawa obywatelskie, prawa pracownicze (brzmi zabawnie, ale chodzi o podstawy, na przykład żołd i urlop), pół życia i co gorsza codziennie kazało im oddawać za to życie. To, że klony zostały sztucznie wyhodowane, nikomu nie daje prawa do czynienia z nich niewolników. Zgodnie z tą logiką, każda córka i każdy syn powinny być niewolnikami swojej matki, bo, brutalnie mówiąc, to ona ich wyhodowała to, czy sztucznie, czy metodą naturalną, nie ma znaczenia.

A teraz przypomnijmy sobie jeszcze raz, kto dowodził tymi klonami. Jedi. Ci sami Jedi, którzy podobno walczyli za, cytując klasyka, „wolność, demokrację i amerykański styl życia”, którzy musieli sobie doskonale zdawać sprawę z niemoralności stojącej za wykorzystywaniem armii klonów. Interesujące jest to, że spośród kilku tysięcy Jedi służących podczas Wojen Klonów, tylko paru – chociażby Bardan Jusik i Etain Tur-Mukan – miało odwagę krytykować Radę Jedi z tego powodu. Wydają się słuszne słowa tych, którzy twierdzili, że rycerze Jedi odebrali zasłużoną karę, gdy Palpatine wydawał Rozkaz 66…

Sprawiedliwość i odpowiedzialność

Jedi odgrywali role generałów w paru wojnach, zazwyczaj wojnach prowadzonych w słusznej sprawie, dla dobrej (w sensie: nieskorumpowanej) Republiki, przeciwko Sithom i ich pochodnym. Były jednak konflikty, do których z jakiegoś powodu nie chcieli przyłożyć ręki – akurat te wojny, do których powinni byli to bezwzględnie zrobić. Są to między innymi trwające tysiąc lat konflikty ery Krucjat Pius Dea oraz Wojny Mandaloriańskie. W pierwszym przypadku rycerze Jedi zawiedli, pozwalając zamienić Republikę w totalitarne państwo teokratyczne, napędzane religijnymi czystkami i nienawiścią do „nieczystych” inteligentnych gatunków. A gdy Republika była już w rękach wyznawców Pius Dea, nie kiwnęli palcem, by wspomóc prześladowanym i tępionym w krucjatach „niewiernym”. Pośrednio, Jedi stali się sprawcami śmierci bilionów istot i zagłady całych cywilizacji. W drugim przypadku Rada Jedi, przez swoje zaniechanie, doprowadziła do powstania frakcji Rewanżystów. Gdyby nie to, Revan i Malak w ostateczności nie staliby się Mrocznymi Lordami i nie pogrążyliby galaktyki w otchłani kolejnej, morderczej wojny. W słowniku Zakonu Jedi nie ma chyba takiego słowa, jak „odpowiedzialność”. Odpowiedzialność zbiorowa za działania pojedynczych Jedi i losy całej galaktyki.

Czasem ten brak odpowiedzialności to zwyczajna, elementarna głupota. Pamiętacie, jak powstało Imperium Sithów, jak narodzili się pierwsi Lordowie Sithów? Jedi wygnali ich z Republiki. Jedi wygnali śmiertelnie groźnych, diabelsko potężnych Mrocznych Jedi, którzy przez całe stulecie toczyli wojnę na wyniszczenie z Republiką, tworzyli bestie Mocy i bawili się transmutacją – wygnali i stworzyli sobie wrogów na tysiąclecia wprzód. Jak bardzo ograniczoną wyobraźnię trzeba mieć, by coś takiego uczynić? Niestety, wśród Jedi musiało być wielu mistrzów z jakiegoś rodzaju upośledzeniem umysłowym. A pomyśleć, że każdego z tych pokonanych Mrocznych Jedi można było postawić przed sądem i skazać… Niestety, problem w tym, że Jedi nie wierzą w coś tak idealistycznego, jak sprawiedliwość – nigdy nie wierzyli.

Pokuta?

Kyp Durron, Revan, Ulic Qel-Droma, czy wreszcie Luke Skywalker w erze Odrodzonego Palpatine’a. Żadna z tych postaci nie odpokutowała za swoje grzechy. Czy może inaczej – żadna nie stanęła przed niezawisłym sądem, który zadecydowały o jej losie. Rozwaliłeś planetę, ale my ci wybaczamy, bo wiemy, że tak naprawdę nie chciałeś jej rozwalić. No i poza tym byłeś po Ciemnej Stronie, a wtedy, jak wiadomo, nie jesteś sobą. Może jeszcze dajmy mu cukierka, że był taki grzeczny i wrócił na właściwą ścieżkę… W prawie karnym nazywa się to „zbrodnią popełnioną w afekcie”, kiedy chwilowo nie panuje się nad swoimi działaniami. Za taką zbrodnię nie dostaje się orzeczenia niewinności, tylko skróconą o kilka lat odsiadkę.

Kto odpowiada za upadek na Ciemną Stronę Mocy? Nie przechodzi się na nią, bo ma się taki kaprys. Coś w psychice danego osobnika musi szwankować, skoro daje się skusić szeroko pojętemu Złu. Taką osobę, jeśli powróciła na Jasną Stronę, należy czym prędzej postawić przed sądem, by chociażby upewnić się, że już nigdy nie popełni podobnego błędu i przykładnie ukarać za „moment słabości”. Niekoniecznie ją samą za słabą wolę (np. poprzez bardzo humanitarne odebranie wrażliwości na Moc, jak niegdyś uczyniła Nomi Sunrider), co mistrzów Jedi, którzy zadecydowali o szkoleniu danego Jedi i nie potrafili go wyszkolić tak, aby pozbył się niebezpiecznych ciągotek do Ciemności. Tak jak nie ma zbrodni bez kary, tak nie ma też zbrodni bez kogoś, kto za nią odpowiada.

