„They keep coming and coming and coming…”, można by złośliwie rzec – i zapewne wielu z fanów to zrobiło – po tym, jak ogłoszono, że historia Star Wars po Dziedzictwie Mocy będzie kontynuowana w kolejnym, liczącym sobie dziewięć książek, cyklu. Irytacja sporej części fandomu jest zrozumiała o tyle, że za nową serię pod tytułem Fate of the Jedi (u nas: Przeznaczenie Jedi) odpowiadają ci sami pisarze, z wyjątkiem przepracowanej Traviss, którą zastąpiła debiutantka Christie Golden. Do tego wszystkiego doszła jeszcze n-ta zapowiedź „wielkiego mroku czającego się na Jedi”, tak że nawet ci neutralnie nastawieni fani musieli co najmniej westchnąć lub przewrócić oczami. Nie ma się co czarować, w Star Wars świeżość pomysłów nie jest priorytetem. Ale to nie szkodzi, dopóki fabuła jest zajmująca, postacie interesujące, a uniwersum trzyma się kupy. Jako że podobało mi się pod tym względem Legacy of the Force, podobnych wrażeń oczekiwałem także po pierwszej książce FotJ – Outcast, czyli polskim Wygnańcu. Zanim jednak zacznę oceniać powieść, dodam tylko, że nie przeczytałem jej w wersji papierowej, lecz przesłuchałem w formie ośmiopłytowego audiobooka. Trochę inny nośnik, ale treść identyczna, jako że nagrano cały tekst, bez skrótów.
Fabularnie Przeznaczenie Jedi 1 dzieli się na trzy autonomiczne części, każdą rozgrywającą się na innej planecie – Coruscant, Kessel i Doran. Niestety, rezultat takiego posunięcia nie jest korzystny ani dla integralności książki, ani jej akcji. Wydarzenia na Stolicy Galaktyki, które rozpoczynają Wygnańca i służą za jego kręgosłup, są zdecydowanie najjaśniejszym punktem historii. Mamy tu do czynienia ze świetnym połączeniem polityki, mediów (wreszcie!) i… trzech wybuchowych, efektownych pościgów rozgrywających się wśród wspaniałych wieżowców ekumenopolis. W przeciwieństwie do reszty opowieści ze Star Wars, mamy tu do czynienia z jawnym, publicznym i sądowym, a nie zakulisowym, czy sithowo-podobnym działaniem przywódcy największego państwa galaktyki przeciwko Zakonowi Jedi. Gdyby ten wątek zajmował całą powieść, uznałbym Wygnańca za objawienie dziesięciolecia w gwiezdnowojennej literaturze. Tymczasem jednak akompaniują mu dwa słabe, niewnoszące do historii absolutnie nic, odgałęzienia. Wyprawę Luke’a i Bena Skywalkerów na Doran daje się jeszcze jako tako przeżyć, gdyż odkrywamy dzięki niej kulturę keldoriańskiego zakonu Baran Do. Podróżniczo-eksploracyjne przygody Hana, Leii i Lando na Kessel nie pozwalają się niestety potraktować tak łagodnie. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego Aaron Allston stworzył ten niepotrzebny, pożerający zbyt wiele czasu wątek – wygląda to trochę tak, jakby autor musiał z urzędu poświęcić 1/3 książki rodzince Solo, ale nie potrafił wymyślić niczego oryginalnego. Jedynym plusem tych fragmentów jest humor, lecz to już u Allstona norma.
Ponarzekałem sobie, tak więc czas na pochwały pod adresem nietypowego jak na Star Wars realizmu sytuacji polityczno-społecznej. Po raz pierwszy od dawien dawna Jedi są przedstawieni w szarym świetle, odidealizowani i przede wszystkim skonfrontowani z błędami popełnionymi w przeszłości. Pojawiają się tematy odpowiedzialności Zakonu Jedi za wykreowanie Dartha Caedusa, aroganckiego podejścia rycerzy do prawa i organów ścigania, nawet braku kary dla Kypa Durrona za unicestwienie Caridy (ja osobiście winę składam na barki Kevina J. Andersona). Krótko mówiąc: rozwścieczona publika domaga się kozła ofiarnego, a na Jedi zewsząd spadają baty. Bardzo ciekawe, nieprawdaż? Podoba mi się także wprowadzenie do gry elementów znanych z naszego świata – na przykład superinteligentnych kamer zdolnych wyłowić z tłumu każdego i zidentyfikować każdego w ułamku sekundy, czy olbrzymiej roli mediów. To ostatnie wywołuje u mnie najszerszy uśmiech. Nagle (no może niekoniecznie „nagle”, bo Stover i Traviss zapoczątkowali ten trend) okazuje się, że w uniwersum Star Wars dziennikarze telewi… to znaczy HoloNetu także pierwsi pojawiają się na miejscu zdarzenia, robią ogromną zadymę publicystyczną, przeprowadzają wywiady, są wścibscy, no i podążają w swoich heliko… to jest śmigaczach za sensacją, uczestnicząc we wszelakich pościgach. Tak trzymać!
