ŚWIT
Deralia. Niewielka planeta na Zewnętrznych Rubieżach, pokryta umiarkowanie ciepłymi równinami, zamieszkałymi przez ludność parającą się głównie rolnictwem. Jeden z wielu światów, gdzie życie płynie spokojnie, choć niezbyt dostatnie, a źródłem dochodu mieszkańców jest głównie eksport darów ziemi, po której stąpają. Czasem tylko przewinie się kilkoro turystów z innych planet, skuszonych wizją zwiedzenia ojczyzny Revana, którego jedni podziwiali za bohaterstwo w Wojnach Mandaloriańskich, inni z kolei pamiętali okres, w którym sam wypowiedział wojnę Galaktyce jako Mroczny Lord Sithów. Deralianie nie interesowali się raczej życiorysem tej postaci, zwłaszcza, że nigdzie nie można było zweryfikować tego, czy rzeczywiście ma cokolwiek wspólnego z ich niewielką planetą. Samych turystów, choć nie spotykali się oni z reguły z nieprzyjemnościami ze strony tubylców, traktowano raczej chłodno. Podobnie przyjęto dwóch mężczyzn, człowieka i Delphanianina, którzy pojawili się pewnego dnia o świcie w pewnej wiosce położonej około pięciuset kilometrów od głównego portu kosmicznego planety. Spędzili oni około godziny w biurze administratora lokalnego folwarku, negocjując wsparcie żywnościowe dla jednej z planet Wewnętrznych Rubieży, którą niedawno dotknęły globalne zmiany klimatyczne, które okazały się zgubne w skutkach dla tamtejszego ekosystemu. Gdy wychodzili, ich uwagę przykuła para bawiących się na podwórzu dzieci. Jak to dzieci, wyrywały sobie nawzajem zabawki. W pewnym momencie, trzyletnia na oko dziewczynka, pozbawiona swojej lalki wydała z siebie głośny krzyk. Powietrze wokół niej zdawało się nagle drżeć. Chłopiec, wymachujący do tej pory zabraną zabawką, z przerażeniem spojrzał na zawartość swych dłoni. W pewnym momencie lalka wystrzeliła wręcz z jego dłoni i wpadła w ręce dziewczynki. Jeden z mężczyzn zmarszczył brwi.
– Witaj dziewczynko. Nazywam się Khar Vao, przychodzę z Zakonu Jedi na planecie Coruscant. Chcielibyśmy porozmawiać z twoimi rodzicami powiedział, przykucnąwszy przy dziecku.
***
– Tina ma dar? No to ci heca. A wydawało się, że tylko beczeć i żreć potrafi…
Vao, choć przez lata ćwiczył hamowanie swych emocji, czuł wstręt do tego człowieka. Rubaszny, przesadnie gruby człowiek ubrany w niechlujne łachmany, z podartą siwą brodą. Nie wykazywał odrobiny szacunku do kogokolwiek: ani mistrza Jedi, ani nawet swej żony i dziecka.
– Chcielibyśmy móc ją wytrenować. Jej dar musi zostać okiełznany i wykorzystany w dobrym celu. Inaczej mała może stać się zagrożeniem i dla siebie, i dla całego otoczenia. Dzięki nam, może wykorzystać swe zdolności dla wspólnego dobra całej Galaktyki.
– Tato, tato, tak! Chcę być jak dzielni Jedi! Tak!
– Naoglądałaś się holofilmów, które twój brat dostał w zeszłym roku, co? No dobra. Bierzcie ją, panowie. Jak się przyda, to ja nie będę przeszkadzał.
– Tak! Dziękuję! Jesteś kochany!
– Tato, ale jak to Tinę chcesz oddać! Nie możesz! To nasza mała siostrzyczka! Nie zobaczymy jej! z sąsiedniego pokoju wybiegła kilkunastoletnia dziewczynka, wraz z nieco starszym od niej chłopakiem.
