Komputerowe sprzeczności „Gwiezdnych wojen”

Świat Gwiezdnych wojen jest w wielu aspektach podobny do naszego. Pomijając fakt istnienia Mocy, obcych i podróży międzygwiezdnych, znajdziemy w nim wiele planet zamieszkanych przez ludzi i podobnych do Ziemi – Alderaan, Korelia czy nawet Naboo. Zastanawia mnie, jak bardzo technologia i komputery używane przez mieszkańców odległej galaktyki różnią się od naszych. Na pytanie, czy Luke Skywalker miał swój fanpage na pangalaktycznym Facebooku nie znalazłem odpowiedzi, ale z książek i komiksów można wyciągnąć trochę informacji o tym, jak wyglądały komputery używane dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

Skala

Rozważania na temat „galaktycznej”, a nie „globalnej” sieci są trudne ze względu na efekt skali. Ludzie na Ziemi ledwo co są w stanie pojąć działanie naszego internetu, a co dopiero sieci komputerowej integrującej się między milionami systemów gwiezdnych. Ponieważ zawodowo zajmuję się pisaniem o internecie i komputerach, szukałem konkretnych danych na ten temat, jednak spotkał mnie zawód: twórcy literatury, komiksów czy gier osadzonych w Expanded Universe nie informują, jak to wszystko działa od strony technicznej. Nie wiemy nic o systemach komunikacji, zarówno przewodowej jak i bezprzewodowej, korporacjach zapewniających łączność czy systemach operacyjnych w komputerach. Wszystko jest umowne.

Nasza komórka, ich komunikator

Podstawowym urządzeniem „komputerowym” w Gwiezdnych wojnach jest po prostu komunikator, tzw. comlink. W Nowej nadziei Luke Skywalker rozmawiał z R2 i C-3PO na pokładzie Gwiazdy Śmierci za pomocą małego cylindra, który nie posiadał żadnych portów HDMI, akcelerometrów, ekranów dotykowych… wróć, on nawet nie miał ekranu! Służył tylko do komunikacji głosowej, niczym walkie-talkie.

W prequelach widzimy już komunikatory mieszczące się w dłoni, które generują obraz holograficzny, przesyłany na drugi koniec galaktyki, ale z kolei komlink Obi-Wana z Nowej Trylogii wygląda na rozbudowaną wersję komunikatora Luke’a, nic więcej.

Nie widać nigdzie smartfonów per se ani ich zamienników. Inna sprawa jest z tabletami. U nas obecnie trwa na nie boom: w skrócie, są to urządzenia w kształcie płytki z ekranem dotykowym, technologią bezprzewodowego przesyłania danych z własnym systemem operacyjnym. W odległej galaktyce mieszkańcy posiadają niemal od zawsze datapady, które są elektroniczną wersją notesów. W stosunkowo nowej serii Dziedzictwo Mocy Ben Skywalker uwięziony na Ziost posiadał swoje własne urządzenie tego typu, które pozwalało mu na tworzenie notatek i przypominało o np. urodzinach, ale pojawiają się one też w znacznie starszych źródłach.

Rozwój technologii

Jeśli chodzi o nośniki danych, brakuje informacji o jakimkolwiek ich ustandaryzowaniu. Autorzy z różnych okresów piszą zarówno o kościach pamięci, dyskach czy nawet holocronach do przechowywania informacji. W samej Nowej nadziei Darth Vader poszukuje „taśm danych” (datatapes; wspomina o nich admirał Motti) z planami Gwiazdy Śmierci – starsi czytelnicy mogą pamiętać, że kasety były wykorzystywane w naszych komputerach jeszcze przed ekspansją dyskietek. Ta różnorodność jest odbiciem rozwoju technologicznego na Ziemi w trakcie powstawania książek i komiksów. Sami twórcy adoptują najnowsze rozwiązania, co sprawia niestety problem. Świat Gwiezdnych wojen chronologicznie osiągnął punkt, w którym przestało obowiązywać prawo Moore’a i społeczeństwo osiągnęło technologiczną stagnację już tysiąclecia przed filmami. Prowadzi to do paradoksów, gdy komputer pokładowy Luke’a Skywalkera podczas ataku na Gwiazdę Śmierci przypomina obraz z naszej gry na Commodore – warto dodać, że to jest komputer w statku, który potrafi pokonywać dystans między gwiazdami!

Technologia z czasów Starej Republiki czyli sprzed kilku tysięcy lat przedstawiona w najnowszych grach wyprzedza dostępną Rebeliantom. Część z tych paradoksów można próbować retconować (np. buntownicy mieli tylko ekwipunek z odzysku), ale jest wiele zgrzytów, dla których nie ma wytłumaczenia.

R2, where are you?

Patrząc na technologię Gwiezdnych wojen w filmach widać jak na dłoni po prostu… brak logiki. Podczas szturmu na krążownik generała Grievousa R2 zostaje w hangarze i otrzymuje zwykły komlink do komunikacji. Czyż nie może użyć wbudowanego modułu komunikacyjnego w samym droidzie? Komunikatory głosowe podczas takiej misji są niepraktyczne, co widać w momencie, gdy R2 zostaje wykryty przez droidy Federacji.