Parę słów o postaciach. Fanów romansu ucieszy zapewne, że Jag i Jaina odnowili swoją miłosną znajomość… No dobrze, to była taka mała dygresja. Pierwszy tom Przeznaczenia Jedi koncentruje się prawie wyłącznie na bohaterach już nam dobrze znanych, nie wprowadzając nikogo nowego oprócz Valina Horna, Seffa Hellina (obaj zaliczyli już jednak epizody w innych książkach) i paru Kel Dorów, którzy zapewne już nigdy więcej nigdzie się nie pojawią. Chciałbym powiedzieć, że Allston poczynił starania, by dodać głębi postaciom, którymi się posłużył, ale po prostu nie mogę. Jest to duże rozczarowanie, gdyż akurat ten pisarz ma w tym wprawę, co udowodnił choćby w Dziedzictwie Mocy. Nie chcę się wyzłośliwiać, ale jestem prawie pewien, że stoi za tym wątek na Kessel. Mógłbym się założyć, że bez niego otrzymalibyśmy kilka porządnych kawałków tekstu na temat borykającej się z przeszłością Tahiri Veily, radzącym sobie z oskarżeniami Luke’iem Skywalkerem, czy jego synem, który z własnej woli porzuca towarzystwo swoich przyjaciół. Szkoda straconej szansy – drugi raz się bowiem nie przytrafi. Korzystając z okazji, dopowiem, że mam jeszcze inny żal do autora. Chociaż wizyta Skywalkerów na Doranie jest spowodowana chęcią znalezienia odpowiedzi na pytanie, czemu Caedus zrobił to, co zrobił, w całej powieści trochę brakuje tej subtelnej nici z wydarzeniami Dziedzictwa Mocy. Dałem przykład Tahiri, ale podobna sytuacja ma się także z pozostałymi bohaterami.
Ponieważ książkę wysłuchałem (oczywiście w języku angielskim), nie zaś przeczytałem, wypada mi powiedzieć coś na temat wersji dźwiękowej Wygnańca. Dziesięć godzin tekstu przełożył na słowa mówione weteran gwiezdnowojennych audiobooków, niesamowity Mark Thompson. Lektor ów posiada niezwykłe umiejętności modulacji głosu, dzięki którym każda odgrywana przezeń postać brzmi zupełnie inaczej, a słuchacz praktycznie nie ma żadnych problemów z rozróżnieniem poszczególnych bohaterów. Resztę pracy, tworzącej charakterystyczny klimat Star Wars, wykonują efekty dźwiękowe w stylu wybuchów, mieczy świetlnych, czy prostego szumu miasta oraz muzyka Johna Williamsa z całej gwiezdnej sagi. Miód dla uszu, zapewniam. Mam zastrzeżenia tylko do dwóch rzeczy. Po pierwsze dźwięki i muzyka nie pojawiają się za każdym razem, gdy dzieje się coś godnego zaakcentowania nimi. Zapewne ma to związek z długością audiobooka, gdyż w pięciopłytowych, skróconych edycjach niemal wszystko jest dokładnie oprawione. Po drugie, niektóre postacie brzmią zbyt podobnie do siebie. Nie jest to wielki problem, gdyż dotyczy on bohaterów niestykających się ze sobą np. Tahiri i Bena oraz Jaga i Wedge’a, niemniej uważniejszym słuchaczom może troszkę przeszkadzać.
Przyznam szczerze, że nie jestem do końca zadowolony z lektury pierwszej części Przeznaczenia Jedi. O ile Wygnaniec bardzo wprawnie wprowadza nas w intrygę nowego cyklu książkowego i nadaje realizmu uniwersum Star Wars, o tyle zawodzą w nim dwa pokaźne wątki poboczne oraz przedstawienie postaci. Powieść jest niewątpliwie dobrze napisana, łatwym do przyswojenia, pełnym humoru stylem Aarona Allstona, ale brakuje w niej pewnej głębi, jakiej można – i chyba należy – oczekiwać od opowieści dziejącej się w takiej, a nie innej sytuacji politycznej, ledwo dwa-trzy lata po wielce niefortunnej Drugiej Galaktycznej Wojnie Domowej. Tego błędu nie da się już naprawić, co może rzutować na dalsze tomy Przeznaczenia Jedi. Mam jednak nadzieję, że tak nie będzie i Christie Golden, jakkolwiek nikt z nas nie zna jej zdolności literackich, nie tylko rozrusza akcję całej serii i nadrobi zaległości, ale też da rodzinie Solo coś sensowniejszego do robienia niż, oderwane od głównego wątku, ratowanie Kessel…
Ocena: 7/10