– Tato, tato, proszę! Chcę mieć swój holofilm!
– Mura, zamknij się! Jest was już ósemka, tyle starczy. Jedna gęba do wyżywienia mniej! Poza tym co z niej za pożytek, za słaba, nawet jak wyrośnie, to przy polu wiele nie zrobi. I za miękka, by nerfa zarżnąć. No, bierzcie ją panowie!
Mistrz Vao spojrzał na towarzysza. Ten lekko się uśmiechnął. Następnego dnia, również o świcie opuścili planetę razem z rozentuzjazmowaną Tiną. Z jej ust wylewały się kolejne pytania o życie w Zakonie, roztaczała świetlaną wizję swej przyszłości jako pomocnicy potrzebujących. Cieszyli się, że to nie oni będą musieli jej powiedzieć, że nie zobaczy już więcej swego rodzeństwa, a droga, którą rozpoczyna, będzie bolesna i pełna wyrzeczeń.
POŁUDNIE
Jak oni mogli! Tina Rapsee, od kilku lat już padawanka Jedi, patrzyła przez okno w świątyni Jedi na Coruscant. Po raz kolejny mistrzowie z Wysokiej Rady uznali, że nie jest jeszcze gotowa. A na froncie potrzeba takich jak ona! Bohaterów! Czuła, że jest przeznaczona do czegoś lepszego! Od dnia, w którym znalazła się w Klanie Katarna, wiedziała, że jest lepsza. Wszystkie inne dzieci w klanie były takie… nijakie. Zero kreatywności. Zero pomysłów na to, co chcą zrobić ze swoją mocą. Ślepo zapatrzeni w swoich mistrzów. Ona wiedziała swoje. Z wielu zajęć zwiewała i udawała się w najciemniejsze zakamarki Coruscant. A bo co? Nudne to wszystko. Tyle gadania o spokoju, midiczymśtam, filozofii. Lepiej poznawać ludzi, być bliżej tych, których miała chronić. A jak kłopoty? Dodatkowa okazja, by poćwiczyć swą zwinność i przepływ Mocy. Nieopodal świątyni mieszkał Dars Dargan, przystojny facet. Otwarcie nie mówiła, ale wpadała do jego sklepu tylko po to, by poflirtować. Może coś z tego będzie? On taki przystojny i ledwo stał się pełnoletni, a już sam handluje! A celibat? A Revan i Bastila przestrzegali celibatu? Nie. Przeszkadzało im to w zostaniu wielkimi Jedi? Skądże znowu. I co z tego, że dostała etykietę łobuziary i jednego z trudniejszych padawanów? Jej to schlebiało. Nie rozumieli jej. Tkwili w swoim małym świecie. Ona już wiedziała. Wiedziała, że chce być jak Revan, z którego planety pochodziła. On w krytycznej sytuacji nie bał się zrobić tego, co uważał za słuszne. I ocalił tryliony istnień przed Mandalorianami. A co było dalej? A to nie jego wina. To ta kuźnia mu mózg wyprała, w holofilmach wyraźnie było powiedziane.
Ale i tak ją hamowali! Bali się! Bali się, że wielkimi literami w historii Galaktyki zapisze się ona, a o nich niebawem przepadnie pamięć!
