Kaelder: Oglądając odcinek Wings of the Master odniosłem wrażenie, że gdzieś wydarzyła się podobna historia. Ktoś już chciał uniknąć imperialnej blokady i przewoził ważny ładunek. Tym razem jednak twórcy poszli o krok dalej. W tej opowieści największy nacisk położony został na przeszłość Hery Syndulli i wyjaśnienie pochodzenia legendarnego B-winga. Czy mimo tego odcinek się wybronił? Niestety nie bardzo. Owszem, całość oglądało się dosyć przyjemnie i pojawiały się pewne nowości (np. imperialny niszczyciel nieznanego typu czy planeta przypominająca złomowisko z roztrzaskanymi o skały maszynami), jednak trop wiodący do tajemniczego inżyniera okazał się dosyć podejrzany (zaśmierdziało śledzikiem albo gwiezdnym ślimakiem…). Skąd bowiem Rex wiedziałby o jego istnieniu i jakim cudem nikt inny nie zgłosił się po ten prototyp? Co więcej do końca trzymano widza w niepewności, że mowa jest o B-wingu (niby niepozorny, a bez najmniejszego problemu rozniósł w drobny mak średniej wielkości niszczyciel – mini Gwiazda Śmierci?). Osobiście zaniepokoiło mnie w tym epizodzie łatwe uporanie się kilku niewielkich okrętów Rebeliantów z dość silną blokadą imperialną. Równie zastanawiające było także obdarzenie niewielkiego B-winga tak dużą siłą ognia. Podsumowując, chętnie daje temu odcinkowi 7,5/10, choć gdyby rozwinięto pewne wątki nota byłaby zdecydowanie wyższa.
JediPrzemo: Powiedz, powiedz czemu… Sorry, ale inaczej nie da się zacząć oceny tego odcinka, jak pytaniem „czemu?”. Czemu znowu jesteśmy raczeni poziomem absurdu i to od samego początku? Serio, jakbym był przełożonym Kallusa i czytał raporty z jego misji to bym gościa co najmniej zdegradował do roli popychadła szturmowców. Dlaczego na trzy A-wingi, frachtowiec oraz koreliańską korwetę (zwrotną i szybką jednostkę specjalizującą się przecież w niszczeniu lekko opancerzonych celów) wysłano tylko i wyłącznie sześć TIE?! Czemu w ogóle siły imperialne są tak rozproszone? Dlaczego ich nie zebrano jak Rebelianci wyszli z nadprzestrzeni, skoro ewidentnie nie wykonywali żadnych manewrów tylko pruli naprzód? Przynajmniej tyle, że tym razem turbolasery trafiały w cel. W ogóle co to za pomysł, żeby przy słabnących tarczach pchać się nadal naprzód? W pieriod i za matkę Ruś? Przynajmniej ten jeden raz Imperium się coś udało.
W ogóle skąd pomysł, że to czego potrzebują Rebelianci to nowe myśliwce? Oni potrzebują po prostu lepszej strategii, niż to, co zaserwowała Syndulla. Skąd w ogóle Rex zna konstruktorów myśliwców skoro już dawno wypadł z obiegu? Eee, ok, a to nie było tak, że B-wingi, wbrew temu co ten serial twierdzi, wcale nie były takie szybkie i dlatego potrzebowały eskorty? W ogóle czemu jak Hera testuje ten myśliwiec to nie ma żadnych niesprzyjających warunków, ale jak przylatywali to uderzył w ich statek piorun? Kto też wpadł na pomysł nazwania Kalamarianina zdrobnioną nazwą wrogiego mu gatunku? I dlaczego Rebelia myśli, że ta sama taktyka, tylko z dwa razy większą ilością statków pomoże? Nie lepiej podlecieć do planety z drugiej strony? Tego, że JEDEN myśliwiec całkowicie rozwala okręt nawet nie mam siły komentować. W ogóle, to czemu w tym momencie reszta sił Imperium nie zrobiła dosłownie niczego, tylko przepuściła resztę okrętów Rebelii? I za co Hera dostała awans? Za wymyślenie idiotycznej taktyki, która kosztowała ich okręt? A może za to, że pilotowała myśliwiec o takich możliwościach, że każdy inny pilot byłby w stanie dokonać takich zniszczeń jak ona? Daję temu odcinkowi 3/10 tylko za to, że Imperium nauczyło się strzelać.
Marik: Wbrew opiniom kolegów, uważam, że odcinek zaczął się dobrze. Serialowi brakuje znaczącej porażki Rebelii. Nie dostaliśmy jej tu, ale po raz pierwszy ekipa dostała mocnego kopa w zadek. Mógłbym tu wymieniać niedociągnięcia fabularne, ale serial chyba na to nie zasługuje – dlaczego miałbym być bardziej pracowity niż pisarze scenariusza? Przecież wyraźnie nie pomyśleli nawet o tym, co tak naprawdę zmieniła cała ta bohaterska akcja (przedłużyła mękę więźniów Imperium?). Podoba mi się to, że nazwę B-winga wyjaśniono w lepszy sposób, niż w starym kanonie. No i odcinek znów nie był przepełniony akcją, a zostawiono sporo czasu na rozwój postaci i poprowadzenie akcji do szybkiego finału. 5/10.
Cathia: Odcinek zaczął się może i dobrze, wreszcie było nieco bardziej wiarygodnie, ale cała reszta sprawiła, że dorównałam legendarnemu już facepalmowi kapitana Picarda. Do spółki z jego Pierwszym. Ciężko wymienić bzdurę, której jeszcze nie wymienili moi koledzy. Ja się naprawdę zastanawiam, jakim cudem Imperium nie upadło po pierwszych kilku latach, mając tak „genialnych” dowódców, jak Kallus… Choć przynajmniej mam wrażenie, że ktoś już go zdegradował – pilnowanie blokady na zadupiastej planecie…? Odmawiam również dania wiary w przepotężny myśliwiec – gdzie to ma generatory mocy, które wystarczyłyby do zasilenia tak potężnego lasera? Szczerze mówiąc, to każdy element tego odcinka woła o pomstę do nieba – tak, również wynurzenia Hery. Bardziej standardowo się nie dało. 3/10.
Nadiru: Nawet najbardziej pozytywnie nastawiony do Rebels fan – a mnie z całej redakcji chyba do tego najbliżej – musi przyznać, że stężenie głupot na minutę jest w tym odcinku rekordowe. Ale ponieważ JediPrzemo wymienił już większość z nich, to powiem, co, dla odmiany, było w Wings of the Master dobre. Dobre było nawiązanie do Expanded Universe w dawno niesłyszanej nazwie Shantipole, rozwój postaci i, tak, wynurzenia Hery (więc tu się z Cathią nie zgodzę), jak i też sam początek, w którym Rebelii wreszcie coś nie wyszło. Że potem wyszło aż za bardzo, to już inna sprawa. Postać Quarriego – faktycznie, wyjątkowo niefortunnie wybrano bohatera nazwanego na cześć słynnego Ralpha McQuarriego – również zaprezentowała się ciekawie. Niestety, nie zmienia to smutnego faktu, że jest to jak na razie najgorszy epizod drugiego sezonu, który w mojej opinii nie zasługuje na więcej, niż 4/10.