Rubinowe i szmaragdowe linie krzyżują się w pustce kosmosu. Raz za razem rozpalają się topazowe kule eksplozji. Przez owalną owiewkę wpadają do środka czerwone, zielone i pomarańczowe błyski…
Gdzie ja jestem? Te błyski. Znam je skądś.
Chyba… Tak, już wiem.
Znowu jestem w kabinie myśliwca. Znowu mam na sobie kombinezon. Znowu ściskam stery. Znowu walczę z wrogiem. Znowu Rebelianci atakują Gwiazdę Śmierci.
Ale jak ja tu trafiłem?
Mieszkałem na małej, bogatej planecie, gdzieś w Światach Środka. Za namową kolegów wstąpiłem do Imperialnej Marynarki. Dotąd nie pociągały mnie ani lśniące maszyny, ani idealnie wyprasowane mundury, ani dreszczyk emocji towarzyszący lataniu, ale później to wszystko mi się spodobało. Było takie piękne, idealne. Trening był długi i męczący, lecz zaliczyłem wszystkie testy. Potem przydzielono mnie do eskorty gwiezdnego krążownika, a następnie skierowano na Gwiazdę Śmierci…
Ale nie, nie o to chodzi.
Jak ja trafiłem TU, w to miejsce? I co to w ogóle za miejsce? Nie mogę sobie przypomnieć.
Odlecieliśmy z systemu Alderaan… ale dokąd? Chyba nam tego nie powiedzieli. Zresztą, dlaczego mieli powiedzieć? To nie była nasza sprawa.
Potem pamiętam ryk alarmu. Rebelianci nas zaatakowali.
Idiotyzm. Tak, wtedy myślałem, że to idiotyzm. Niecałe trzy eskadry maszyn na stację bojową wielkości księżyca i kilka tysięcy myśliwców? Idiotyzm, co nie? Ale nikt nie nakazał startu.
Śmieliśmy się, że buntownicy pomylili nas z jakąś asteroidą. Albo zderzyli się z naszą tarczą. Cóż, oni zawsze byli tematem do żartów. Śmieszyło nas ich zacietrzewienie graniczące z głupotą. Oficerowie mówili nam, że to terroryści, ale my uważaliśmy ich za bandę kretynów.
Potem dostaliśmy rozkazy od samego Lorda Vadera.
Wsiadłem do kabiny swojego myśliwca i już po trzydziestu sekundach byłem gotowy. Czym prędzej wystartowałem, bojąc się, że nie dostanę nawet szansy nacisnąć na spust. Okazało się, że niepotrzebnie dramatyzowałem, bo wystartowało tylko nasze skrzydło.
Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem ich myśliwce. Były odrapane i zużyte, ale chyba lepsze od naszych. Bo na pewno nie mieli lepszych pilotów. Usiadłem na ogonie jednego z tych większych, z dwoma silnikami. Nie miał szans, choć wywijał ostro we wszystkie strony, a jego tarcze długo trzymały.
A potem zapiszczał alarm. Jeden z tych z rozłożonymi skrzydłami mnie dopadł. Zacząłem się naprawdę bać. Nie mogłem go zgubić. Chyba osmalił mi wtedy panel słoneczny i zacząłem wirować… nie, dopiero potem wirowałem. Najpierw mocno zatrzęsło i ster się zablokował.
Widziałem przed sobą jedynie gwiazdy. Gwiazdy i nic więcej.
Potem całą kabinę zalało światło.
I już więcej nic nie pamiętam.
Czy bitwa się skończyła? Nie, nie mogła, przecież ciągle walczę. Ciągle mocno ściskam stery, w hełmie rozlegają się komendy, a ja szatkuję wrogie myśliwce moimi działkami. Czerwone i zielone wystrzały wciąż krzyżują się ze sobą, ale wrogów nie ubywa. Niszczę kolejnego, ale na jego miejsce przylatuje następny. I następny, i następny. Krzyczę coś do komunikatora, ale nikt mi nie odpowiada.
Strzelam, i strzelam, i strzelam… oni wciąż nadlatują… nie ma już pomarańczowych kul eksplozji… nie ma już karmazynowych błyskawic… nie ma już myśliwców… nie ma już Gwiazdy Śmierci… nie ma już mojej kabiny… nie ma już owiewki… nie ma już sterów…
Są tylko gwiazdy. I ta pustka. I ten ból.
Chyba już po bitwie. Tak, na pewno już się skończyła. Czas powrócić do domu. Odpocząć.
Jestem taki zmęczony. Tak, na pewno bitwa już się skończyła. Mogę odpocząć.
Ale nie, to jeszcze nie koniec.
Rubinowe i szmaragdowe linie krzyżują się w pustce kosmosu. Raz za razem rozpalają się topazowe kule eksplozji. Przez owalną owiewkę myśliwca wpadają do środka czerwone, zielone i pomarańczowe błyski…
Znowu jestem w kabinie myśliwca. Znowu mam na sobie kombinezon. Znowu ściskam stery. Znowu walczę z wrogiem. Znowu Rebelianci atakują Gwiazdę Śmierci.