Czasem ze łzami w oczach wspominała dzień, kiedy mistrzyni Shaak Ti powiedziała jej, że już nie zobaczy rodzeństwa. A ona chciała ich odwiedzać. Tata pewnie by znowu miał ją gdzieś, ale pobawić się z Murą, podokuczać Vaxowi, schować się w lesie z Tarą. I jacy oni byliby dumni! Jedyna, która wyrwała się z tego grajdoła. Ale nie! Głupie reguły! Co komu by przeszkadzało, że zobaczyłaby najbliższych. Ale kiedyś ucieknie i dotrze aż tam, ona to wie! Jednego jednak nie zdołali jej odebrać – miłości do holofilmów, które podprowadzała dyskretnie z pokoju Vaxa. Jedi kontra Sithowie. Wielcy, honorowi mistrzowie, wykonujący niezwykłe akrobacje i coraz bardziej bezradni wrogowie. Taka chce być! Nie tak nudna jak te sztywniaki z Wysokiej Rady! Potencjał w niej dostrzegł przecież Mistrz Gikat, nie wahając się dwóch chwil, kogo wybrać. Jak to mówił, interesowały go wyzwania, a w niej widział wiele dobrego. A tam! Nie chciał jej otwarcie powiedzieć, że jest najlepsza. Nigdy nie kupowała krążących wśród padawanów pogłosek o tym, że ta wkurzająca Torgutanka z Klanu Smoka wreszcie znalazła mistrza, na kilka tygodni przed delegacją do korpusów i działa razem z nim na froncie. Gdzie ona na front? Na pewno posłali ją do rolniczego, a plotkę puściła, co by nie wyszło na jaw i teraz wszyscy mają ją za wielką bohaterkę! Gdyby ktoś miał tam wylądować, byłaby to ona, Tina, nie beksa, która co drugi dzień gubiła miecz świetlny!
– Tina.
Usłyszała nagle głos swego mistrza. Marju Gikat, wysoki szczupły Miralukanin, którego pierwszą padawanką została. Człowiek niezwykle ciepły, ale jednocześnie surowy. Starający się okiełznać jej dziką naturę. Ale nie z nią te numery. Kiedy trzeba grała grzeczną i posłuszną uczennicę, a kiedy nie, to nie. I tak ma go prześcignąć. Czuje to. W końcu po to tu jest.
– Tina, musimy porozmawiać. Wywiad Republiki doniósł, że Separatyści planują skierować niewielką flotę na Deralię.
– Ale sam mistrz mówił, że…
– Tak. Twoje więzi z rodziną są przerwane i nie wrócą. Nie jesteś już ich córką. Ale Rada podjęła decyzję, by nas tam wysłać. Sądzą, że to, że jesteś jedną z nich, pomoże nam dojść do porozumienia z rolnikami i szybciej zażegnać zagrożenie dla tej społeczności.
– Dobrze. To co mamy zrobić?
– Być tam pierwsi i namówić Deralian do oporu. Dostaniemy niewielki oddział klonów, w okolicy będą na wszelki wypadek posiłki.
Tak! Na to czekała! Początek jej wielkiej kariery! Niedługo prócz domu Revana, turyści poszukiwać będą jej korzeni! Będzie kolejnym wielkim bohaterem z Deralii! Wreszcie widzi, że się opłaciło! A mówili, że jej opór jest bezsensowny! A tu proszę! Taka szansa! Docenili, że sama potrafi wziąć sprawy w swoje ręce! Kto wie, może za dekadę lub dwie zasiądzie w Wysokiej Radzie? A może nawet zostanie bohaterką holofilmów! Na pewno po powrocie będzie musiała rozdawać autografy.
– Spotkajmy się w południe na lądowisku. Wyruszamy jeszcze dziś.
Tak! Tak! Tak! Ta scena przejdzie do historii!
ZMIERZCH
Deralia była taka, jaką pamiętała. Kilka zagubionych chmur na krystalicznie czystym, turkusowym niebie, lekki wiatr i szeleszczące liście roślin. Mistrz od kilku godzin rozmawiał z gubernatorem w jego rezydencji. Jak się okazało, był nadzwyczajnie wręcz, jak na polityka, skory do współpracy, więc nie miała oporów przed dyskretnym wyjściem na spacer.
Nieopodal niewielkiego sklepiku ujrzała znajomo wyglądającą sylwetkę.
– Vax?
Mężczyzna patrzył na nią przez dłuższą chwilę, wyraźnie zamyślony.