Tak samo zdarza się, że bohaterowie i antybohaterowie zapominają o czymś, co zna praktycznie każdy użytkownik komputera na ziemi: ctrl-c i ctrl-v. Wielokrotnie skupiają się oni na, odpowiednio, zdobyciu lub odzyskaniu nośnika danych z formułą nowej broni chemicznej czy innej technologii zagłady. Niestety, czarne charaktery nie wysyłają tych danych przez ichni internet i nie robią stu kopii na wypadek schwytania, co szalenie ułatwia zadanie bohaterom. Z drugiej strony, rycerze Jedi w całej swej mądrości też pozwolili, by z archiwów Świątyni zostały wymazane dane o planecie Kamino. Czy nikt podczas projektowania tego systemu nie pomyślał o okresowym sprawdzaniu jego integralności i porównaniu z innymi bazami danych w Republice?

Inne paradoksy

To, co także rzuca się w oczy podczas oglądania filmów, to brak monitorów. Obi-Wan i Yoda oglądają rzeź w Świątyni Jedi zarejestrowaną za pomocą kiepskiej jakości hologramu zamiast kolorowego i krystalicznie czystego zapisu wideo w rozdzielczości HD. Tak samo realizowane są międzygwiezdne holotransmisje.

Można przyjąć, że taka jest po prostu konwencja tego świata, ale z naszej perspektywy wygląda to na krok wstecz, który nie pasuje do tak zaawansowanej technologicznie cywilizacji. Ale może lepiej nie ruszać tego tematu, tylko poddać się klasycznemu zawieszeniu niewiary? W końcu Mapy Google wraz ze Streetview pokazują, że w obrębie naszej planety już teraz jesteśmy w stanie stworzyć wirtualny plan praktycznie całego globu, ale użytkowników nie interesuje jak to działa „od środka”. A jak przygotować i zadbać o aktualizację takich map, i co gorsza, opisać to używając naszego ziemskiego słownictwa w obrębie całej galaktyki? To byłoby karkołomne zadanie nawet w przypadku jednej planety w postaci ciągle zmieniającego się ekumenopolis, jak Coruscant lub Taris. Wygodniej po prostu uznać, że… to po prostu działa.

Pan płaci, pani płaci, ale komu?

Kilkukrotnie spotkałem się w książkach spod znaku Gwiezdnych wojen ze stwierdzeniem, że „holo-rozmowy są drogie”. Ciekawi mnie, kto pobiera opłaty i obsługuje infrastrukturę komunikacyjną.

Czy jest konkurencja, w tym kilku(set) międzygwiezdnych i lokalnych operatorów, czy galaktyczna wioska jest upaństwowiona, a infrastruktura budowana z podatków? W powieściach spod znaku Star Wars od dawna obecna jest polityka, a najnowsze pozycje dotykają problematyki mediów i dziennikarstwa, więc może doczekamy się kiedyś pozycji, która oferowałaby także szerszy wgląd w komputerowy aspekt uniwersum George’a Lucasa.

Komputery nie-osobiste, hacking, sabacc…

Komputery w Gwiezdnych wojnach to nie tylko odpowiedniki naszych pecetów. W galaktyce Luke’a Skywalkera wszędzie obecna jest sztuczna inteligencja w postaci droidów, które posiadają własną świadomość. Ba, nawet komputer pokładowy statku kosmicznego jest w stanie nabrać cech osobowości, jednak to już temat tak rozległy, że zasługuje na osobny artykuł. To samo dotyczy hackowania systemów komputerowych i profesji slicera, czyli motywów, które przewijają się w bardzo wielu źródłach. Ciekawa jest też kwestia kart-płytek do gry w sabacca, ale to także zostawmy sobie na inny artykuł.

Podsumowanie

Jak wspomniałem, komputery i ogólnie technologia w Gwiezdnych wojnach traktowana jest umownie i po macoszemu. Każdy twórca przedstawia ją w sobie wygodny sposób, skupiając się na jednych aspektach, przemilczając inne. Ze względu na czas, które dzieli pierwsze filmy i dzisiejsze Expanded Universe, także komputery w Star Wars przeszły ewolucję, stały się bardziej nowoczesne. Przygotowując ten materiał, zauważyłem natomiast jedną rzecz: nikt z bohaterów nigdy nie musi konfigurować swoich urządzeń, wszystko robi się „samo” w ichniej wersji chmury obliczeniowej. Sam sprzęt zdaje się naprawdę myśleć za użytkownika, ograniczając potrzebę interakcji do minimum. Posiadacze naszych ziemskich smartfonów dobrze wiedzą, ile czasu zajmuje przygotowanie pod siebie nowego telefonu, który posiada milion opcji w menu i setki tysięcy aplikacji, które można na nim zainstalować. Mieszkańcy odległej galaktyki nie muszą tego robić. Komputery są dla nich czymś naturalnym. Po prostu ich używają.