„Rebels 1×11: Vision of Hope”

Cathia: Trochę się dzieje, doczekaliśmy się też ponownych występów starych znajomych, senatora Trayvisa i Zare’a Leonisa. I niby w tym odcinku jest wszystko, czego potrzebujemy, łącznie z fabularnym twistem, ale jakoś mnie nie porwał… Nie wiem, czy była to kwestia tego, że twist był wyjątkowo przewidywalny? Przecież Imperium powinno się w końcu zabrać za grupkę buntowników stacjonujących na Lothalu… w taki lub inny sposób. Tymczasem oni znowu uciekają i wszystko kończy się szczęśliwie. A przepraszam, niespecjalnie szczęśliwie, bo nie wszystko układa się po myśli Ezry. I to akurat stanowiło dla mnie przyjemny smaczek – kolejną przypominajka, że świat nie jest czarno-biały. Jak dla mnie, ujawnienie prawdziwych motywacji senatora uratowało ten odcinek, który inaczej zlałby mi się się z wieloma innymi – trzymającymi się schematu: wizja albo wiadomość, plany (lub nie), realizacja planów i ucieczka. 6/10.

Nadiru: Po paru odcinkach Rebels, w których nasi bohaterowie byli „na fali”, przyszedł czas na porażkę. I słusznie, bo nie wszystko musi się zawsze udawać, prawda? Całe Vision of Hope stoi na wspomnianym przez Cathię twiście, i z jednej strony jest to fajne, z drugiej, niestety, zgodzę się w tej kwestii, do najbardziej zaskakujących on nie należał. Po zdradzie senatora, który chyba nigdy nawet nie był Rebeliantem, załodze „Ghosta” pozostaje już tylko tajemniczy Fulcrum. Ciekawe, kiedy poznamy jego tożsamość? Można się spodziewać, że dopiero pod koniec pierwszego sezonu.

Cathia zwróciła uwagę na powoli zaczynający się tworzyć schemat info – plan – akcja – ucieczka, mnie natomiast rzuciło się w oczy – dla odmiany pozytywne – intensywniejsze wykorzystywanie postaci Hery i ukazywanie jej, coraz bardziej i bardziej, jako najinteligentniejszej i najmocniej stąpającej po ziemi członkini załogi. Podoba mi się to! Jeszcze na koniec pochwalę humor w Vision of Hope. Całkowicie rozbroił mnie moment, gdy Hera w środku akcji rzuciła Ezrze „think of something clever to say later” (na odzywkę Sabine). Odrobina auroironi nigdy nikomu nie zaszkodziła. Z mojej strony 7/10.

Vidar: Ponownie mamy tu wykorzystanie różnych klisz, ale rzeczywiście, choć jakaś cząstka mnie przeczuwała, że coś tu śmierdzi, zwrot akcji był całkiem udany. Również zwróciłem uwagę na rozwój postaci Hery. No i niektóre mrugnięcia do widza na serio sprowokowały uśmiech, w tym rozmowa o ostatniej wizji pod sam koniec odcinka. Niemniej, z jakiegoś powodu czułem, że… czegoś tu jednak brakowało. Niby wszystko na miejscu, ale emocji za bardzo nie wzbudziło, nawet mając na uwadze, że to serial dla dzieci. Ode mnie leci 7/10. Jest dobrze, ale bez przesady.

Kaelder: Zdradziecki senator? Ileż razy serwowano nam to w Gwiezdnych wojnach, lecz podane z innym sosem i dodatkami? Zaczynam mieć nieodparte wrażenie, że po raz kolejny pomysły zaczynają się kończyć i następuje powrót do schematów. Mamy jakąś niejasną wizję, intrygę, trochę humoru, jednak ostatecznie wspomniana ucieczka i happy end. Praktycznie nie ma zbyt wielu zaskakujących momentów w tym odcinku. Jednak pojawia się rozwinięcie postaci Hery, docinki Zeb’a i Sabine oraz wątek rodziców Ezry. Przejście senatora na stronę Imperium poza tym, że było do bólu schematyczne okazało się przynajmniej dla mnie mało przekonywujące. Ogólnie daje za całość 6/10, nie było żadnej rewelacji ani momentów wartych zapamiętania, jednak całkowicie tego odcinka nie skreślam i czekam na kolejne.