– Tina! To ty? Tyle lat! Co cię tu sprowadza?
– Mamy pomóc. Separatyści chcą przejąć planetę.
– Czy ktoś powiedział, że to źle?
Tinę zamurowało.
– Nie rozumiem. Co masz na myśli?
– Już ci powiem. Od kilku lat Republika nakłada podatki eksportowe, które zmniejszają nasz przychód o ładnych parę procent. Może oni rzeczywiście chcą nowego porządku? Może chcą dla nas wolności, której nie chce kanclerz Palpatine i jego poplecznicy? Może ich obchodzą niewielkie planetki, jak nasza? Nie zastanawiałaś się?
– Oni… – Tina wyraźnie była zdezorientowana. – Oni… skierowali flotę. Wywiad doniósł.
– Zobaczymy. Może to tylko propaganda.
– Co się działo? Przez te lata?
– Ojciec umarł kilka lat po twoim wyjeździe. Zapił się na śmierć, tak przynajmniej twierdziły droidy medyczne. Krótko wcześniej sprzedał swoją część ziemi administratorowi folwarku, który ją do niego włączył, my z mamą przenieśliśmy się do portu i zajmujemy się handlem . Mura i Tara często jeżdżą do Światów Jądra, by nawiązywać nowe kontakty handlowe. Ja z mamą prowadzimy niewielki sklep z rzeczami, które sprowadzą. Teo i Maya wyjechali na studia na Alderaan parę lat temu, pojawiają się jakoś raz do roku, kilka razy w miesiącu przysyłają wiadomości. A Ralya i Tyler… to temat na dłuższą rozmowę…
– Tina!
Usłyszała głos mistrza Gikata. Nawet nie miała chwili, by dopytać, co z Reny, z którą się bawiła na podwórku. Czy koty nadal żyją. Jak żyjecie…
– Słuchaj, flota wroga dotrze tu jeszcze dziś. Według danych wywiadu, planują zbrojne zajęcie planety. Organizujemy pełną mobilizację.
– Co mam robić?
– Pojedziesz na południe. Będziesz pomagać kapitanowi Porso w obronie Południowej Stolicy – Miralukanin kiwnął głową w stronę stojącego nieopodal żołnierza.
– A mistrz?
– Ja zostaję tutaj.
Poza główną akcją? Cóż, raz dwa wykończymy przeciwnika na południu. Dołączymy do północy. I wygramy, niosąc odsiecz.
– Tina – Vax szarpnął jąka ramię. – Tina, zrozum. To nie musi być flota, która nas chce zniszczyć. Może chcą was przepłoszyć i dać nam szansę na lepsze jutro.
– Jeśli rzeczywiście tak będzie, najpierw wyślą poselstwo. Zaczekamy. Kapitanie, udajmy się na południe – dziewczyna odrzuciła rękę brata i udała się w stronę żołnierza.
– Padawanko Rapsee, zgodnie z naszymi procedurami zorganizujemy blokadę miasta. Wokół zabudowań powstanie wysoki mur, z wyższych budynków prowadzić będziemy ogień z baterii przeciwlotniczych, turbolaserów i karabinów snajperskich. Sto metrów przed murami będzie linia min, której wrogowie raczej nie odważą się przekroczyć. Jeśli dotrą do miasta, poprowadzimy obronę z ulic.
– Tak jest! Ruszajmy!
***
Ku przerażeniu Vaxa i wielu innych osób, poselstwo ograniczyło się jedynie do komunikatu.
– Miło nam poinformować, że wasza planeta służyć będzie jako źródło wyżywienia sił wojsk separatystycznych, a w sektorach rolniczych Aurek 5 i Besh 4 planujemy postawić fabryki. Fabryki, w których będziecie mile widziani, jako… pracownicy. Dlatego zachęcamy: nie stawiajcie zbędnego oporu. I tak nie wygracie.