Temat sprawiedliwości nie wyczerpuje się na tym. Jeśli chodzi o przestrzeganie prawa, to Jedi niemal zawsze zachowują się zgodnie z moralnością Kalego – co mnie ukraść to źle, co ja ukraść, to dobrze. Gdziekolwiek nie spojrzeć, na którąkolwiek erę galaktycznej historii nie skierować spojrzenia, Jedi są całkowicie bezkarni. Niszczą mienie publiczne, kradną cudzą własność, ignorują przepisy drogowe, drwią z policji i sił porządkowych… Lista przewinień jest długa. Ale w momencie, gdy ktokolwiek odpłaca się pięknym za nadobne, podnosi się wielkie larum. Natasi Daala w Przeznaczeniu Jedi oczywiście przesadziła ze środkami, jakimi chciała przytemperować Jedi (np. nasłanie na nich całej armii Mandalorian), ale sam zamysł był jak najbardziej słuszny. Nie można nazywać się strażnikiem sprawiedliwości, jeśli samemu co rusz łamie się prawo. Jest to hipokryzja najgorszego sortu.

Miłość, rodzina i dzieci

Zakon Jedi z ery upadku Republiki był wyjątkowy, jeśli chodzi o kwestie szkolenia na Jedi, posiadania rodziny i odczuwania miłości. Bywały momenty w historii, gdzie obowiązywały w Zakonie zbliżone reguły (np. przed Wojną Domową Jedi i po Wielkiej Wojnie Galaktycznej), ale zwykle po jakimś czasie orientowano się, ile czynią szkody. Zwłaszcza zakaz tworzenia związków miłosnych.

Pytanie: ilu Jedi przeszło na Ciemną Stronę Mocy z powodu kobiety? Jeden. Ilu z tych Jedi przeszło na Ciemną Stronę, ponieważ miłość była zakazana? Jeden, ten sam: Anakin Skywalker. Zakaz miłości prowadzi do braku rodzin, z braku rodzin wynika oderwanie się Jedi od realiów galaktyki, a także karygodne odbieranie rodzicom wrażliwych na Moc dzieci. Ale nawet gdyby „rekrutacja” nie miała nic wspólnego z wyżej wymienionym zakazem, sam proceder wcale nie byłby mniej odrażający.

Rodzice oddawali swoje wrażliwe na Moc dobrowolnie, co do tego panuje zgoda. Warto się jednak zastanowić nad podstawowym pytaniem – kto godzi się na oddanie własnego dziecka obcym ludziom (lub innym istotom)? Ludzie, którzy nie wiążą końca z końcem, którzy są emocjonalnie niestabilni lub amoralni z natury. Krótko mówiąc, ludzie, którzy potrzebują pomocy, a nie odebrania im dziecka. Jedi dokonywali największej zbrodni i wykazywali się hipokryzją, godząc się na bezmyślne przyjmowanie tych dzieci i ignorowanie problemu, który stał u źródła tego procesu.

Interesującym przejawem hipokryzji w stosunku do tematów miłości i wieku „przyjmowania” wrażliwych na Moc istot były tak zwane „specjalne dyspensy”. Z różnych, czasem określonych, a czasem nieokreślonych powodów, wśród Jedi ery post-ruusańskiej dopuszczane były związki małżeńskie przykładem Ki-Adi Mundi, który podobno „musiał” mieć kilka żon, czy cała plejada Sunriderów, z Vimą-Da-Bodą i jej córką Neemą na czele. Czyniono także wyjątki dla wieku, w którym dopuszczane było szkolenie na Jedi. Poza Anakinem Skywalkerem, jaskrawym przypadkiem stosowania podwójnych standardów było przyjęcie do Zakonu piętnastoletniego (!) A’Sharada Hetta, co, jak wiemy z ery Dziedzictwa, w ostateczności skończyło się katastrofą.

Podsumowanie

Niektóre z zaprzeczających uniwersalnym ideałom zachowań powtarzają się przez całą historię Zakonu Jedi. Brak poszanowania dla sprawiedliwości i galaktycznego prawa są plamą na honorze tylko w niektórych okresach jego istnienia, jak chociażby zakaz tworzenia związków miłosnych, czy nieuzasadniony i szkodliwy dla reszty galaktyki pacyfizm.

Rodzi się w związku z tym pytanie – jeśli Jedi są tacy źli, to dlaczego są, paradoksalnie, tacy dobrzy? Niestety, taka jest natura wszystkich wielkich organizacji, niezależnie od tego, jak bardzo są poświęcone misji czynienia dobra. Wszędzie prędzej czy później – zwłaszcza, gdy jedna, niezmienna wizja Zakonu jest przeforsowywana na całe tysiąclecia – wkradnie się głupota, doktrynerstwo, hipokryzja, wreszcie zwykłe przekonanie o swojej absolutnej wyższości i wynikająca z tej arogancji postawa: „My wiemy najlepiej!”

Przy wszystkich swoich wadach, Zakon Jedi jest jednak jedyną możliwą opcją, a także jedyną linią obrony przeciwko Sithom. Bo o ile to oni stworzyli tych Sithów, o tyle zagrożenia ze strony użytkowników Ciemnej Strony Mocy pojawiałyby się zawsze, ponieważ taka jest dualistyczna natura Mocy. Już lepiej mieć i popierać nie do końca idealnych Jedi, niż męczyć się przez tysiąclecia pod obcasem totalitarnych rządów ich mrocznych odpowiedników. Czy nie tak?