Walki zaczęły się w ciągu trzech godzin. Ciężko stwierdzić, kto pierwszy oddał strzał. Deralianie absolutnie nie chcieli poświęcić dwóch żyznych sektorów swej planety na bazy wojskowe. Zgodnie z przewidywaniami mistrza Gikata, atak na południową stolicę odbył się niemal równocześnie z atakiem na główny port. Podczas, gdy północ stawiała opór długo, południe dość szybko zostało przełamane. Do niewielkiego miasta powoli wkraczały droidy bojowe.
– Słuchajcie! Nadszedł ten moment! Każdy człowiek! Każdy obcy! Wróg czy przyjaciel! Wszyscy stają razem do walki! Ja, padawan Jedi wykarmiona przez tę planetę, czuję z nią tą samą głęboką więź, która drzemie w sercu każdego z was! Nie dajmy sobie narzucić jarzma militarnego Separatystów! Zakończymy to tu i teraz! Zwyciężmy! Nie dajmy naszym poległym braciom i siostrom zginąć na marne!
Udało się. Wiwatują! Została bohaterką! Niebawem będą mówić: Planeta Revana i Tiny Rapsee!
Nadchodzą wojska. Niewielki oddział droidów zmierza prosto na nią. Teraz. Czas na jej pierwsze bohaterskie czyny. Jak Vima Sunrider w holofilmie, który tak uwielbiała. Tina wzbiła się w powietrze, zapaliła swój miecz i skierowała go ku pierwszemu z droidów. Tak! Przecięła go! Teraz drugi, trzeci! Świetnie! Tam stoi kolejny, szybki skok… i uczucie niewyobrażalnego palenia na klatce piersiowej i brzuchu. Potem także na plecach, rękach i na głowie. Jej powieki same się zacisnęły. Jakby ktoś wrzucił ją do rzeki lawy. Ogromny ból przy upadku na ziemię. Nie. Nie skończy się tak. Całą swą swiadomość kieruje ku Mocy. Musi ją uleczyć. Musi wstać i skończyć walkę. Musi wygrać. Wypełnić przeznaczenie. Tak! Udaje się. Wstaje! Czuje gorzki smak swojej krwi… wypluwa ją. Wypluwa własną krew. Przywołuje miecz. Wtedy czuje kolejną falę. Czerwone rozbłyski tłumią cokolwiek innego. „Je-di! Zabijcie Je-di!” słyszy. Moc musi ją uratować! Ale jest już za słaba, by ją przywołać. Nagle cisza. Ciemność. I nie czuje już smaku krwi, ani chłodnej ziemi.
***
Nastał zmierzch. Dzięki posiłkom przyzwanym przez Marju Gikata, Republika odparła najeźdźców.
Południowa stolica została jednak w wyniku walki spalona. Jej zgliszcza w poszukiwaniu ewentualnych ocalałych, przeszukiwał teraz Vax Rapsee razem z Mistrzem Jedi.
– Była za słaba. Za młoda, niedoświadczona. Według niedobitków, po swoim krótkim, podbudowującym przemówieniu bezmyślnie rzuciła się w wir walki. Jej śmierć wywołała utratę wiary, panikę i chaos, z którego jak widzisz, mistrzu, Południe już się nie podniesie.
Miralukanin przytaknął.
– Dzień, w którym zdecydowałem się wziąć ją na padawana, był dniem mojego błędu. Zbyt porywcza. Zbyt niestabilna. Zbyt indywidualna. Nie udało mi się jej okiełznać. Zawiodłem. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to wziąć kolejnego ucznia i zapomnieć. Zapomnieć, że Tina Rapsee została kiedykolwiek przywieziona do Akademii i iść do przodu w tych mrocznych czasach. A was, Deralianie, prosić o przebaczenie.
Obaj mężczyźni w milczeniu patrzyli na zachodzące słońce Deralii.
– Tak, mistrzu. My również zapomnimy.